Dariusz Bruncz: Katechetyczny skok PiS‑u na szkołę
Dlaczego od razu nie oddać publicznej edukacji pod pieczę biskupów ordynariuszy, uznając przewodnią siłę Kościoła w kształtowaniu ducha narodu? Należy to bezzwłocznie uczynić bez względu na to, czy biskupi sobie tego życzą czy nie.
27.02.2018 | aktual.: 27.02.2018 14:49
W debacie wokół projektu rozporządzenia Ministerstwa Edukacji Narodowej, dotyczącego umożliwienia katechetom pełnienia funkcji wychowawcy w przedszkolach i szkołach publicznych, minister Anna Zalewska sięga po półśrodki. Dlatego też podsuwam pomysł z oddaniem edukacji biskupom.
Tego wymaga gorliwość wiary, z której słynie obóz rządzący. Tego domagają się polscy katolicy, nawet jeśli o tym jeszcze nie wiedzą. Powstaje zatem pytanie: czy Anna Zalewska postanowiła strzelić w kolano katechetom i Kościołowi, szczując na nich Polaków niechętnych wszelkiemu majstrowaniu przy zasadzie państwa świeckiego, czy też naprawdę wierzy, że katecheta to taki sam nauczyciel jak polonista czy matematyk?
Kolejna hucpa wokół religii
Pomysł minister Zalewskiej to nic innego jak podpalanie debaty publicznej. Podpałką, jak zwykle, jest religia. Ten projekt i zamysł to kolejna hucpa wokół religii i jej miejsca w życiu społecznym i kolejny produkt uboczny religii w szkołach w ogóle.
Na sztandarach prorządowych przytakiwaczy powiewają hasła walki z agresywnym laicyzmem i obroną prawdziwej wolności. Jazgot, że oto lewactwo chce zepchnąć ducha narodu do narożnika i to w imię bożka poprawności politycznej, który – jak wie każdy prawdziwy Polak-katolik – zdążył już zniewolić zislamizowaną Brukselę i triumfalnie zmierza ku piastowskim granicom Polski Wielkiej Katolickiej.
A kto nie będzie wcinał polit-religijnej papki aż do odruchów wymiotnych - ten wróg, zdrajca, sprzedawczyk, lewak lub po prostu lubieżny dekadent.
Ale o co właściwie chodzi?
Dlaczego katechetka/katecheta nie może być wychowawcą? Jest gorszym pedagogiem od nauczyciela fizyki czy niemieckiego? Zupełnie nie o to chodzi.
Zgodnie z danymi Komisji Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski większość katechetów katolickich w Polsce to świeccy. W Kościołach mniejszościowych są to zazwyczaj duchowni z wyjątkiem dużych ośrodków diaspory (np. prawosławni na Podlasiu czy ewangelicy na Śląsku, głównie Cieszyńskim). Jednak to, czy katecheta jest duchownym/zakonnicą czy nie, jest sprawa naprawdę drugorzędną. Sprawa dotyczy wielu aspektów dotyczących funkcjonowania szkoły publicznej - równego traktowania i szanowania praw mniejszości.
Zobacz także: Kontrowersje wokół edukacji seksualnej
Nauczyciele wychowawcy powinni być czy po prostu są jednocześnie nauczycielami przedmiotu, w którym uczestniczą WSZYSCY uczniowie, lub pedagogami mającymi stały kontakt z uczniami. Póki co Polska nie jest formalnie państwem wyznaniowym i nie ma obowiązku chodzenia na religię, nawet jeśli presja środowiskowa jest wciąż bardzo silna, szczególnie wobec dzieci z rodzin należących do mniejszości wyznaniowych czy po prostu niewierzących.
Mianowanie katechety/katechetki wychowawcą/wychowawczynią klasy stwarza zagrożenie dla równego traktowania uczniów bez względu na to, czy chodzą na lekcje religii czy też nie. Stwarza niekomfortową relację na linii nauczyciel-uczeń, pozbawiając zarówno pedagoga, jak i ucznia możliwości lepszego poznania i skutecznej współpracy.
Katecheta to nie jest "zwykły nauczyciel"
Obowiązkiem demokratycznego państwa jest bezwzględna dbałość o zapewnienie równego traktowania dla wszystkich. Oczywiście, mianowanie katechety wychowawcą nie musi oznaczać, że z dnia na dzień dzieci będą musiały zmawiać różaniec w ramach procesu wychowawczego i recytować listy pasterskie swoich biskupów lub karnie stawiać się w kościele na każde zawołanie księdza plebana. Nie musi oznaczać żadnego automatyzmu i gigantycznego przechyłu w stronę narzuconej religijności i karności. Nie musi, ale może.
I to w różny, choćby najbardziej subtelny sposób. Ponadto katecheci – czy świeccy, czy duchowni – służą de facto dwóm panom: państwu i Kościołowi. W przypadku rozwodu czy po prostu biskupiego zrządzenia opartego na Kodeksie Prawa Kanonicznego, katechet(k)a może zostać z dnia na dzień odwołana/y ze szkoły, a dyrekcji nic do tego. Misja kanoniczna to w końcu misja święta, ba, uświęcona.
Katecheta nigdy nie będzie takim samym nauczycielem jak pan/i od WF czy biologii. Inaczej by się sprawa przedstawiała, gdyby wychowawcą klasy był nauczyciel religioznawstwa czy etyki, gdyż nie są (względnie: nie byliby) związani stosunkiem zależności służbowej od jakiegokolwiek Kościoła czy związku wyznaniowego.
Lekcje religii to państwo w państwie
Lekcje religii to w polskim systemie edukacji państwo w państwie, czego przykładem chociażby nieszczęsne rekolekcje związane z przerwą w dydaktyce i w ogóle organizacją nauczania religii w szkołach i dodatkowych zajęć dla nieuczęszczających. Owszem, rolą państwa nie jest wtłaczanie antyreligijnego kleiku w imię jakiejś abstrakcyjnej neutralności światopoglądowej. Państwo i społeczeństwo nie biorą się znikąd, a w naszym kręgu kulturowym fundamentem tożsamości jest kultura judeochrześcijańska ze wszystkimi swoimi implikacjami, w tym z oświeceniem i wolnością od religii włącznie. Czym innym jest jednak neutralność państwa wobec poszczególnych podmiotów religijnych i zapewnienie obywatelom równego traktowania bez względu na wyznanie.
Minister Zalewska przekonuje, że zmian domagały się związki wyznaniowe, nie wskazując o jakie Kościoły i organizacje religijne chodzi. Kto? Kiedy? I gdzie? Jeśli jednak tak było, to jakie jest uzasadnienie? Jakie są argumenty? Póki co cisza. Milczą oficjalne czynniki – Konferencja Episkopatu Polski, Polska Rada Ekumeniczna czy Alians Ewangeliczny w Polsce. Póki co ministerstwo konsultuje i wypuszcza balony generując ideologiczny spór, w którym po raz kolejny (podobnie jak w przypadku aborcji, ustawy IPN czy pomnika smoleńskiego) wszyscy sobie mięsiście i nad wyraz szczerze powiemy, co nam na duszy leży.
Dariusz Bruncz dla WP Opinie