Marszałek Józef Piłsudski w hotelu Bristol, rok 1923 © Wikimedia Commons

Czy Józef Piłsudski planował sojusz ze Stalinem?

Marcin Makowski

Krzysztof Rak, autor książki "Piłsudski między Hitlerem a Stalinem", burzy dotychczasowe ustalenia historyków na poglądy i politykę marszałka. Proponuje właściwie nową historię dyplomacji II Rzeczypospolitej, w której Piłsudski miał zakulisowo negocjować sojusz z sowietami. Czy to podejście się jakkolwiek broni? Z historykami prof. Mariuszem Wołosem i prof. Markiem Kornatem rozmawia Marcin Makowski.

Marcin Makowski: Marszałek Józef Piłsudski konsekwentnie starał się prowadzić politykę równowagi między II Rzeczpospolitą a dwoma totalitarnymi sąsiadami – III Rzeszą i ZSRR. Czy były jednak momenty, w których realnie rozważał albo proponował im sojusze?

Prof. Marek Kornat, prof. Mariusz Wołos, Polska Akademia Nauk, Uniwersytet Pedagogiczny w Krakowie: Takich momentów nie było. Sojusz z którymś z wielkich sąsiadów byłby sprzeczny z polityką równowagi, zaprzeczałby jej założeniom i – co ważniejsze – godziłby w polską rację stanu pojmowaną w Warszawie. 

Piłsudski wiedział, że nadmierne zbliżenie do III Rzeszy lub do ZRSR w krótszej czy dłuższej perspektywie godziło co najmniej w integralność odbudowanego nie bez trudu po zaborach państwa polskiego, a nawet było zagrożeniem dla jego suwerenności, podmiotowości i niepodległości. 

Marszałek rozumiał istotę państw "nowego typu", w których ideologia i wzbudzanie nienawiści odgrywały kluczową rolę w kształtowaniu świadomości ich obywateli. 

Tak w przypadku Niemiec hitlerowskich, jak i Związku Sowieckiego obiektem nienawiści była między innymi Polska i Polacy. Wystarczy zapoznać się z pracami naukowymi na temat propagandy niemieckiej czy sowieckiej w międzywojniu, a badania w tym zakresie są coraz dalej posunięte. 

Jeśli mowa o sojuszach, to Piłsudski był zwolennikiem utrzymania aliansu z Francją i Rumunią zawartych jeszcze w 1921 r., nawet jeśli przeżywały one swoje kryzysy, i dążenia do sojuszu z Wielką Brytanią, czego za życia Marszałka nie udało się osiągnąć.

A co z relacjami z Sowietami przed przewrotem majowym w 1926 r.? Czy marszałek nie nawiązał wtedy z nimi kontaktu konspiracyjnego?

O żadnym "konspiracyjnym kontakcie" pomiędzy Piłsudskim, a Sowietami przed zamachem stanu dokonanym w maju 1926 r., mowy być nie może.

Takie tezy w oparciu o źródła pojawiają się we współczesnej polskiej historiografii.

I przypominają tyle głośne, co absurdalne oskarżenia formułowane pod adresem Naczelnego Wodza w przełomowych momentach wojny polsko-sowieckiej w 1920 r. 

Wtedy to przeciwnicy polityczni oskarżali Piłsudskiego i jego otoczenie o jakieś tajne konszachty z bolszewikami, o jakieś połączenia telefoniczne za pomocą kabli przerzuconych po dnie Wisły z Belwederu na drugi brzeg rzeki, o jakieś rzekome reprezentowanie interesów moskiewskich w Warszawie przez Naczelnika Państwa itd. 

Z przeprowadzonych przez nas badań w archiwach posowieckich jednoznacznie wynika, że Moskwa odczuwała niedostatek informacji na temat planów Piłsudskiego przed majem 1926 r., zdając sobie sprawę z faktu, że jest to człowiek, który może jeszcze odegrać wybitną rolę na polskiej scenie politycznej. 

Brak wiedzy w tym zakresie mocno uwierał kremlowskich decydentów. Dlatego starali się za wszelką cenę przebić do otoczenia Marszałka, szukali dróg do Sulejówka. W tym celu urabiano takich ludzi jak poseł Jan Bryl ze Stronnictwa Chłopskiego, który przebywał w ZSRR z wizytą na początku 1926 r. i był od jakiegoś czasu przedmiotem zainteresowania służb sowieckich. 

