Czyja Polska? Kuronia czy Kaczyńskich

Polska najpierw musi przejść przez okres IV RP, by docenić Kuronia. Bo to jego Polska jest dziś jedyną atrakcyjną alternatywą wobec projektu IV RP.

Czy atak na Jacka Kuronia przelał czarę goryczy? Od miesięcy przez Polskę przetacza się fala insynuacji i oskarżeń. Prawica, ta skrajna jej część, chce pisać historię Polski na nowo. Szuka swej legitymizacji w poniżeniu przeciwników, zrzuceniu ich z piedestału. Zaatakowany został Zbigniew Herbert, Antoni Macierewicz ogłosił, że większość z ośmiu byłych ministrów spraw zagranicznych to „sowiecka agentura”. Na te wszystkie ataki reagowano z oburzeniem, protestowali publicyści, protestowały autorytety, mieliśmy szum w mediach. Ale szeroka publiczność patrzyła na to jakby z pewnego oddalenia: „Gryzą się między sobą”. IV RP rozpychała się coraz mocniej.

Na pierwszy rzut oka atak na Jacka Kuronia był dalszym ciągiem, kolejną falą. Ale tym razem stało się coś, czego atakujący najpewniej nie przewidzieli. W obronie czci Jacka Kuronia stanęły tysiące Polaków. I „łże-elity”, i zwykli zjadacze chleba. Coś w społecznej świadomości pękło.

Atak na bastion III RP

Nie bądźmy naiwni, atak na Jacka Kuronia to nie był wypadek przy pracy. I PiS, i Liga Polskich Rodzin piszą historię na nowo. A nie jest to łatwe – jeżeli partia Kaczyńskich chce odwoływać się do etosu „Solidarności” i opozycji demokratycznej, ma kłopot. Bo ikony tamtego okresu to w większości dzisiejsi polityczni przeciwnicy PiS. Lech Wałęsa, dawny KOR, środowisko „Więzi”. Kaczyńscy w podziemnej działalności byli postaciami co najwyżej drugiego i trzeciego rzutu. Nie da się zbudować przekonującej konstrukcji, w myśl której mówimy, że opozycja demokratyczna była wspaniała, z tym że jej liderzy byli agentami, bądź paktowali z SB. A w każdym razie jest to trudne zadaniem. Jednak coś takiego ma miejsce. Budowana jest konstrukcja, w myśl której naród walczył zaciekle i bohatersko z PRL, ale zdradzali go kolejni przywódcy. I dopiero teraz naród pozbył się fałszywych przywódców i może oddychać pełną piersią.

Jeżeli chce się pisać taką historię, wmawiać ludziom, że tak było, trzeba wpierw zniszczyć autorytety tamtych dni. A przynajmniej je „odbrązowić”. To jest ten klimat, w którym zaatakowano Kuronia. Co warte zapamiętania, początkowo bracia Kaczyńscy potraktowali całe wydarzenie jako okazję do ugrania kilku politycznych punktów. – Sprawę kontaktów Kuronia z SB należy zbadać – mówił prezydent Lech Kaczyński. Było to tym bardziej zdumiewające, że po pierwsze, prezydent zna Kuronia z czasów opozycji demokratycznej, więc wie, na czym owe „kontakty” z SB polegały, i wie, że nie ma co tu badać. Po drugie, od prezydenta można oczekiwać większej powściągliwości. Ale potem mieliśmy wielką falę wystąpień w obronie Kuronia, w obronie jego dobrego imienia, i atakujący zaczęli się cofać. Politycy PiS zmienili front i zaczęli o Kuroniu mówić dobrze. Ba, wręcz go bronić. I sprawę wyciszać. Do tego zaczęli namawiać kojarzeni z prawicą publicyści. – „Gazeta Wyborcza” wespół z dawnymi przyjaciółmi Kuronia rozpętała histerię –
przekonywał Piotr Zaremba. – Zajadła obrona czci Jacka Kuronia, której nikt bynajmniej nie naruszał, z jednej strony poraża swą absurdalnością, a z drugiej każe podziwiać siłę orkiestry, która tylu ludzi – również, wydawałoby się, poważnych – potrafiła wprawić w stan graniczący z histerią – to z kolei opinia Rafała Ziemkiewicza. Sprawa Kuronia stała się bowiem dla prawicy bardzo niewygodna. Po pierwsze, pokazała, że prawica w swej rewizji historii napotyka granicę, że nie wszystko jej wolno. Po drugie, atak na Kuronia wyzwolił społeczne emocje. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi podpisało list w jego obronie. Tysiące ludzi przyszło, mimo ulewy, na warszawskie Powązki zapalić znicz, by uczcić jego pamięć. To musi robić wrażenie. Po trzecie, opozycja otrzymała jak na tacy wspaniały prezent. Na Kuronia zaczęła się powoływać, z jednej strony, Platforma Obywatelska, a Hanna Gronkiewicz-Waltz zwołała nawet konferencję przed jego grobem. Z drugiej zaś strony do spuścizny po Kuroniu zgłosiła akces centrolewica. – Jacek
Kuroń, gdyby żył, byłby z nami – mówił lider Partii Demokratycznej, Janusz Onyszkiewicz, podczas podpisywania sojuszu wyborczego SLD-SdPl-PD-UP. Po czwarte, sprawa Kuronia wyraziście zarysowała oś podziału, jaka najpewniej przetnie Polskę – na Polskę Kaczyńskich i Polskę Kuronia. Zmusiła tysiące Polaków, by zaczęli się zastanawiać: dokąd to wszystko nas prowadzi? I czy tak być musi? Sprawa Kuronia zatrzymała pochód IV RP i zakwestionowała jej legitymację. I to chyba jest w tym wszystkim najistotniejsze.

