Czy Polonia powinna mieć prawo do głosowania?
"Uważam, że Polacy zamieszkali na stałe za granicami Polski, powinni powstrzymać się przed udziałem w polskich wyborach" - napisał w liście, mieszkający w USA, Piotr Grzegorz Chmiel. Wirtualna Polska zapytała o udział Polonii w wyborach doktora Tomasza Słomkę, ustrojoznawcę z Uniwersytetu Warszawskiego.
WP: Paulina Matysiak: Internauta w liście do Wirtualnej Polski nawołuje Polonię do powstrzymania się w udziale w wyborach, ponieważ mieszkając za granicą nie powinno się wpływać na politykę Polski.
Doktor Tomasz Słomka: - Prawa wyborcze nie zależą od miejsca zamieszkiwania. Nie działa tu żadna zasada domicylu (miejsce zamieszkania), a jedynym kryterium jest przynależność do wspólnoty politycznej, czyli posiadanie obywatelstwa.
Przeczytaj: Co zrobić, żeby głosować za granicą?
Rzeczywiście czasem jest tak, że osoby mieszkające przez dłuższy czas za granicą tracą styczność z problemami państwa. Przykład Tymińskiego pokazuje, że można całkowicie nie wiedzieć, co się dzieje w państwie, a czynnie i biernie uczestniczyć w wyborach.
Jest również bardzo duża liczba osób, które tylko na określony czas wyjeżdżają z państwa, ale zarabiając, mieszkając gdzieś za granicą, mają pojęcie o tym, co się dzieje w kraju. I mogą mieć też prawo do tego, by współtworzyć kształt polityczny państwa.
Nie jestem przekonany, czy odebranie praw wyborczych byłoby zgodne z ładem konstytucyjnym, ale również nie byłoby celowe, ponieważ wiele osób tutaj takie prawa posiada. Kto nie chce, nie musi głosować , ponieważ nie ma przymusu wyborczego.
WP: A co z głosowaniem w wyborach w dwóch krajach?
- Jeżeli ktoś ma podwójnie obywatelstwo, to oczywiście, że może to robić.
WP: W wyborach prezydenckich w 2005 roku za granicą uprawnionych do głosowania było około 74 tysiące osób. Zagłosowało 52 tys. Czy może to w znaczący sposób wpłynąć na wynik wyborów?
- W przypadku wyborów prezydenckich głosy Polonii wpływają na wynik w mniejszym stopniu, ponieważ cały kraj jest jednym okręgiem wyborczym. Wybiera się kandydatów z jednej listy. Natomiast w przypadku wyborów do parlamentu głosy te odgrywają większą rolę, ponieważ wszystkie osoby głosujące za granicą są przyporządkowane do okręgu warszawskiego.
W tym przypadku rzeczywiście głosuje się tylko na kandydatów startujących w Warszawie i kilka tysięcy głosów może stworzyć jakieś zróżnicowanie w wynikach. Kandydaci z Warszawy spotykają się z wyborcami za granicą, ponieważ doskonale zdają sobie sprawę z siły tych głosów.
WP: Liczba uprawnionych do głosowania to tylko osoby, które zgłosiły chęć udziału w wyborach do obwodów za granicą. Gdyby większość Polonii zdecydowała się wziąć w nich, to rzeczywiście mogłoby to wpłynąć na wynik…
- Mogłaby, ponieważ gdybyśmy popatrzyli na pewne szacunki, to one nie mówią o tysiącach, ale o milionach rozsianych po świecie Polaków. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę to, że nie zawsze sklasyfikowanie Polonii jest takie samo, ponieważ niektórzy zaliczają do niej tylko tych, którzy mają powiązania polityczne z państwem. Inni zaliczają do niej tych, którzy odwołują się do tradycji polskich, ale nie posiadają obywatelstwa, więc ta rozbieżność od 8 do 15 milionów jest duża. Po drugie to są osoby w różnym wieku, więc nie wszyscy są uprawnieni do udziału w wyborach.
W przypadku uzbierania się 2-3 milionów wyborców za granicą ich głosy miałby znaczenie nawet w wyborach prezydenckich.
WP: W poprzednich wyborach prezydenckich Donald Tusk otrzymał 49% głosów, Lech Kaczyński 39%, a Marek Borowski 6%. Wynika z tego, że Polacy za granicą głosują na najbardziej znanych kandydatów.
