Dariusz Bruncz: Hejt na Benedykta. Trudne dni powolnego odchodzenia papieża emeryta
Wystarczył jeden tweet byłego rzecznika prasowego archidiecezji krakowskiej i kilka zagranicznych doniesień „ze źródeł zbliżonych do Rzymu” o tym, że Benedykt XVI odprawia mszę na siedząco, by przez media przewinęła się lawina spekulacji o stanie zdrowia papieża seniora, o którym zaczęto mówić i pisać w sposób bardziej wyważony, a czasami nawet ciepło. A nie zawsze tak było.
Pontyfikat Benedykta XVI degradowany wielokrotnie do interregnum między Janem Pawłem II a Franciszkiem, był właściwie duchowo, intelektualnie i kościelno-politycznie momentem zwrotnym w historii Kościoła po Soborze Watykańskim II. Sam Benedykt XVI był papieżem traktowanym w sposób skandalicznie jednostronny. Z niemieckiego teologa uczyniono poligon doświadczalny dla stereotypów, ignorancji i po prostu głupoty – począwszy od praktyków zasady nie-znam-się-ale-się-wypowiem, a skończywszy na znanych komentatorach, którzy po zaskakującej abdykacji Benedykta konstatowali, że to jedyna rzecz, po której zapamięta go świat. Był to hejt przed hejtem – praktyczna egzemplifikacja tego słowa zanim wybiło się na szczyty popularności. Był to również przykład systematycznego niszczenia nie tyle wizerunku człowieka, bo o ten Ratzinger nie dba, ale treści, która stanowi istotną część merytorycznej konstrukcji posługi zarówno Jana Pawła II, jak i Franciszka.
Po prostu Benedykt
To prawda – zdrowie Benedykta XVI nie jest w najlepszym stanie, ale mówimy o człowieku, który ma 90 lat. Który – o czym sam też wielokrotnie mówił – nie był nigdy okazem fizycznej tężyzny. Mówimy również o człowieku, który podjął się wielkiej odpowiedzialności w dość zaawansowanym wieku i który znalazł w sobie siłę oraz odwagę, by zrezygnować, mimo niepisanej tradycji. Pontyfikat Benedykta XVI i sam papież niczym nie ustępuje w medialności służbie Franciszka, nawet jeśli na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z zupełnie odmiennymi osobowościami i sposobem sprawowania urzędu Biskupa Rzymu. Różnica istnieje tylko co do odbioru – Franciszek może liczyć na zdecydowaną przychylność większości mediów, czego nie można było powiedzieć o Benedykcie. Jednak zarówno jeden jak i drugi papież mogli liczyć na zainteresowanie, nawet jeśli w przypadku Benedykta XVI dość powszechne było nastawienie: „niczego dobrego nie można się po nim spodziewać”. Wystarczy przypomnieć jedną z pierwszych pielgrzymek do Ameryki Południowej, wizyty w Niemczech, Anglii czy USA. W Polsce Benedykt XVI przyjmowany był bardzo ciepło, choć często można było odnieść wrażenie, że bardziej widziano w nim niemieckiego papieża i namiestnika spuścizny po papieżu Wojtyle, aniżeli „po prostu” Benedykta.
Środowiska intelektualne, które podejmowały myśl Ratzingera, to mniejszość, często gdzieś na obrzeżach mainstreamu i – niestety – gdzieś na bezdrożach między integryzmem a smutnawą kontestacją wszystkiego. Większość jakby się bała – wybrała odtwarzanie płyty o wielkim dziedzictwie i wojowniczą interpretację dyktatury relatywizmu nierzadko na użytek ksenofobii w kadzidlanych oparach. Do tego należy doliczyć agresywną propagandę znaną z najbardziej prostackich kampanii wyborczych, w których zwolennicy jednego obozu politycznych zagłuszają i demonstracyjnie okazują brak szacunku wobec oponentów. Tak też było w przypadku wizyt apostolskich Benedykta XVI, gdy spotykał się z ordynarnym krytykanctwem i oskarżeniami o zło wręcz niemierzalne.
Tymczasem ci, którzy zachęcali w sieci i na ulicach do obrażania Benedykta, chamskich ustawek na krawężnikach i pozbawionych jakiegokolwiek umiaru uwag, stylizowali się na oświeconych obrońców postępu i wojowników przeciwko fundamentalizmowi religijnemu. A rzeczywistość wyglądała inaczej: jeden z najważniejszych tekstów intelektualnych XX wieku – „Przemowa ratyzbońska” – została przez owe elity nie tylko niezrozumiana, ale skrytykowana z zaciekłością dorównującą wściekłości tłumów na Bliskim Wschodzie, który palił wizerunki papieża i krucyfiksy. Wielce oświecona elita uniwersytecka z założonego w XIV w. przez rzymskich papieży uniwersytetu La Sapienza postanowiła odwołać zaproszenie papieża, który przemówienia nie mógł wygłosić, ale pozwolił na jego publikacje. Być może obawiano się usłyszeć, że droga człowieka „po prostu nigdy się nie kończy, a niebezpieczeństwo upadku w nieludzkość nigdy nie jest zażegnane” albo obawiano się słów o niebezpieczeństwach zachodniego świata, które dziś z takim namaszczeniem podnoszą środowiska lewicowe. I słusznie!