Zatrzymany pochód

Projekt IV Rzeczypospolitej, którą budują Kaczyńscy, jest mało skomplikowany. Zasadza się na prostej filozofii – na pokazaniu wroga i mobilizowaniu elektoratu w imię walki z owymi złymi. Tym wrogiem jest „układ”. Kaczyńscy, mimo że rządzą już niemal od roku, nigdy tego układu dokładnie nie opisali, nie wskazali, kto do niego należy, a kto nie. W zależności od potrzeb elementem „układu” są albo urzędnicy Ministerstwa Finansów, albo działacze piłkarscy, albo Leszek Balcerowicz i jego żona, albo tajemniczy oficerowie WSI, albo sędziowie, którzy wydają niepodobające się władzy wyroki. Członkiem „układu” może więc stać się praktycznie każdy – w zależności od politycznej potrzeby PiS.

Podział na „policjantów” i „złodziei” jest o tyle wygodny, że usprawiedliwia czystki kadrowe, awanse ludzi niekompetentnych, ale z klucza partyjnego, zmiany dokonywane na granicy prawa, praktycznie każdą niegodziwość. Bo „dobrzy ludzie” zastępują „ludzi z układu”. Bo „sprzątamy” Polskę.

Drugim – obok ścigania mitycznego wroga, sprawcy wszystkich naszych nieszczęść – elementem konstytuującym IV RP jest swoiście pojmowany patriotyzm. Kaczyńscy zawłaszczyli to pojęcie. Rzucili hasło, że z Niemcami, Rosją i Unią Europejską trzeba twardo, i – mimo że w wyniku tej „twardości” stosunki z partnerami mamy fatalne i to my najwięcej na tym tracimy – nikt nie ma odwagi tego hasła, w gruncie rzeczy infantylnego, zaatakować. Patriotyzm służy też jako oręż w wygrywaniu wewnątrzpolskich pojedynków – mamy więc Muzeum Powstania Warszawskiego, obchody rocznicy powstania, mamy laury dla „Ognia”. Czyli apologię powstania, które kosztowało Warszawę 200 tys. ofiar, i apologię osobnika co najmniej niejednoznacznego. Czyli emocjonalny szantaż, któremu mało kto potrafi się przeciwstawić.Kolejnym elementem IV RP jest hasło silnego państwa. PiS pod tym hasłem rozumie państwo, które ściga bezdomnego, bo powiedział po pijanemu kilka obelg pod adresem prezydenta. Państwo, które rozbudowuje policję i tajne służby, a także
rozszerza możliwości inwigilowania obywateli. Wreszcie jest to państwo, które ogranicza samorządność, nieufnie patrzy na przejawy aktywności obywatelskiej, za to wzmacnia administrację i aparat urzędniczy.