- Za granicą głosuje się na bardziej popularnych, medialnych, wyrazistych kandydatów i stąd taka polaryzacja nie jest zaskakująca. Wpływają na to również miejsca, w których przebywają. Powiązane są z tym pewne tradycje, przekonania polityczne. Na przykład Polonia amerykańska głosuje zazwyczaj na bardziej prawicowe ugrupowania. WP: Nasz internauta zauważył, że "USA to miejsce, w którym wygrywa PiS".
- W Stanach Zjednoczonych zazwyczaj Polonia popiera ugrupowania prawicowe, w ostatnich wyborach właśnie PiS. Natomiast w krajach byłego Związku Radzieckiego raczej głosuje na ugrupowania centrolewicowe i tam SLD zawsze zyskuje określone poparcie.
Bardzo ciekawe zjawisko wystąpiło w ostatnich wyborach parlamentarnych we Włoszech, ponieważ Polacy przebywający na północy kraju głosowali za PO, a na południu Włoch za PiS. Można powiedzieć, że nałożyły się tam pewne miejscowe podziały. Było to ciekawe, ponieważ Jarosław Kaczyński w jednym ze swoich wystąpień przed wyborami pozwolił sobie na taką uwagę, że jak tak dalej pójdzie, to będziemy mieli podobną sytuację z przestępczością, jak to jest w południowych Włoszech, które są niedorozwinięte pod pewnymi względami. Jednak okazało się, że mieszkający tam Polacy nie zrazili się tymi słowami.
WP: Również w Wielkiej Brytanii można było zaobserwować wzrost zainteresowania tymi wyborami. Czy wpłynęła na to kampania wyborcza skierowana do brytyjskiej Polonii, czy sam fakt, że zwiększyła się liczba mieszkających tam Polaków?
- W tym przypadku dwie rzeczy miały miejsce. Po pierwsze fakt, że tak wiele osób w danym momencie mogło głosować na Wyspach. Trzeba pamiętać, że wielkie znaczenie miała również polaryzacja w tych wyborach, które właściwie przekształciły się w swoisty plebiscyt. A on siłą rzeczy bardziej przyciąga do urn wyborczych.
Głosujesz za IV Rzeczpospolitą, albo przeciwko niej. Chcesz kontynuacji polityki Ziobry i Kaczyńskiego, czy nie chcesz. W takim przypadku łatwiej decydujemy się na głosowanie, ponieważ wiemy za czym lub przeciwko czemu jesteśmy.
Nie czujemy się znudzeni wielością różnych programów, nie rozpatrujemy tych programów, jest wiele ugrupowań, które mówią nam to samo, jest spokój, uśpienie. Tu nastąpiło przebudzenie głosujących, ponieważ pojawiła się wyraźna alternatywa. Również tym należy tłumaczyć tak wysoką frekwencję objawiającą się długimi kolejkami na ulicach, czego Brytyjczycy nie mogli zrozumieć.
WP: Możemy zauważyć, że PiS kieruje kampanię wyborczą do Polaków mieszkających w Stanach Zjednoczonych.
- W tym przypadku gruntuje się to dotychczasowe poparcie, walczy się o utrzymanie głosów "żelaznego elektoratu", który tam występuje.
WP: Organizacje polonijne na Wyspach zachęcają Polaków do udziału w brytyjskich wyborach lokalnych. Często pojawiają się głosy, że osoby mieszkające w tym kraju powinny zrezygnować z głosowania w Polsce.
- W przypadku wyborów lokalnych najważniejszy jest czynnik powiązania z miejscem, w którym się mieszka. Każdy obywatel Unii Europejskiej może głosować i kandydować w wyborach w podstawowej jednostce podziału terytorialnego w państwie, w którym żyje.
Brytyjczyk, który mieszka w Polsce może kandydować do rady gminy. Takie same prawa mają Polacy mieszkający w Wielkiej Brytanii.
Najważniejszy jest tutaj czynnik "małej ojczyzny", w której obecnie przebywamy i która o nas dba. Odwoływanie się do tego, że można głosować w Polsce mniej przemawia, niż w przypadku wyborów prezydenckich lub parlamentarnych, ponieważ każdy może powiedzieć jaki wpływ na moje życie ma to, co się dzieje w gminie, w której kiedyś mieszkałem czy teoretycznie mieszkam, a w której na co dzień nie przebywam.