Benedykt vs. Franciszek
Warto ponadto przypomnieć, że gdy wciąż nie ustawał zachwyt nad posługą Franciszka, któremu nie sposób odmówić ani charyzmy ani teologicznego pochwycenia (z wyraźnym naciskiem na duszpasterstwo), podkreślano, że wreszcie przyszedł papież, którego wypowiedzi nie wymagają arsenału wyjaśnień, dopowiedzeń czy opasłych egzegez, a mieszczą się w czytelnym twitterowym formacie. Dość szybko się okazało, że tak nie jest, a spór wokół Franciszkowych wypowiedzi i dokumentów jasno to ukazuje. Tym razem po stronie recenzentów nie są teolodzy straszący Trydentem, fundamentalizmem i rottweilerem Boga, a „zatroskani katolicy”, którzy w dziecięcym posłuszeństwie mówią Franciszkowi, że się myli, a po kątach modlą się o wypełnienie „obietnicy” złożonej przez Franciszka w 2015 na pokładzie samolotu. Wszystko oczywiście wg bezinteresownej zasady „nie nam, Panie, nie nam”.
Historyczne przemówienie Benedykta XVI w Bundestagu, któremu towarzyszył bojkot części postkomunistycznej opozycji i zbieraniny z ideologicznej peryferii wszechświata, stało się – po słynnej debacie Ratzingera i Habermasa z 2005 roku – przyczynkiem do kolejnej debaty nt. relacji wiary, rozumu i polityki. Nie inaczej z encyklikami Benedykta i dokumentami, w których śmiało możemy mówić o Franciszku przed Franciszkiem, choć w formie nieco bardziej wymagającej. To wszystko jednak nie przeszkadzało wielu, aby intensywnie i systematycznie ukazywać Benedykta w możliwie najgorszym świetle, nieco odpuszczając mu, gdy zaszył się w Watykanie i pojawia się jedynie sporadycznie.
Bez echa – szczególnie w środowiskach uprawiających żer na retoryce inwazji europejskiej – słowa wsparcia Benedykta XVI dla Angeli Merkel w kwestii uchodźców, a zatem dla kanclerz, z którą nie zawsze było mu po drodze, szczególnie gdy ta w zadziwiający sposób skrytykowała Benedykta w kwestii dość niezręcznej – zdjęcia ekskomuniki z biskupów Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X. Zainteresowaniem cieszył się za to wywiad udzielony Peterowi Seewaldowi – „Ostatnie rozmowy”. Wielu spodziewało się sensacji, ujawnienia spisków i czegoś nadzwyczaj przełomowego. Ci, którzy przeczytali, dostrzegli starego, dobrego Ratzingera – człowieka otwartego umysłu. O Benedykcie krążyło wiele plotek – na początku pontyfikatu próbowano go zdyskredytować jako bojownika Hitlerjugend, fundamentalistę i wroga ekumenizmu. Choćby pobieżna lektura wielu, dostępnych także w języku polskim biografii, dzieł Ratzingera pokazuje, że nie był i nie jest żadnym z nich.
Papież fundamentalista?
W kwestii ekumenizmu, wyrażając konserwatywne stanowisko rzymskokatolickie (to samo, które dziś oficjalnie reprezentuje papież Franciszek), dbał o ruch ekumeniczny – jeszcze jako uniwersytecki teolog, a później prefekt Kongregacji Nauki Wiary był mocno zaangażowany w przygotowaniu tekstu Wspólnej Deklaracji o Usprawiedliwieniu ze Światową Federacją Luterańską. Kontrowersyjna, aczkolwiek teologicznie interesująca deklaracja „Dominus Iesus”, która wywołała rozczarowanie, była nie tyle atakiem na ekumenizm, co przypomnieniem rzymskokatolickiego Kościoła nt. dialogu międzyreligijnego. Doniosła była również wizyta Benedykta XVI w miejscach związanych z dziejami Reformacji, której 500 lat obchodzimy w tym roku. Głębokie, ekumenicznie poruszające i inspirujące przemówienie wygłoszone w erfurckim klasztorze, gdzie dr Marcin Luter przyjmował święcenia kapłańskie to jedynie nieliczne z wielu przykładów ekumenicznego zaangażowania.
Fundamentalista? Ratzinger jako profesor teologii i wybitny intelektualista nigdy nie odmawiał dialogu i dyskusji z osobami spoza jego centrum – dyskutował nie tylko z przekonanymi, ale tymi, którzy znajdowali się na innych teologicznych planetach, jak ongiś wyraził się o swoim koledze, również wybitnym teologu Karlu Rahnerze. Czy dziś można to samo powiedzieć o plemiennych debatach, hermetycznych celach ideologicznej walki między lewakami a prawakami? Benedykt XVI, który, jak sam podkreśla, znajduje się w ostatnich dniach życia, jest z pewnością kimś, kogo warto słuchać, spierać się z nim i jak ktoś chce i potrafi, modlić się o siłę dla niego w trudnych dniach powolnego odchodzenia.
Dariusz Bruncz, Ekumenizm.pl