IV RP nie jest więc jakimś nowatorskim projektem, lecz znanym z XX w. projektem państwa autorytarnego. Projektem, który co jakiś czas powraca. Np. w PRL za takim projektem stała frakcja „partyzantów”. Kuroń w książce „Wiara i wina” opisuje, jak na Uniwersytecie Warszawskim spierał się (zwycięsko) z ideologiem „partyzantów”, Zbigniewem Załuskim, i analizuje ideologię moczarowców. „Skończył się czas burzy i naporu, totalitaryzmu w obozie sowieckim, ideologia stała się już tylko dekoracją, przestała mobilizować i scalać – pisał. – Zrozumiałe, że w aparacie istniało silne pragnienie takiej ideologii, która mogłaby zdobyć poparcie społeczne, ożywić totalitaryzm, znowu wprowadzić go w okres burzy i naporu. Idea wojskowego patriotyzmu znakomicie się do tego nadawała – patriotyzm, który odpowiada na zapotrzebowanie narodu, by czcić pamięć żołnierza, jego wysiłek, ofiarę, krew, i który tym samym atakuje prześmiewców, a więc w ogóle intelektualistów z natury rzeczy, to znaczy z tytułu swojej roli społecznej,
przeciwników wszelkiego totalitaryzmu. Ogół odczuwał wprost niesamowity bałagan socjalizmu realnego – należało obiecać, że zrobi się porządek po polsku, co miało oznaczać: po wojskowemu, wykonywać rozkazy, żadnych dyskusji, surowo karać wszelkie przestępstwa. Ogromną rzeszę gorzej zarabiających kłuła w oczy ujawniająca się zamożność grup uprzywilejowanych. Wystarczyło kierować tę złość przeciw intelektualistom, artystom, prywatnej inicjatywie. Ten egalitarny frazes znajdował posłuch wśród ludu, podobnie jak obietnica ładu opartego na zasadzie posłuszeństwa i represji wobec naruszających porządek”.

Analizując swoisty fenomen „moczaryzmu”, Kuroń nie ukrywał, że ideologia ta potrafiła zawładnąć nie tylko znaczną częścią ówczesnego aparatu, ale i społeczeństwa. Właśnie dlatego, że dawała proste odpowiedzi na proste pytania.

Podobnie jest z IV RP. Tu proste recepty wytrącają broń z rąk polemistów. To pytania typu: Jesteś za walką z korupcją czy przeciw? Jesteś za Polakami czy za Niemcami? Jesteś za porządkowaniem państwa czy za anarchią? Czy chcesz, by bandyci trafiali za kratki? Czy ci, którzy dorobili się na nielegalnych interesach, powinni być rozliczeni? Czy powinniśmy być dumni z naszej historii i szanować swoich bohaterów?

Jakież mogą być na nie odpowiedzi? To oczywiste. Jak długo takie pytania mogą być zadawane? Długo. Warszawa jest rządzona przez PiS od czterech lat, tymczasem w debacie publicznej bardzo mało słyszymy o zmarnowanych szansach miasta i nieudolności jego rządców, za to wciąż o „układzie warszawskim”, który sprawował władzę w mieście sześć lat temu.

Projekt IV RP, tak jak projekt „moczarowców”, jak podobnego typu projekty autorytarne, ma w sobie moc narkotyku. Zakłada ludziom klapki na oczy – pokazuje wroga, bazuje na niechęciach, wyzwala złe emocje, takie jak zawiść, podejrzliwość (czy mój wróg nie był agentem?), wiarę w spiski, ksenofobię. Oskarżyciel jest w tym projekcie centralną postacią. A ofiara, zmuszona do usprawiedliwiania się, do tłumaczenia – staje się żerem dla spragnionej „sprawiedliwości” publiki. Polska Jacka Kuronia

Ten mechanizm działa do momentu, gdy ktoś wreszcie krzyknie – to nieprawda! I takim krzykiem – czas pokaże, czy przełomowym – był protest obrońców dobrego imienia Jacka Kuronia. Kierowała nimi elementarna niezgoda na podłość, na nurzanie zasłużonego człowieka w bagnie pomówień, na kłamstwo.

„Nie chcemy, by Polskę nasycano pogardą, by społeczeństwo karmiono nieufnością i podejrzeniami na kredyt, a nieraz wbrew oczywistościom – jak ostatnio w przypadku Jacka. Najważniejsze i pierwsze wskazanie rozumu i sumienia to przede wszystkim nie krzywdzić! (...) Nasz list może podpisać każdy, kto zgadza się z jego treścią. Nie potrzeba do tego ani metryki, ani żadnej legitymacji” – to fragment jednego z wielu listów w obronie Kuronia, tym razem wystosowanego przez Komitet Helsiński. Listu o tyle godnego uwagi, że – raczej nie przypadkiem – napisany został językiem Jacka Kuronia.