Z drugiej strony aktywizowano w tym kierunku rezydenturę białego wywiadu w Berlinie, jaką byli pracownicy Oddziału Informacji Dyplomatycznej Komisariatu Ludowego Spraw Zagranicznych (KLSZ). 

Kto dowodził tą operacją? Czy była taka osoba, albo osoby?

W tym przypadku ciężar operacji polegającej na dotarciu do Piłsudskiego lub jego zaufanych ludzi spadł na Stefana Rajewskiego, postać bynajmniej nieprzypadkową, bo wywodzącą się z Polskiej Partii Socjalistycznej, a potem Polskiej Partii Socjalistycznej–Lewica, który osobiście znał wielu piłsudczyków jeszcze z okresu poprzedzającego wybuch pierwszej wojny światowej. Na niewiele się to zdało. 

Z drugiej strony Moskwa odrzucała propozycje składane jej nieoficjalnie przez osoby powiązane z Piłsudskim, a sugerujące możliwość przyjazdu któregoś z sowieckich działaczy do Warszawy w celu odbycia rozmów z przedstawicielami różnych kręgów politycznych, w tym także z piłsudczykami, a może i samym Marszałkiem. 

Tak było w przypadku propozycji złożonej w pierwszych tygodniach 1926 r. przez bliskiego Piłsudskiemu dyplomatę Stanisława Janikowskiego, który niedwuznacznie sugerował, aby do stolicy Polski udał się Mieczysław Łoganowski, polski komunista pracujący wówczas w sowieckiej dyplomacji. 

Bolszewickie władze partyjne nie wyraziły zgody na jego wyjazd do Polski. Wielce to wymowne. Pozornie te działania mogą się wydawać nieracjonalne, nawet sprzeczne, bo przecież z jednej strony Sowiety same szukały dróg dotarcia do Piłsudskiego, a z drugiej odrzucały propozycje strony polskiej w tym względzie. 

Jak zrozumieć ten paradoks? Z czego wynikał?

W rzeczywistości można to łatwo wytłumaczyć. Polskim propozycjom nie ufano i traktowano je w kategorii prowokacji obliczonej na skompromitowanie Moskwy. 

Stopień nieufności sowieckich liderów był w tym przypadku wręcz niewyobrażalny. Co innego wydeptanie własnej, niezależnej od Polaków, ścieżki do Sulejówka, czy to przy pomocy Bryla, czy to dzięki operatywności Rajewskiego. 

W takim modus operandi Moskwa widziała dla siebie korzyści, a zarazem ochronę przed możliwą prowokacją. 

Wybrzmieć musi jeszcze jedno i chciałbym na tę kwestię położyć szczególny akcent. Z jednej i drugiej strony zabiegi te nie miały na celu nawiązania kontaktu konspiracyjnego. Dla Kremla kluczowe było wysondowanie intencji Piłsudskiego wobec ZSRR i ruchu komunistycznego. 

Marszałek był dla Sowietów postacią tyleż enigmatyczną, ile niebezpieczną. Postrzegano w nim nieprzejednanego wroga komunizmu i Związku Sowieckiego, podejrzewano, że jest inspirowany w swoich działaniach przez Brytyjczyków czy też inne wrogie Moskwie siły zewnętrzne.

Nie znano jego zamiarów, a koniecznie chciano je poznać. Piłsudczycy z kolei chcieli wysondować stanowisko Moskwy, a co za tym idzie jej komunistycznej agendy nad Wisłą, odnośnie do możliwości powrotu Marszałka do czynnej polityki, bynajmniej niekoniecznie na drodze zamachu stanu czy innego rodzaju wykorzystania siły, ale także zupełnie legalnie. 

Otoczenie Piłsudskiego doskonale wiedziało, że taka perspektywa musiała Moskwę niepokoić i, dokonując ruchów na wyprzedzenie, wysyłało uspokajające sygnały w tej materii. Tym właśnie tłumaczę propozycję przedłożoną w Moskwie przez Janikowskiego.

Major Kazimierz Kierzkowski rozmawiał przecież 1 marca 1926 r. z przywódcą Komunistycznej Partii Polski Adolfem Warskim. Ten wysłał depeszę do Moskwy i Józefa Stalina, mówiącą o chęci Piłsudskiego do zawarcia sojuszu.

