ŚwiatDawid Wildstein: uchodźcom należy pomagać na miejscu, zanim będą się topić w morzu

Dawid Wildstein: uchodźcom należy pomagać na miejscu, zanim będą się topić w morzu

Poznałem uchodźców w obozach w Turcji, wiem, że to są wspaniali ludzie - nie tacy, jak opisuje ich część prasy prawicowej. Uważam, że należy im pomagać na miejscu, zanim będą się topić w morzu, zanim przyjdą na nasze przedmieścia - mówi Dawid Wildstein, dziennikarz i syn znanego publicysty. W rozmowie z Wirtualną Polska opisuję akcję pomocową dla syryjskich uchodźców na Bliskim Wschodzie przygotowywaną przez polskie stowarzyszenia, a także ocenia spór między prawicą i lewicą wywołany kryzysem migracyjnym w Europie i odpowiedzialność Turcji za taki napływ fali uciekinierów.

Dawid Wildstein: uchodźcom należy pomagać na miejscu, zanim będą się topić w morzu
Źródło zdjęć: © AFP | Bulent Kilic
Małgorzata Gorol

17.09.2015 | aktual.: 17.09.2015 15:37

WP: Przyczynkiem do naszej rozmowy jest mail, który pan do nas wysłał. Przyznał pan w nim, że był nie tak dawno na pograniczu turecko-syryjskim i odwiedził tamtejsze obozy dla uchodźców. Pisze pan: "Sytuacja (jest) tam zła, coraz gorsza. To co robi Turcja to po prostu rzezie...". Czy może pan powiedzieć coś więcej o tym, co zobaczył na miejscu? Jak długo pan tam był?

Dawid Wildstein: - Byłem tam około półtora tygodnia, w czasie gdy doszło do wybuchu w Suruc, czyli jeszcze przed rozpoczęciem przez tureckiego prezydenta Erdogana ofensywy antykurdyjskiej (do zamachu w Suruc doszło 20 lipca tego roku; wkrótce potem Turcja zapowiedziała, że przystępuje do koalicji przeciwko Państwu Islamskiemu, ale też zaczęła przeprowadzać naloty na cele kurdyjskie - red.). Natomiast pisząc o rzeziach, miałem na myśli to, co dzieje się teraz w okolicach Cizre i tureckim Kurdystanie. Tego nie widziałem na własne oczy, ale wiem o tym z rozmów z przyjaciółmi. Trwa blokada informacyjna i wszystko ginie w zalewie dyskusji o imigrantach i uchodźcach na terytorium europejskim, a ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, co się dzieje w Turcji.

Są trzy poziomy (problemów - red.). Po pierwsze, fatalny stan obozów dla uchodźców, które widziałem w okolicach Suruc i Kobane - braki zaopatrzenia, leków, także pożywienia, zwłaszcza dla małych dzieci, czasami ubrań, bo to górzyste tereny, gdzie robi się chłodno. Druga sprawa to wszechogarniający strach. Choć ci ludzie są odważni i nie chcą ruszać dalej, bo mają cały czas nadzieję wrócić do swoich domów, do Kobane, to cały czas słyszało się, że pogranicze turecko-syryjskie jest tam infiltrowane przez Państwo Islamskie. Teraz dodatkowy ruch zrobiła sama Turcja, rozpoczynając radykalne akcje wobec Kurdów. Dochodzi nawet do ostrzałów dzielnic mieszkalnych. Od moich przyjaciół wiem, że zdarza się, iż armia turecka wchodzi do obozów i je niszczy. Co, zważywszy, że kraj ten jest członkiem NATO, jest całkiem "imponujące".

Także Witold Repetowicz mówił o tym, że prowadzona jest szeroka ofensywa przeciwko Kurdom, której celem są również kurdyjscy uchodźcy. Wiele wskazuje, że Turcja chce ich wyrzucić do Europy. Najprawdopodobniej przymyka też oczy na działalność Państwa Islamskiego, jeśli wymierzone jest właśnie w Kurdów.

WP: Liczba osób, które uciekają do Europy, gwałtownie w tym roku wzrosła. Dlaczego, według pana, właśnie teraz ta fala tak wezbrała? Winę ponosi w takim razie Turcja?

- Nie da się tego wytłumaczyć inaczej, jak intencjonalną polityką turecką. Część tej fali stanowią też imigranci bałkańscy, którzy do niej dołączyli, bo zobaczyli okazję. Ale jeśli chodzi o ludzi uciekających z powodu wojny w Syrii bądź okrutnej polityki tureckiej, mówię właśnie o Kurdach, to nie doszłoby do tego, gdyby nie gra polityczna Turcji. Jednocześnie ta koincydencja czasowa - rusza fala na Europę i dokładnie w tym samym momencie następuje intensyfikacja działań przeciwko Kurdom.