Bo Jacek Kuroń – jego sposób uprawiania polityki, podejście do spraw publicznych – był najlepszą odtrutką na Polskę autorytarną. I jest najlepszą odtrutką na Polskę Kaczyńskich.

IV RP szuka agentów i ludzi „układu” – Kuroń programowo szukał przyjaciół, chciał się dogadywać, a nie walczyć. I bronił niesłusznie atakowanych. Nie dzielił też obywateli RP na lepszych i gorszych, tych z „dobrą” i ze „złą” przeszłością, na katolików i ateistów. Pracował ze wszystkimi.

IV RP chce być państwem groźnym i surowym – Kuroń był tolerancyjny i otwarty. – Poznałem Jacka Kuronia jako robotnik. Uczył nas, jak rozmawiać, słuchać i rozumieć innych – mówił na Powązkach Zbigniew Bujak.

IV RP nieufnie patrzy na sąsiadów – Kuroń przez lata szefował sejmowej Komisji ds. Mniejszości Narodowych, budował porozumienie polsko-ukraińskie.

Siłą IV RP mają być prokuratura, policja i służby specjalne rozmaitych maści – Kuroń stawiał na samorządy, rady pracownicze, rady osiedlowe, Komisję Trójstronną, na dogadywanie się związków zawodowych z właścicielem. Na dialog między partiami. Wierzył, że Polak z Polakiem zawsze potrafi się dogadać.

IV RP chce dać satysfakcję zwykłym ludziom, poniżając „łże-elity”, strącając je w nicość – Kuroń chciał dać satysfakcję, zachęcając do działalności społecznej, charytatywnej.

Politycy w IV RP odgradzają się od zwykłych obywateli murem borowców, a gdy obywatele są zbyt uciążliwi, wołają: „Spieprzaj, dziadu!” – Kuroń był człowiekiem, który „kąpał się” w tłumie, który ludziom pokrzywdzonym przez los lub przez własną nieumiejętność poświęcił tysiące godzin.

Projekt Polski Jacka Kuronia nie jest więc jakimś mglistym zapisem. To projekt realny, bliski ideom zachodniej socjaldemokracji, który on sam – gdy był czynnym politykiem – realizował, jak tylko mógł najlepiej. Pełen pokory, że jest omylny i że to zwykli ludzie płacą najwyższą cenę za błędy polityków. Takiego Kuronia, autentycznego, rozumiejącego politykę i rozumiejącego ludzi Polacy uwielbiali. Całymi latami jego nazwisko widniało na czele list najpopularniejszych polityków, cieszył się największym zaufaniem. Dlaczego więc, choć Polakom tak bardzo podobały się i styl Kuronia, i jego pomysł na Polskę, nie znalazł naśladowców? Odpowiedź chyba jest prosta – Kuroń był jedyny w swoim rodzaju. Poza tym jego projekt w kraju ogarniętym przebudową i gorączką transformacji był zbyt trudny do przeprowadzenia. Bo trudniej jest godzić, negocjować, niż krzyczeć, że rozliczymy złodziei.

Chyba więc Polska najpierw musi przejść przez okres IV RP, by docenić Kuronia. Gdyż to jego Polska jest dziś jedyną atrakcyjną alternatywą wobec projektu IV RP. Jedyną atrakcyjną utopią wobec utopii, którą serwują nam Kaczyńscy.

Dobrze to widzą politycy. Ci rządzący, którzy na głowie stają, żebyśmy o Kuroniu jak najszybciej zapomnieli. I ci z opozycji, z Platformy i nowego sojuszu wyborczego centrolewicy, którzy chcieliby na popularności Kuronia zbić choć trochę kapitału. Pewnie więc czeka nas wkrótce dyskusja, kto może uważać się za prawowitego spadkobiercę Kuronia, a kto pod niego się podszywa. Ta dyskusja powinna być prosta – do Kuronia najwięcej praw mają przyjaciele z KOR, z „Solidarności”, z opozycji demokratycznej. To oczywiste. On jest ich. Do idei i pomysłów, które Jacek Kuroń propagował, a zwłaszcza do sposobu uprawiania przez niego polityki, prawa mają wszyscy. Bo to były dobre pomysły i dobra polityka.

Robert Walenciak

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)