HistoriaDegradowanie żołnierzy służących w wojsku PRL. Czy aby na pewno akt sprawiedliwości?

Degradowanie żołnierzy służących w wojsku PRL. Czy aby na pewno akt sprawiedliwości?

Prawo i Sprawiedliwość chce mieć możliwość degradowania żołnierzy, którzy służyli w armii w PRL. Nie tylko żywych - również martwych. Na pierwszy ogień mają pójść Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak.

Degradowanie żołnierzy służących w wojsku PRL. Czy aby na pewno akt sprawiedliwości?
Źródło zdjęć: © Eastnews

Pomysł od dłuższego czasu zapowiadał minister obrony Antoni Macierewicz. Dziś już wiemy, że prace prawne w tej sprawie są w zaawansowanym stadium (jako pierwszy sprawę ujawnił tygodnik ''Polityka''). Chodzi o dopisanie jednego artykułu – 78a – do ustawy o powszechnym obowiązku obrony RP. Mają w nim pojawić się nowe zapisy, wedle których żołnierz może być pozbawiony stopnia, jeśli ''popełnił czyn świadczący o utracie wymaganych wartości moralnych'' lub ''dokonał czynu uwłaczającego godności posiadanego stopnia wojskowego, podważając tym samym wierność dla RP''.

Mowa jest również o tym, że ''żołnierz niebędący w czynnej służbie wojskowej może być pozbawiony stopnia oficerskiego lub podoficerskiego w przypadku służby na rzecz totalitarnego państwa w okresie od dnia 22 lipca 1944 r. do dnia 31 sierpnia 1990 r. w wojskowych instytucjach i formacjach – jednostkach organizacyjnych MON, jeżeli na podstawie odrębnych przepisów został pozbawiony przywilejów emerytalno-rentowych''.

W uzasadnieniu tych zmian czytamy, że pozbawienie stopni wojskowych ''żołnierzy niebędących w czynnej służbie wojskowej lub już nieżyjących, pozwoli na zadośćuczynienie społeczeństwa polskiego i stanowić będzie symboliczne rozliczenie epoki Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, którzy m.in. swoją postawą sprzeniewierzyli się polskiej racji stanu''.

Figuranci z sowieckiego nadania

Nie będę skupiał się na kwestiach prawnych. Dużo ciekawszy jest dla mnie moralno-historyczny wymiar tej inicjatywy, bowiem kilka rzeczy budzi – jak sądzę – poważne zastrzeżenia. Weźmy zawartą w uzasadnieniu zmian tezę, jakoby możliwość degradacji miała stanowić ''zadośćuczynienie społeczeństwu polskiemu'' i ''symboliczne rozliczenie'' PRL. W jakimś sensie – tak. Wszak w dziejach Polski Ludowej honorowano wysokimi stopniami żołnierzy, którzy na nie zasługiwali z różnych powodów, np. nie przemawiały za tym ich rzeczywiste osiągnięcia i zdolności. A także – de facto – działali wbrew polskiej racji stanu, instalując w Polsce komunizm.

Przykład pierwszy z brzegu to Michał Rola-Żymierski, którego Sowieci zrobili marszałkiem. Nie ze względu na jego faktyczne wojskowe talenty – tych raczej mu brakowało – ale dlatego, że było im to – ze względów ideologicznych i propagandowych – w tamtym czasie potrzebne. Ale są w wojskowej komunistycznej historii osoby, których już nie da się tak jednoznacznie ocenić. Na przykład gen. Czesław Kiszczak.

Tak, wiem: to jest jedna z najbardziej ponurych postaci PRL. Przez całe życie wojskowy bezpieczniak, zwolennik wprowadzenia stanu wojennego, którego rola w zabójstwie ks. Jerzego Popiełuszki jest co najmniej niejasna. I można by tak wymieniać bardzo długo, wskazując jeszcze np. na jego rolę w niszczeniu ''Solidarności'' w pierwszej połowie lat 80, czy próbę skompromitowania Lecha Wałęsy przed Komitetem Noblowskim w ramach operacji ''Ambasador''.

Sprawiedliwość czy zemsta?

Ale też nie da się zaprzeczyć temu, że był jednym z architektów zmian, które – od Magdalenki poprzez Okrągły Stół – doprowadziły do bezkrwawej transformacji ustrojowej. Niezależnie od tego, jakie były jego rzeczywiste intencje – chęć ucieczki z tonącej łodzi PRL, rzeczywista troska o przyszłość Polski, a może jedno i drugie – to należy mu to jednak poczytywać jako zasługę.

Zresztą w ogóle pasja dekomunizacyjna PiS byłaby dużo bardziej wiarygodna, gdyby rzeczywiście dotyczyła wszystkich. Również funkcjonujących w łonie tej partii ''Piotrowiczów''. Tymczasem można odnieść wrażenie, że partia Jarosława Kaczyńskiego posługuje się dekomunizacją jak pałką polityczną, która służy do personalnego niszczenia przeciwników politycznych i wszystkich tych, z którymi prezesowi jest nie po drodze. Doskonale widać to na przykładzie nagonki, która tzw. media narodowe urządziły na Lecha Wałęsę, po tym jak w ''szafie'' Kiszczaka odnaleziono teczkę TW ''Bolka''.

Ale przygotowywany ''zamach'' na generalicję Kiszczaka ma też jeszcze jeden ważny kontekst. Jest nim konsekwentnie realizowany przez PiS atak na opowieść okrągłostołową, rozumianą jako mit założycielski III RP. Kiszczak – jak pisałem wyżej – bez wątpienia jest jej częścią. PiS bardzo skutecznie rozgrywa utrwalone w części polskiego społeczeństwa oraz jego prawicowych politycznych i intelektualnych elit przekonanie, jakoby podczas obrad Okrągłego Stołu – a wcześniej w ''Magdalence'' - część działaczy ''Solidarności'' zdradziecko ''dogadała się'' z PZPR. W świetle tej narracji III RP to po prostu PRL-bis.

Wreszcie, w zamiarze '''zadośćuczynienia społeczeństwu polskiemu'' i ''symbolicznego rozliczenia'' PRL – jakim rzekomo kierują się autorzy zmiany w ustawie o powszechnym obowiązku obrony RP - dostrzegam pokusę, która zawsze wydawała mi się być skrajnie niebezpieczna. To pragnienie napisania czarno-białej wizji dziejów Polski, w której jest jasne, kto był zdrajcą, a kto był bohaterem. Tymczasem prawdziwy pejzaż historyczny istnieje (prawie) zawsze w odcieniach szarości. Jeśli – na siłę – próbujemy malować go tylko białą i czarną farbą, to tracimy z oczu wszystko. Również to, co w historii najważniejsze – prawdę.

###Robert Jurszo, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Kobieta
historiaczesław kiszczakwojciech jaruzelski
Wybrane dla Ciebie
Węgierska pokusa PiS [OPINIA]
Tomasz P. Terlikowski
Komentarze (0)