WP: W wyborach do parlamentu w 2005 roku wzięło udział o 20 tys. osób mniej, niż w wyborach prezydenckich. Czy wynika to z tego, że instytucja prezydenta za granicą jest bardziej rozpoznawana?
- Zazwyczaj frekwencja w wyborach prezydenckich jest wyższa, niż do parlamentu. Jest to swoista personifikacja wyborów. Łatwiej jest wybrać organ jednoosobowy. Nie spotykamy tu list kandydatów z wielką liczbą programów politycznych, w których się gubimy. W przypadku wyborów prezydenckich sprawa jest prostsza: wybiera się z kilku lub kilkunastu kandydatów i o każdym z nich cokolwiek wiemy. Ludzie często rezygnują z udziału w wyborach, ponieważ nie są w stanie kompetentnie podjąć decyzji, nie znają kandydatów, ugrupowań i programów. W tym momencie pojawia się myślenie, że nie ma sensu głosować, jeżeli nie wie się, kogo się wybiera.
W przypadku wyborów prezydenckich działa trochę inny mechanizm. Znamy osoby kandydujące, ich dorobek i wiemy, czego się można po nich spodziewać, a więc łatwiej jest wybrać.
Jest jeszcze druga rzecz, którą możemy zaobserwować w Polsce. Jest to przekonanie, że prezydent może więcej, jest swoistym władcą od którego zależy polityka państwa.
Głosuje się na kogoś, kto sformułuje przejrzystą politykę, którą zrozumiem. Mało osób pamięta o tym, że to rząd kształtuje politykę państwa i tak naprawdę to wybory parlamentarne są ważniejsze.
WP: Czy katastrofa w Smoleńsku będzie miała wpływ na frekwencje w zbliżających się wyborach?
- Katastrofa lotnicza nie wszędzie wpłynie na frekwencję wyborczą. Prawdopodobne jest to, że największy wpływ będzie miała wśród Polonii w USA. Było to widać w wypowiedziach pokazywanych w mediach, gdzie mówiono o tym, że zginął prezydent, który miał jakąś wizję. Teraz trzeba znaleźć opcję, która będzie kontynuowała współpracę między nami, a krajem. Może to zachęcić do udziału wyborów Polaków z USA.
Ciężko stwierdzić, na ile Polonia brytyjska będzie zmobilizowana katastrofą smoleńską. Może w tym przypadku będzie działało to zmobilizowanie sporem, który powraca.
Rysuje się podział na zwolenników i przeciwników IV Rzeczypospolitej, którą symbolizuje Jarosław Kaczyński i na politykę spokoju, normalności, której gwarantem ma być Bronisław Komorowski. Na pewno w czerwcowych wyborach będzie wysoka frekwencja, ponieważ będą one swoistym plebiscytem.
WP: Frekwencja może być wyższa, ponieważ Polacy zaczęli walczyć o utworzenie obwodów wyborczych w ich regionach.
- W Irlandii i Wielkiej Brytanii można mówić o rozpączkowaniu miejsc, gdzie można oddać głos w stosunku do ostatnich wyborów. Jest to dowodem na to, że spodziewamy się większej liczby głosujących i chcemy uniknąć powstawania takich kolejek, jak podczas poprzednich wyborów. Jest to również zachęta do udziału w wyborach, przez ułatwienie dostępu do lokalu.
WP: Głosowanie Polonii jest ważne i osoby, które czują się Polakami powinny pójść do urn?
- Wszystko zależy od indywidualnego podejścia. Nie ma obowiązku głosowania, więc można z niego zrezygnować. Nawet w przypadku istnienia przymusu wyborczego w Polsce ciężko byłoby go zastosować poza granicami kraju.
Osoby, które nie czują się związane z krajem nie muszą głosować.
WP: Kandydaci mało czasu poświęcają na kampanię wyborczą za granicą. Jak będzie ona wyglądała w tym roku?
- Na kształt tegorocznej kampanii wyborczej wpłynęło kilka czynników. Po pierwsze jest ona bardzo krótka. Kandydaci na pewno będą wyjeżdżać za granicę, ale w mniej miejsc, niż poprzednio. Ta kampania będzie mniej intensywna. Trzeba przypisać to specyfice wyborów pozostających w cieniu katastrofy smoleńskiej.
Śledząc historię kandydowania Janusza Korwin-Mikkego mogę stwierdzić, że on na pewno wyjedzie z kampanią za granicę.