Chciałbym zaznaczyć, że wspomniana akcja Janikowskiego niemal zbiegła się w czasie z rozmową Kierzkowski-Warski. 

Pierwszy działał na szczeblu dyplomatycznym, zatem międzynarodowym – w Moskwie, drugi na gruncie polskim – w Warszawie. Może to sugerować, że działania były skoordynowane i dalekie od przypadkowości. 

Nie mamy jednak informacji, kto miałby owe akcje inspirować i dawać wytyczne na temat ich prowadzenia. Brak tu źródeł. Zasadniczo możemy założyć, iż czynił to sam Piłsudski.

Taki punkt widzenia podziela większość autorów. Być może jednak było inaczej, a akcją kierowali ludzie z jego otoczenia za zgodą czy też przy akceptacji Marszałka. Trudno sobie natomiast wyobrazić, aby działo się to wbrew woli Piłsudskiego. 

Sondowano zresztą różne środowiska, także wewnątrz Wojska Polskiego, gdzie w tym czasie nie brakowało przeciwników Marszałka. Mówienie o tym, że Piłsudski – za pośrednictwem Kierzkowskiego – zaproponował Moskwie i Józefowi Stalinowi zawarcie sojuszu jest daleko idącą nadinterpretacją. 

W piśmie z 21 marca 1926 r., w którym znalazło się streszczenie interesującej nas rozmowy, Warski napisał: 

"Na uwagę moją, że przecież P[iłsudski] jest niemal synonimem wojny z Rosją Sowiecką, major K[ierzkowski] żywo zaprzeczył, powiedział, że to należy już do przeszłości, że P[iłsudski] gotów jest <porozumieć się> z Rosją Sowiecką i nawet zawrzeć z nią <sojusz polityczno-militarny>. Na pytanie moje, czy rzeczywiście tak myśli P[iłsudski], K[ierzkowski] nie dał przekonywującej odpowiedzi, mówiąc, że takie jest przeświadczenie jego, Kierzkowskiego, i jego najbliższych przyjaciół" [cyt. za Przewrót majowy w oczach Kremla, red. B. Musiał przy współpr. J. Szumskiego, Warszawa 2009, s. 82]. 

Czy tego typu deklarację można traktować jako poważną propozycję "sojuszu polityczno-militarnego" zgłoszoną przez polityka pozostającego wciąż poza strukturami władz państwowych za pośrednictwem jednego z wiernych mu oficerów? 

Traktuję to jako pytanie retoryczne, będące zarazem odpowiedzią na zadane przez pana pytanie. Dodam, że sugestie Kierzkowskiego nie były adresowane do Stalina, wówczas jednego z pretendentów do objęcia schedy po Leninie, który nie posiadał jeszcze wówczas dyktatorskiej władzy w Związku Sowieckim.

Na wspomniany dokument powołuje się dr Krzysztof Rak w książce "Piłsudski między Stalinem a Hitlerem".

Pomijając zawarte w tym samym źródle słowa Piłsudskiego: "Róbcie, ale nie mieszajcie mnie do tego"… Warto jeszcze zaznaczyć, że Kierzkowski, ówczesny komendant Związku Strzeleckiego i oficer wyższy Wojska Polskiego, wyraźnie i nieprzypadkowo przedstawiał się jako reprezentant piłsudczykowskich dołów – "sierżantów i podoficerów I Brygady", odcinając się od generalicji i wyższej kadry oficerskiej i sarkając na polską prawicę ze wskazaniem na endecję, aby w ten sposób wzbudzić zaufanie Warskiego. 

Zaufania nie wzbudził, ale obudził nadzieje polskich komunistów za poszerzenie roboty rozkładowej w szeregach Wojska Polskiego, wśród proletariatu i radykalnego chłopstwa. 

Warski nie ukrywał przed swoimi współtowarzyszami z Moskwy, że zamierza wykorzystać Kierzkowskiego jako "pożytecznego idiotę". Symptomatyczne było i to, że stanowczo uznał swoje spotkanie z Piłsudskim za wykluczone.

Problem w tym, iż dr Rak wyczytuje ze źródeł to, co chce wyczytać, pomija zaś to, co nie pasuje do założonej przez niego z góry koncepcji. To metodologiczna słabość jego książki.

