Cztery wnioski po debatach [OPINIA]
Jakie moglibyśmy wyciągnąć wnioski z odbytych już trzech debat telewizyjnych? Nie o tym, kto w nich wygrał, a kto przegrał, bo to już jest raczej jasne, ale jakie ogólniejsze - i pożyteczne politycznie - refleksje można poczynić na ich bazie? - pyta w opinii dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Po pierwsze, że debaty nie kończą się wraz z wybiciem ostatniego gongu - one się dopiero wówczas zaczynają. Jeśli kiedyś sztaby mają ciężko pracować, to - paradoksalnie - bardziej po, niż przed debatami. Kandydat może udać się na zasłużony (lub nie) odpoczynek, ale noc po telewizyjnym starciu jest decydująca o tym, czy ostatecznie okaże się ono sukcesem, czy porażką.
Dlaczego? Bo możliwość oglądania w czasie rzeczywistym dyskusji w studio ma ograniczona liczba widzów - mamy wszak życie towarzyskie i zawodowe, obowiązki rodzinne, własne zainteresowania. Mogą one kolidować z czasem nadawania debaty. Nie znaczy to jednak, że w następnych dniach nie dotrą do nas echa tego politycznego wydarzenia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Emocje przed wyborami. "Sondażownie się kompromitują"
Dostępne w ostatni weekend dane wskazują, że w internecie odnotowano około miliarda (miliarda!) reakcji związanych z dwoma piątkowymi debatami w Końskich. Oznacza to, że każdy użytkownik mediów społecznościowych zetknął się z kilkudziesięcioma ich "powidokami" - czy to w formie śmiesznego memu, fragmentu dyskusji, komentarza lub opinii znajomych.
Zatem gra nie kończy się w chwili rozejścia się kandydatów, lecz trwa w internecie. O to, kto jaką narzuci narrację i z jakim przekazem dotrze do milionów odbiorców, czyli potencjalnych wyborców. Mniejsze znaczenie mogą mieć opinie tradycyjnych mediów, a większe grupy społecznościowe w świecie wirtualnym.
Po drugie, nieobecni nie mają racji. Sprawdza się moja zasada, że w polityce, gdzie dwóch się bije, tam trzeci traci. Klasycznym przykładem "obecnych", którzy zyskali, są Szymon Hołownia i Magdalena Biejat, a przykładem "nieobecnego", który stracił - Sławomir Mentzen.
Po prostu - gdy kogoś nie ma na debacie, znika z radarów społecznych i z uwagi widzów, a tym samym przestaje wzbudzać emocje i zainteresowanie. Nie ma go, wyparowuje ze świadomości wyborców.
Po trzecie, obecność nie oznacza jednak automatycznie zysków sondażowych - tu pięknym przykładem jest Rafał Trzaskowski, który na zorganizowanej przez siebie (i opłaconej przez swój sztab) debacie stracił.
Związane to było zarówno z wątpliwościami prawnymi w odniesieniu do samego spotkania, jaki i do słabego występu kandydata - zwłaszcza w kwestii wręczenia sobie, a potem odebrania, tęczowej flagi. Jak w tytule pewnego znanego filmu: nie wystarczy być. Trzeba także być w formie.
Po czwarte wreszcie, swoich potencjalnych zwolenników nie można traktować jak wybitnych filozofów lub fizyków kwantowych, ale nie można także uważać, że są całkowitymi idiotami.
A za tych ostatnich uznał chyba swoich przyszłych wyborców wspominany już Mentzen. W Końskich się nie pojawił, ale na poniedziałkowej debacie w telewizji Republika już owszem. Oprócz tego, że wypowiadał w niej praktycznie tylko fragmenty tego 20-minutowego stand-upu, z którym jeździ po miastach i miasteczkach (niezmiennego, opartego na tych samych żartach i przykładach), to jeszcze każde swoje wystąpienie kończył zdaniem, iż to właśnie on jest najgroźniejszym przeciwnikiem Trzaskowskiego w drugiej turze.
Że to nieprawda, pisałem już w Wirtualnej Polsce, ale nie to jest ważne - nie każdy wszak musi mi wierzyć. Istotniejsze, że taki komunikat, wysłany w ciągu trzygodzinnej dyskusji kilkanaście razy, sprawiał wrażenie, iż nie tylko jego nadawca jest ograniczony umysłowo, ale - co gorsza - że za takich uważa swoich potencjalnych wyborców. Jeśli Mentzen ma rację i naprawdę jego elektorat musi usłyszeć coś kilkanaście razy, żeby to coś pojąć, to może i w tym szaleństwie była metoda. Ale ja o wyborcach, także wyborcach szefa Konfederacji, nie jestem aż tak złego zdania. Jeśli zatem się nie mylę, to genialny w zamyśle trik Mentzena może dać odwrotny od zamierzonego skutek.
Przed nami co najmniej jedna debata przed pierwszą turą i prawdopodobnie jedna przed drugą. Jestem ciekaw, czy kandydaci i ich sztaby wyciągną wnioski z tego, co tu napisałem. Choć jestem prawie pewien, że tak się nie stanie. A Państwo?
Dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski
Marek Migalski jest politologiem, prof. Uniwersytetu Śląskiego, byłym europosłem (2009-2014), wydał m.in. książki: "Koniec demokracji", "Parlament Antyeuropejski", "Nieudana rewolucja. Nieudana restauracja. Polska w latach 2005-2010", "Nieludzki ustrój", "Mgła emocje paradoksy", "Naród urojony".