Ankara traktuje to, skądinąd bardzo sprytnie, jako zasłonę medialną, która powoduje, że Europa zajęta jest obrazkami uchodźców i zupełnie nie zwraca uwagi na to, że w Cizre wybuchają teraz bomby. Nawet więc jeśli przejmujemy się jako ludzie - z poziomu humanitaryzmu, który powinien być nam wszystkim wspólny - tragedią wielu tych, którzy są w Europie, to źródła tej tragedii są gdzie indziej. (…) Zachowujemy się jak lekarz, który leczy objawy choroby, ale w ogóle nie zajmuje się samą chorobą. To strasznie niebezpieczne, bo Europa poradzi sobie jakoś z tą falą migracyjną, ale jeżeli tam mordy będą trwać dalej, to czy poradzi sobie z kolejnymi, które będą większe, a ludzie bardziej zdeterminowani?

WP: * Co my, jako opinia publiczna, i my, jako wspólnota europejska, powinniśmy w takim razie zrobić?*

- Tak naprawdę w momencie, kiedy widać taki rozpad woli politycznej ze strony szeroko pojętego Zachodu, mam raczej ponure przeczucia. Jeżeli mogę powiedzieć, co ja uważam, że należy zrobić, to po pierwsze powinniśmy skupić się głównie na pomocy ludziom na miejscu, tym którzy jeszcze nie chcą uciekać. Druga rzecz - trzeba głośno powiedzieć, że to jednak jest także nasza wojna. Mogliśmy myśleć, że to są jakieś odległe konflikty, ale okazuje się, że wojny toczone na naszych rubieżach są dla nas bezpośrednim zagrożeniem, nie tylko dlatego, że we Francji zginie kilkanaście osób, ale z powodu tych gigantycznych fal ludzkich, które mogą stać się elementem cynicznej gry ościennych mocarstw bliskowschodnich, a być może także Rosji. Trzecia sprawa: musi być polityczna wola do rozwiązania tego problemu u źródła, choćby w kwestii Państwa Islamskiego.

WP: Próbuje pan rozpropagować akcję pomocy dla uchodźców.

- To mi się wydaje dziś najważniejsze - pomagać im tam na miejscu. Dlatego wraz ze Stowarzyszeniem Pokolenie i Fundacją Anny Walczak organizujemy dla nich pomoc. Poznałem tych uchodźców w obozach, wiem, że to są wspaniali ludzie - nie tacy, jak opisuje ich część prasy prawicowej. Uważam, że należy im pomagać na miejscu, zanim będą się topić w morzu, zanim przyjdą na nasze przedmieścia. Trzeba robić wszystko, żeby dać im szansę, by spełnili swoje fundamentalne marzenie, czyli zostali w domach albo potrafili przetrwać w okolicach tych domów. Taka akcja, jak moja, to kropelka w oceanie potrzeb, ale może dzięki temu więcej zacznie się mówić o tragedii Kurdów, o złych działaniach Turcji, o koszmarze Kobane i coś w ten sposób się zmieni. O ile więc coś może się wydawać w skali makro zupełnie absurdalne, to w mniejszej skali ratuje się czyjeś życie, daje nadzieję albo chociaż pomaga przetrwać miesiąc czy dwa. I nawet jeśli nie daje to skutków na poziomie geopolitycznym, to w relacjach międzyludzkich jest ważne.

WP: Czy może pan powiedzieć coś więcej o całej akcji?

- Z powodu sytuacji na miejscu zbieramy pieniądze - wszystkie rzeczy będziemy musieli kupić tam. To też minimalizuje koszty transportu. Potem będziemy próbowali dostać się w pobliże miast i obozów i przerzucić pomoc.

WP: Chciałabym pana zapytać o wojnę, ale nie syryjską, tylko tą widoczną na półkach w salonikach prasowych, w internetowych serwisach, na portalach społecznościowych. To spór, w którym dla jednych uchodźcy są zagrożeniem, "najeźdźcami", a według innych mamy im moralny obowiązek pomóc. Jak pan - "dziennikarz związany z mediami prawicowymi i konserwatywnymi", jak sam zaznacza - widzi ten spór, który wydaje się coraz bardziej dzielić wiele europejskich społeczeństw?