Mówią panowie, że to "taktyka" a nie "strategia", ale przecież przedstawiciel Piłsudskiego wprost składa ofertę legalizacji partii komunistycznej w Polsce. Działał na własną rękę?

Oczywiście, że taktyka, nadto dobrze przemyślana, bo obliczona co najmniej na neutralną postawę komunistów, tych z Moskwy i tych z Warszawy, w odniesieniu do powrotu Piłsudskiego do władzy. 

Legalizację Komunistycznej Partii Polski niedwuznacznie sugerował Janikowski i kwestia ta pojawia się w sowieckiej korespondencji dyplomatycznej w kwietniu 1926 r. Zapewne nie działał na własną rękę, ale była to "taktyczna dywersja" ze strony Piłsudczyków i tak też traktowali ją sowieccy decydenci. 

Można ją traktować jako przynętę zachęcającą bolszewików do dalszych rozmów. Okazała się ona jednak mało skuteczna przy absolutnym braku zaufania do przedstawicieli Piłsudskiego i podejrzliwości Kremla.

Z dokumentów sowieckich wynika, że nie wierzono w jej realizację, natomiast wysunięcie takiej deklaracji traktowano albo jako ukłon piłsudczyków w stronę proletariatu, albo też jako chęć zrównoważenia przez nich wpływów PPS na lewicy, innymi słowy jako działanie podjęte z premedytacją i obliczone na uzyskanie konkretnych korzyści w momencie powrotu Piłsudskiego do polityki i wojska.

Jak te propozycje zostały przyjęte na wschodzie? 

Posłużę się cytatem z wewnętrznej notatki Wydziału Krajów Nadbałtyckich i Polski sowieckiego resortu spraw zagranicznych: 

"Składane przez wpływowych piłsudczyków deklaracje (w szczególności deklaracje składane przez MSZ naszym pracownikom KLSZ) wynikają z dążenia do uśpienia naszych obaw. Trzeba ostrożnie podchodzić do takich deklaracji". 

Górę brała wspomniana wyżej nieufność. 

Co mógłby dać ten potencjalny sojusz, gdyby Moskwa okazała się być zainteresowana?

Klęskę. Jest przecież oczywiste, że przymierze z Sowietami musiało prowadzić do uzależnienia i to raczej nieodwracalnego. Pomijam już to jak wielka była różnica potencjałów. 

Ale najważniejsze jest coś innego. Alians Warszawa-Moskwa musiałby pójść przeciw Rzeszy Niemieckiej, bo przecież nie przeciw Wielkiej Brytanii albo Japonii… 

Po cóż przed dojściem do władzy Hitlera potrzebować mieliby Sowieci sojuszu z Polską, skoro mieli porozumienie z Niemcami ("Linia Rapallo"). Ono gwarantowało im specjalne stosunki i dostęp do dóbr gospodarczych uprzemysłowionego kraju – jak to zresztą pokazał w jednej ze swych prac Bogdan Musiał.  

Idźmy dalej – to nie była ostatnia próba zbliżenia się z Sowietami. Józef Piłsudski miał również złożyć propozycję sojuszu Józefowi Stalinowi w 1933 r. – oczywiście przeciwko Adolfowi Hitlerowi. 

"Piłsudski proponuje Stalinowi sojusz przeciw Hitlerowi" – oznajmia dr Rak. Tyle tylko, że na to twierdzenie nie ma żadnych podstaw. 

Raz jeszcze – Krzysztof Rak proponuje taką tezę powołując się na źródła – sprawozdanie działacza Kominternu Karola Radka z jego rozmów w Polsce z Bogusławem Miedzińskim, Ignacym Matuszewskim i Józefem Beckiem. Minister spraw zagranicznych – według relacji Radka – miał powiedzieć, że jeśli Sowieci dopomogą Polsce utrzymać Pomorze to Polska wesprze ZSRR w obronie przed Niemcami, które "posuwać" się chcą w kierunku Leningradu.

Wywody Krzysztofa Raka nie pozwalają dostrzec, że rozróżnia on między rozmaitymi sytuacjami w stosunkach międzynarodowych. 

Czymś innym jest zbliżenie dwóch państw bez żadnych właściwie zobowiązań, czymś innym współpraca polityczna dwóch państw na podstawie pewnego układu o charakterze politycznym. 

