PolskaDlaczego Bartłomiej Sienkiewicz udaje głupiego?

Dlaczego Bartłomiej Sienkiewicz udaje głupiego?

Kto nie rozumie, jakie konsekwencje dla naszego państwa mają wypowiedzi takie jak Jamesa Comeya albo "pomyłki" takie jak w grze Mattella, jest idiotą. Albo go udaje.
W przypadku byłego ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza stawiam zdecydowanie na to drugie. Sienkiewicz jest zdecydowanie zbyt inteligentny, aby nie mieć świadomości, jakie są konsekwencje przyprawiania krajowi określonej gęby, szczególnie jeśli ten kraj nie jest w stanie skutecznie się temu przeciwstawiać.

Dlaczego Bartłomiej Sienkiewicz udaje głupiego?
Źródło zdjęć: © PAP | Radek Pietruszka
Łukasz Warzecha

26.04.2015 | aktual.: 26.04.2015 12:59

A jednak to właśnie Bartłomiej Sienkiewicz dowodził w programie Konrada Piaseckiego, że reakcja na słowa dyrektora FBI, którą określił jako "histeryczną", dowodzi naszych kompleksów. Gdyby powiedział tak jakiś słabo myślący leming, co rano pochłaniający mądrości "Gazety Wyborczej", nie miałbym pretensji. Ale jeżeli mówi to były szef Ośrodka Studiów Wschodnich, wcześniej człowiek służb, obecnie dyrektor Instytutu Obywatelskiego, czyli partyjnego think-tanku Platformy Obywatelskiej – muszę uznać, że celowo, jak to kiedyś powiedział Janusz Korwin-Mikke, rżnie głupa.

Pierwsza wypowiedź Jamesa Comeya mogła faktycznie wynikać z typowych dla Amerykanów luk w wiedzy i słabej wrażliwości. Dyrektor Comey jest członkiem ścisłej amerykańskiej elity i był zastępcą prokuratora generalnego w administracji Busha juniora. (Nawiasem mówiąc, obsadzenie go na stanowisku dyrektora FBI pokazuje do jakiego stopnia w Stanach Zjednoczonych mogą działać względy ponadpartyjne – - rzecz w Polsce absolutnie niemożliwa. Ostatnim podobnym przypadkiem był śp. Tomasz Merta, który jako wiceminister kultury przeszedł z rządu PiS do rządu PO, a zginął w katastrofie smoleńskiej.) To jednak nie oznacza, że rozumie dobrze historię i wrażliwość narodów, które są dla niego jedynie odległymi punkcikami na mapie. Wystąpienie Comeya w Muzeum Holocaustu było średnio udaną próbą filozofowania przez urzędnika, co nigdy nie daje dobrych rezultatów (choć Comey ma wykształcenie teologiczne). Próbą, której tezy były nie do obrony.

Owszem, czysto formalnie rzecz biorąc i pomijając kontekst, Comey miał w jednym rację: także w Polsce byli kolaboranci, którzy w jakimś stopniu przyczynili się do zagłady Żydów. Byli szmalcownicy i była granatowa policja. Nie miał jednak racji twierdząc, że holocaust nie byłby możliwy bez pomocy Polaków (taki był wydźwięk jego słów) – to stwierdzenie wprost obraźliwe. A już ewidentnie obraźliwe jest zestawienie w jednym zdaniu Niemiec, czyli agresora i architekta holocaustu, Węgier, czyli państwa wobec Niemiec sojuszniczego (choć nieuczestniczącego w mordowaniu Żydów aż do zainstalowania reżimu strzałokrzyżowców w drugiej połowie 1944 r.) i Polski – pierwszej ofiary Niemiec. Polski, w której za pomaganie Żydom – inaczej niż w Europie Zachodniej pod niemiecką okupacją – groziła kara śmierci nie tylko dla pomagającego, ale też jego rodziny.

Najbardziej znanym przykładem jest los rodziny Ulmów, która od 1942 roku ukrywała żydowską rodzinę Szallów. W marcu 1944 roku zapłacili za to najwyższą cenę. Z rąk Niemców i ich polskich pomocników z granatowej policji zginęło 16 osób: wszyscy ukrywani Żydzi, małżeństwo Ulmów (Wiktoria Ulmowa była w zaawansowanej ciąży) i ich dzieci: Stasia, Basia, Władek, Franek, Antoś, Marysia, z których najstarsze miało 8 lat.

Ale i w granatowej policji byli ludzie porządni, współpracownicy polskiego podziemia, którzy Żydów ratowali. Na szmalcowników zaś podziemne sądy wydawały bynajmniej nie symboliczne, ale wykonywane wyroki śmierci.

W Polsce działała Żegota – organizacja, której członkiem był m.in. śp. Władysław Bartoszewski, a której członkowie z narażeniem życia nieśli pomoc Żydom. Polakiem był rotmistrz Witold Pilecki, który dobrowolnie dał się zamknąć w Auschwitz, żeby napisać alarmujący raport o fabryce śmierci. Polakiem był Jan Karski, który dając przykład wielkiej odwagi dwukrotnie zapuścił się do getta, aby następnie alarmować aliantów o tym, co dzieje się z Żydami pod niemiecką okupacją. Był z tymi wieściami także w Waszyngtonie. W wywiadzie rzece z Maciejem Wierzyńskim tak opisywał swoje spotkanie z prezydentem Rooseveltem.