- Przysłania to prawdziwy problem. Ten spór przeraża mnie na dwóch poziomach. Po stronie prawicy wylało się dużo języka dehumanizującego, co jest zupełnie nieakceptowalne i straszne. Z drugiej strony, taki huraoptymizm, powiedzmy lewicowo-liberalny, jest też przerażający. Mam wrażenie, że te dwa stanowiska wzajemnie się napędzają. Przykrywa to różne geopolityczne gry, jakie się w tym momencie odbywają, a w których uchodźcy czy imigranci są kartą przetargową, i tak naprawdę prowadzi do fałszowania problemu i jego złego opisu. A jeśli nie stworzymy języka właściwie opisującego problem, to będzie on narastał. Mam wrażenie, że obie strony mają z tym problem. Chociaż są oczywiście wyjątki – i po lewej (Ziemowit Szczerek czy Mikołaj Mirowski) i po prawej (np. Przemysław Żurawski vel Grajewski) stronie.

WP: Napisał pan niedawno na Twitterze: "Jestem 'pro-uchodźcowy' i chcę im pomagać, ale buta i chamstwo decydentów UE mnie mierzi. Ten problem to ich wina, nie nasza - więc grzeczniej!". Co pan miał dokładnie na myśli, pisząc: ten problem to ich wina?

- Uważam, że sytuacja libijsko-syryjsko-iracka i powstanie Państwa Islamskiego, a nawet sam konfliktogenny podział Bliskiego Wschodu po upadku kolonializmu to w głównej mierze wina Zachodu. I nawet jeśli jesteśmy za jednym organizmem w UE, to pamiętajmy, kto jest odpowiedzialny za te wojny. (…)

Nie rozumiem tego szantażu ze strony części decydentów UE, który jest ustawiony na konflikt. Przecież wypowiedzi takie jak Jean-Claude’a Junckera czy Martina Schultza są obraźliwe, a nie dialogowe, próbują coś nam narzucić. Ja się nie zgadzam z szantażem pod tytułem: albo jesteś prouchodźcowy, chcesz im pomagać, więc jesteś za mechanizmem kwotowym - co jest konkretną polityczną decyzją, za którą stoją różne wpływy i lobbing - albo nie jesteś za systemem kwotowym - wydającym mi się w obecnym przedstawieniu absurdalnym - i chcesz, żeby ci ludzie topili się na morzu. Taką emocjonalną presję stosują zresztą obie strony. Jedni mówią, że prawica chce, by ci ludzie się potopili, a z drugiej strony prawica woła, że każdy uchodźca to potencjalny terrorysta. To wzmożenie emocjonalne jest bardzo niebezpieczne dla całego problemu. Jest mi strasznie źle, gdy widzę, co takiego robią nie tylko publicyści czy media, być może z zasady grające na pewnych skrótach myślowych i tabloidowych obrazkach, mających zwiększać
klikalność, ale także ludzie, którzy powinni zarządzać całym organizmem państwo-instytucjonalnym, jakim jest UE.

WP: Kwoty uchodźców, które powinny przyjąć poszczególne państwa UE, uważa pan więc za błąd. Jak zatem uważa pan, że należałby rozwiązać problem tysięcy osób, które już dotarły do Europy?

- Powinny powstać jakieś szerokie programy asymilacyjne, ale zacząć powinno się od rozdziału tych ludzi, bo przecież w tej masie są bardzo różni przybysze. Są imigranci z Bałkanów - zupełnie nie wiem, dlaczego mamy ich traktować w uprzywilejowany sposób. Są rzeczywiście uchodźcy, którzy uciekli z Syrii albo polityki tureckiej i ich należy traktować inaczej. W końcu są imigranci zarobkowi, którzy jednak pochodzą z państw bardzo zdestabilizowanych, jak Afganistan, i ich należy traktować z większą tolerancją niż osoby z Bałkanów, które szukają możliwości lepszego zarobku. Na pewno nie należy robić tego, co kiedyś, czyli tworzyć osobnych gett, ale próbować rozproszyć tych ludzi na możliwie największym terytorium, ale to zależy od polityki danego państwa.

WP: Czyli jednak nie uważa pan rozdziału między członków UE uchodźców za błąd, ale należy ich wcześniej dokładnie zweryfikować?

- Tak. Nie wydaje mi się, by jakimś wielkim problemem dla Polski było przyjęcie 2 tys. uchodźców - dlaczego nie mielibyśmy tego zrobić? Ale chciałbym, by naprawdę byli to uchodźcy i by państwo polskie miało dla nich pomoc. Skądinąd i tak wątpię, by chcieli zostać w naszym kraju, bo pewnie prędzej czy później uciekną tam, gdzie jest większy socjal. Jednocześnie, nawet uznając takie rozwiązanie, nie zgadzam się na wypowiedzi Schultza, które gdzieś podprogowo są groźbą i traktują Polskę jak konika, którego można ujeżdżać, jak się żywnie podoba.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (373)