Może to być sporządzone na piśmie tajne modus vivendi. Wreszcie czymś innym jest sojusz wojskowy. Układ taki może zaistnieć jedynie na podstawie konwencji wojskowej oraz porozumienia sztabowego. Sęk w tym, że Rak otwarcie operuje pojęciem "sojusz wojskowy". Przy tej okazji nasuwa się choćby jedno pytanie: czy gdyby taka oferta poszła z Warszawy do Moskwy, nie wiedziałby o tym polski poseł w stolicy ZSRR (Juliusz Łukasiewicz), którego korespondencja z lat 1933—1935 stanowi zasadniczy element polskiego zasobu źródłowego do stosunków z Sowietami.

Załóżmy, że zarówno Warszawa jak i Moskwa pragną pójść na współpracę i zawierają przymierze. Czy za sojusz z Sowietami Polska musiałaby zapłacić? Jeśli tak, to czym?

W warunkach polskiej polityki równowagi żaden taki sojusz nie wchodził w rachubę. Ale jeśli potraktujemy to jako hipotezę roboczą – nie mam tu jakichkolwiek wątpliwości. 

Wpuszczenie wojsk sowieckich do Rzeczypospolitej byłoby kwestią czasu. Przecież działanie takiego przymierza było z gruntu nie do pomyślenia bez załatwienia sprawy przemarszu Armii Czerwonej przez polskie terytorium na okoliczność wojny. 

Jakżeż inaczej mogłoby dojść do kontaktu bojowego tych wojsk z Niemcami, gdyby trzeba było się z nimi bić. Sowieci w roku 1933 nie domagali się jeszcze prawa do wkroczenia, czy przemarszu Armii Czerwonej, ale już w roku 1934 temat ten "krążył" w gabinetach dyplomacji europejskiej. W 1939 r. na Kremlu zażądano tego otwarcie. 

Każdy rząd polski, który godziłby się na to rozwiązanie, wydałby wyrok śmierci na swój własny kraj. Pomijam już w tym momencie sprawę tak kardynalnej wagi jak konieczność szerokiego otwarcia drzwi dla penetracji wywiadu sowieckiego, operowania propagandy sowieckiej, czy konieczność zapewnienia swobody działania dla ruchu komunistycznego. 

To musiałoby być dane partnerowi niejako "w pakiecie" i raczej na wejściu.

Jak podobna propozycja miała się do rzeczywistości dyplomatycznej powstałej po podpisaniu Paktu Czterech 15 lipca 1933 r. w Rzymie?

Pakt Czterech oznaczał dla Polski wyrok. Otwierał perspektywę wielkiego zagrożenia, a zapewne i klęski. Zapowiadał okrojenie terytorialne kraju. Cztery mocarstwa przypisały sobie ni mniej, ni więcej, tylko prawo modyfikacji granic. 

Polska była pierwsza w kolejce jako państwo, które swoimi problemami zatruwa pokój. Dla Sowietów Pakt Czterech był również groźny, choć nie aż tak. 

Zapowiadał współpracę głównych mocarstw kapitalistycznych oraz eliminację Moskwy z procesów decyzyjnych o bezpieczeństwie światowym. W tych okolicznościach zaistniało wyraźne polsko-sowieckie zbliżenie taktyczne. Było rodzajem demonstracji dyplomatycznej.

Marszałek Piłsudski chciał pokazać, że Polska nie podda się dyktatowi Paktu Czterech. Nie wykona wyroku, którym mogło być żądanie cesji terytorialnej np. Pomorza. Dlatego też polski przywódca zadbał o zbliżenie z ZSRR. Chciał przesłać na Zachód prosty komunikat: Polska od wschodu jest zabezpieczona. Ale to nie oznacza starań o sojusz. 

Czy w jakimkolwiek wariancie sojusz ze Związkiem Sowieckim mógł uchronić Polskę przed atakiem ze strony Niemiec?

Aby na to pytanie odpowiedzieć twierdząco, trzeba by wykazać, że Stalin miał jakikolwiek interes w obronie Polski przed Niemcami. Było dokładnie odwrotnie. Wyświadczenie jakiejkolwiek pomocy Polsce byłoby inwestycją w nieprzyjaciela. To jest bez sensu. Stalin mówił do przewodniczącego Międzynarodówki Komunistycznej Dymitrowa we wrześniu 1939 r.: 

"Unicestwienie tego państwa w sprzyjających okolicznościach oznaczałoby jeden burżuazyjno-faszystowski kraj mniej. Cóż by to było złego, gdybyśmy w rezultacie rozgromienia Polski rozprzestrzenili system socjalistyczny na nowe terytorium i ludność". 