"Prezydent Roosevelt zrobił na mnie wrażenie pana świata, promieniował majestatem, nawet przez sposób, w jaki mówił, sposób palenia papierosa w długiej fifce… Dał mi szansę przedstawienia tego wstępnego oświadczenia, przerywał parę razy, zadawał pytania, także dotyczące Żydów. Wyrażał współczucie, potępienie dla metod niemieckich, ale właściwie interesowały go sprawy polityczne, a nie sprawy poszczególnych ludzi czy nawet społeczności."

W inny miejscu tej samej rozmowy tak mówił Karski o reakcji aliantów na jego mrożące krew w żyłach informacje. "Te spotkania [z przedstawicielami rządu brytyjskiego i służb specjalnych] były najważniejsze i z tych spotkań dowiedziałem się już wtedy, to znaczy w końcu 1942 i na początku 1943 roku, że tragedia żydowska – jej przeciwdziałanie – nie mieści się w strategii alianckiej."

W 2012 roku Karski został pośmiertnie odznaczony amerykańskim Medalem Wolności za swoją wojenną misję i o tym Comey powinien już wiedzieć. Choć kontekst tej misji nie jest dla Amerykanów chwalebny i wygodny.

Po protestach i wyjaśnieniach, jakie nastąpiły po wypowiedzi Comeya, jego kolejne oświadczenie nie mogło już być przypadkowe. Comey oznajmił tymczasem, że żałuje jedynie, iż wymienił konkretne państwa, ale przepraszać nie ma za co. Taka reakcja musiała mieć autoryzację płynącą z samej góry amerykańskiej administracji – sprawa była zbyt poważna i szum zbyt duży, żeby Comey mógł się w tej sprawie nie konsultować. Czy Sienkiewicz tego nie wie? Ależ oczywiście – wie. Dlaczego w takim razie twierdzi, że znaczenie afery jest wyolbrzymiane? Mówimy przecież o wytycznych płynących najprawdopodobniej z Białego Domu.

Kolejne pytanie brzmi: słowa dyrektora FBI nie są zdaniem Sienkiewicza warte protestów, to co jest? Może gdyby podobne stwierdzenia padły z ust sekretarza stanu albo samego prezydenta, to nadal byłoby za mało, żeby zareagować? Zresztą prezydent Obama taką gafę już zaliczył – podczas, żeby było gorzko-śmieszniej, uroczystości przyznania Karskiemu wspomnianego Medalu Wolności, użył sformułowania „Polish death camps”.

I następna kwestia: co tak naprawdę jest dowodem na kompleksy – milczenie w podobnych sytuacjach czy, jak twierdzi Sienkiewicz, stanowcza reakcja? Szanujące się państwo nie ma oporów przed obroną swojego dobrego imienia. Państwo zakompleksione – a może raczej jego zakompleksiona elita – cały czas drży, żeby ktoś o nas źle nie pomyślał, więc boi się odezwać nawet gdy jest obrażane.

Wreszcie - dlaczego pokazywanie Polski w odpowiednim, rzetelnym historycznym kontekście, szczególnie gdy idzie o II wojnę światową i los Żydów, jest takie ważne? To również z całą pewnością pan Sienkiewicz jako analityk doskonale rozumie. Wizerunek kraju, także w jego historycznym aspekcie, to część miękkiej polityki, która w pewnych okolicznościach przekłada się na politykę twardą. Niemcy są tutaj najlepszym przykładem. Ich winy z przeszłości do dziś sprawiają, że mimo formalnych przesłanek Berlin ma zamkniętą drogę do stałego członkostwa w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, a udział Bundeswehry w zagranicznych misjach jest mocno ograniczony. Japonia, zmagająca się ze swoją imperialną przeszłością i historią, wciąż nie ma formalnie normalnych sił zbrojnych, a jedynie siły obronne, co wpływa na jej możliwości działania w trudnym i zapalnym regionie.

Nie bez powodu Rosja toczy zażartą walkę właśnie w sferze historii i własnego wizerunku, zarówno wewnątrz kraju jak i poza jego granicami. Nie bez powodu Izrael opiera swoją tożsamość na losie narodu żydowskiego, sięgającym opowieści ze Starego Testamentu. Nie bez powodu USA podkreślają w swojej historii własną rolę jako strażnika demokracji, a nie jako napastnika i zdobywcy nowych terytoriów. Przykładów jest mnóstwo. Trudniej właściwie znaleźć znaczące państwo, które nie przykładałoby wagi do kwestii własnego wizerunku historycznego.

Dla Polski ma to ogromne znaczenie z paru powodów. Stawianie nas w jednym rzędzie ze sprawcami holocaustu zachęca część środowisk żydowskich – na szczęście nie wszystkich – do wysuwania bardzo daleko idących i bardzo konkretnych żądań finansowych, dotyczących restytucji mienia. Odbiera nam wizerunkową i historyczną przewagę nad Niemcami, która jest dla nas o tyle ważna, że w innych dziedzinach nasz zachodni sąsiad znacznie nas przewyższa. Jakie to może mieć znaczenie praktyczne, pokazuje przykład Grecji. Gdyby nie granie na sentymentach z czasów II wojny światowej przypominanie Niemcom ich roli w okupacji Grecji, pozycja Aten w negocjacjach finansowych z UE byłaby jeszcze słabsza. Wojna propagandowa, w której Angela Merkel była pokazywana z wąsikiem Hitlera, zrobiła swoje.

Wszystko to pan Sienkiewicz z całą pewnością świetnie rozumie. I rozumie to każdy, kto wie, jak działa twarda polityka. Skąd w takim razie wypowiedzi takie jak ta z programu Piaseckiego? Ha! Dobre pytanie, które sobie wciąż zadaję.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (604)