Dariusz Bruncz: Kościół musi "pobrudzić się" rozmową. Ale zwolennicy aborcji też
Debata społeczna wokół aborcji osiągnęła dno totalne, z którego trudno będzie o aksamitne wyjście. Jako społeczeństwo staliśmy się zakładnikami skrajnych obrazów i jesteśmy nachalnie przymuszani, aby opowiedzieć się jednoznacznie za którymś z nich.
Mamy do wyboru albo namiętną obronę fotek z porozrywanymi płodami dzieci i narracja straszenia piekłem, albo poparcie dla radykalnych feministek domagających się nie tylko zatrzymania projektu obywatelskiego zaostrzającego obecne przepisy antyaborcyjne, ale też ich znaczącej liberalizacji.
Obydwie strony zapewniają, że chodzi im tylko o życie i prawa – jedni eksponują życie nienarodzone, a drudzy prawa i życie kobiet. Po obydwu stronach dochodzi do nieznośnej eskalacji, w której wszelkie hasła stają się karykaturą ważnych spraw – i życia i kobiet. Spór już dawno wykroczył poza meritum i dotyczy wielu innych aspektów, a emocjonalna naparzanka, interesy, jakie są do ugrania teraz i później, na scenie i w kuluarach mogą ucieszyć tylko tych, dla których nieustanne trzęsienie ziemi to za mało i potrzebne jest tsunami z wieloma ofiarami, najlepiej po stronie inaczej myślących.
Nie bawią mnie mobilne bilbordy z obrazkami abortowanych dzieci. Nie chodzi o estetyczny dyskomfort, ale o to, że jestem przeciwnikiem aborcji i jeszcze większym przeciwnikiem jakiejkolwiek liberalizacji obowiązujących przepisów. Uściślając, wolę mówić o sobie jako zwolenniku życia narodzonego niż jako przeciwniku aborcji. Zadaniem państwa i jego obywateli jest ochrona życia – nienarodzonego i narodzonego, dbałość o warunki życia, kształtowanie postaw i dołożenie wszelkich starań, aby towarzyszyć kobietom (i mężczyznom) przy podejmowaniu decyzji o narodzinach dziecka. Żadna ustawa, żaden ideologiczny terror i niszczenie narodzonych w imię ochrony słusznych praw nienarodzonych nie będzie skuteczną ochroną praw dzieci, kobiet i wszystkich innych. Podobnie i rozpowszechnianie fejknewsów o obywatelskiej inicjatywie obywatelskiej nie przyczynia się do zrozumienia i rzeczywistej obrony praw kobiet, na które nie mają monopolu feministki z wieszakami i transparentami ani feministki wymachujące różańcami.
Wulgarne ekscesy podczas czarnych marszów wynikające ze zwykłej nienawiści w osnowie niewiedzy i zrozumiałego buntu wobec układania życia przez jednych radykalsów drugim to wątpliwy spektakl w obronie wolności i praw. Ani na ulicach, ani tym bardziej za pomocą ustawy nie rozwiąże się aborcyjnego sporu – on będzie i pozostanie. Wszyscy uczestnicy dialogu społecznego, w tym i Kościoły mogą zabierać w niej głos i powinny. Konferencja Episkopatu Polski jest dokładnie takim samym uczestnikiem debaty jak zawłaszczające sobie prawo do reprezentowania uciśnionych kobiet feministki protestujące na Nowogrodzkiej czy przed siedzibą arcybiskupa metropolity warszawskiego.
Kościoły, w tym przede wszystkim dominujący w Polsce Kościół rzymskokatolicki, mają prawo i obowiązek głosić i przypominać to, co dla nich jest ważne: ochrona życia od poczęcia do naturalnej śmierci, mają prawo przedstawiać, lansować swój pogląd, przekonywać, lobbować, wspierać projekty obywatelskie, wiercić dziurę w brzuchu, ale jeśli chcą być skuteczne, powinny to robić rozważnie, aby nie zniechęcić sprawami drugo- i trzeciorzędnymi wahających się i nie otworzyć bram kościołów dla radykalsów, którzy płaczą nad zdjęciami martwych dzieci, a żywcem pogrzebaliby ideologicznych przeciwników. To nie jest ani chrześcijańskie, ani humanistyczne. To nie jest ludzkie i walka o nienarodzonych nie usprawiedliwia nienawiści wobec inaczej myślących – także wobec „lewactwa”.
To ostatni dzwonek. Potem może być za późno
Jeden z mniejszościowych Kościołów w Polsce – Kościół ewangelicko-reformowany, który niegdyś był kluczową siłą ruchu reformacyjnego – już w 1991 roku opublikował oświadczenie, słusznie stwierdzając, że forsowanie rozstrzygnięcia problemu aborcji na drodze ustawy antyaborcyjnej oznacza klęskę Kościoła jako siły moralnej. Oczywiście, inne były czasy i zacytowane stanowisko nie jest obroną aborcyjnej anarchii. W obecnej sytuacji Kościół rzymskokatolicki nie występuje z własną inicjatywą, a wspiera liczną grupę obywateli, do czego – znowu – ma pełne prawo. Gorzej jednak, jeśli powstanie choć cień podejrzenia, że politycy związani wspólnotą interesów z Kościołem próbują narzucić jedną opcję podpierając się autorytetem Kościoła – rezultaty będą odwrotne od oczekiwanych, chyba że zmianę sposobu myślenia ludzi nie uznajemy już za ważny cel. Stąd też tak ważna jest roztropność w podejmowanych działaniach i wypowiadanych osądach, a także odwaga wyjścia poza swój własny krąg.
Kolejna odsłona ideologicznej naparzanki, która – czego nie można wykluczyć – może być kolejną zasłoną dymną dla innych problemów, jest alarmem dla Kościoła rzymskokatolickiego i innych Kościołów, aby bardziej przemyślały strategię komunikowania się ze społeczeństwem i sposobów obrony słusznych spraw. Czasy autorytetów i duchowych obwieszczeń bezpowrotnie minęły. Jeśli nie Kościół to kto inny ponosić będzie moralną odpowiedzialność za radykalizację społecznych nastrojów, spiralę niechęci i oblężonych twierdz, z których rozpoznawać się będziemy tylko po wypowiadanych obelgach.
To naprawdę ostatni dzwonek na próbę wyjścia jednych do drugich, spokojną rozmowę, nawet jeśli nie dla spełnienia dobrze pojętego obowiązku to chociażby w trosce o tych, którzy nie potrafią odnaleźć się w cyklonie radykalizujących się opinii. Aby to się udało wszyscy muszą sobie „pobrudzić” rączki zetknięciem z inną opcją, inaczej myślącym człowiekiem.
Gdzie są biskupi? To oni jako pierwsi powinni w ewangelicznym radykalizmie usiąść do stołu z tymi, których uważają za radykalnych i tak samo jak Mistrz stanął przed sanhedrynem i tłumami, skonfrontować się twarzą w twarz z tymi, którzy odsądzają ich od czci wszelakiej, bo przecież nie wiary. Oświadczenia, odezwy, listy pasterskie i napomnienia to stanowczo za mało. Pobrudzić się muszą i inni, którzy z pogardą traktują współobywateli chcących na poważnie zająć się wyzwaniem, jakim jest ochrona praw dzieci z zespołem Downa. Burza wokół tzw. kompromisu aborcyjnego pokazuje jak kruchy jest każdy kompromis, jak ważna jest rozmowa i przede wszystkim zrozumienie.