Może ktoś oczywiście powiedzieć, że w roku 1933 te słowa nie opisywały polityki sowieckiej, która jednak poszła na zbliżenie z Polską. Ja w to nie wierzę. Oczywiście można sobie wyobrazić sojusz polsko-sowiecki, ale zawsze za cenę podporządkowania Rzeczypospolitej wschodniemu sąsiadowi. 

Dlaczego Piłsudski miałby szukać aliansu z dyktatorem sowieckim skoro w roku 1934 nie poszedł nawet na Pakt Wschodni, który przecież był projektem umowy multilateralnej (pod patronatem Francji) i zawierał dość luźne zobowiązania w swych postanowieniach?

Właśnie zachowanie marszałka Piłsudskiego w sprawie Paktu Wschodniego dowodzi, jak rygorystycznie pojmował on doktrynę polityki równowagi. A zatem nie ma mowy o zaciągnięciu jakichkolwiek zobowiązań na rzecz Niemiec przeciw Sowietom i na odwrót. 

A może Józef Piłsudski był większym pragmatykiem, niż chcemy o nim myśleć, i dyplomację uprawiał sytuacyjnie?

Być może. Wszelkie komplementy pod adresem tego wielkiego Polaka są miłe mojemu uchu. Stwierdzenie takie niewiele jednak wnosi. Nikt nie wie, jaką politykę zagraniczną prowadziłby marszałek Piłsudski w latach 1935-1939, a zwłaszcza 1938-1939. Nie jest możliwe określenie tego, czy odstąpiłby od zasad polityki równowagi, które stworzył. 

Deklaracja, że Piłsudski był bardzo elastyczny i wybitnie pragmatyczny – tłumaczy wszystko i nic. Stwierdzenia takie padają na zasadzie "słowo przeciw słowu". Wszystko sprowadza się do pytań, na które nie ma i nie będzie odpowiedzi. 

Czy Polska z Piłsudskim na czele poszłaby odbierać Czechom Zaolzie, czy nie? Czy marszałek przyjąłby niemieckie żądania terytorialne? Czy przyjąłby brytyjskie gwarancje? Czy wpuściłby Armię Czerwoną na terytorium kraju latem 1939 r.? 

To najważniejsze z tych pytań. 

Czy Józef Beck zniweczył po śmierci marszałka jego dorobek? Jak mogłaby się rozwinąć sytuacja, gdyby Piłsudski dożył września 1939 r.?

Krzysztof Rak tak uważa, ale nas nie przekonał. Piłsudski zostawił Beckowi określone wskazówki co do kursu polityki polskiej, których autor książki, o której mowa – nie dostrzega. Domagał się, aby uregulowane w r. 1934 r. stosunki z Niemcami utrzymać "jak długo to możliwe".

Padło też jego stwierdzenie: "Za wszelką cenę musicie utrzymać przymierze z Francją i co więcej, starajcie się w to wciągnąć Anglię. (…) To wydaje się dziś niemożliwe, ale trzeba do tego wytrwale dążyć" (Znamy te wywody z relacji Stefana Benedykta). Piłsudski uważał, że "jakkolwiek merytorycznie alians z Francją traci na znaczeniu, to jednak do jego zerwania dopuścić nie można".

Chcielibyśmy też podkreślić, że zapiski Jana Szembeka, bo z jego Diariusza pochodzi ostatni cytat, w żadnym wypadku nie mogą być pojmowane per non est. Skoro nie mamy innych źródeł – nie można ignorować również relacji Becka dyktowanej w Rumunii. Jako minister nie sprzeniewierzył się on żadnemu ze wskazań swojego mistrza. A jeśli ktoś to udowodni, oczywiście dokumentując swoje twierdzenia źródłami, to będzie temat na kolejny wywiad.

Rozmawiał Marcin Makowski dla Magazynu WP

Źródło artykułu:WP magazyn
józef piłsudskijózef stalinii rzeczpospolita
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (400)