Czarne chmury nad Cieszyńskim. Wszystko przez Facebooka
Kampania wyborcza trwa w najlepsze, a kandydaci wykupują reklamy w mediach społecznościowych. Wśród "przyłapanych" na tym procederze jest m.in. minister cyfryzacji Janusz Cieszyński. Płatne reklamy budzą wątpliwości prawne.
O kontrowersjach prawnych wobec wykupywania reklam na Facebooku donosi "Rzeczpospolita". Wśród polityków, którzy zdecydowali się na taki model prowadzenia kampanii w sieci jest też minister cyfryzacji Janusz Cieszyński.
Zdaniem polityka PiS wszystko jest jednak sprawdzone i nie ma wątpliwości związanych z legalnością takiego działania. Co innego wynika jednak z orzecznictwa Państwowej Komisji Wyborczej.
Cieszyński opłacił na Facebooku m.in. post z Jordanowa. "Jordanów Śląski to kolejna gmina, która zauroczyła mnie pięknem regionu podczas dożynek. Bogata tradycja, wspaniałe tańce i regionalne przysmaki. Mega!" - czytamy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kandydat Konfederacji tłumaczy Mentzena. "To było mówione przed laty"
Sprawdzić, że post był płatną reklamą może każdy - wystarczy "wejść na profil ministra i kliknąć opcję 'transparentność strony'"- podaje gazeta. Minister opłacił także post zawierający nagranie, w którym instruuje jak prawidło należy robić nalewkę z cytryn.
Właśnie fakt, że post został opłacony przez samego Cieszyńskiego budzi wątpliwości. PKW jasno informuje, że kampanię na rzecz kandydatów prowadzą na zasadzie wyłączności komitety wyborcze. Zgodnie z tym - reklamy w sieci opłacone powinny być przez komitet PiS - były jednak przez Cieszyńskiego.
- Nie wykupuję reklam na Facebooku, odkąd wiem, że kandyduję. W okresie od rejestracji komitetu wyborczego nie promowałem treści związanych z działalnością KW. Zrobiliśmy nawet przerwę w emisji reklam do czasu pozyskania opinii prawnej potwierdzającej, że działamy zgodnie z kodeksem wyborczym - przekazał minister "Rzeczpospolitej".
PKW uważa jednak, że każdy wyborca, więc też kandydat, ma prawo do agitacji, jednak tylko wtedy, "gdy działania nie wiążą się z ponoszeniem przez niego kosztów".
Teoretycznie takie działanie mogłoby nawet skutkować odrzuceniem sprawozdania wyborczego komitetu i utratą subwencji budżetowej - podaje dziennik. Szymon Osowski z Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska skomentował na łamach "Rzeczpospolitej", że prawdopodobnie pozostanie to jednak bez konsekwencji, a reklamy w mediach społecznościowych mogą okazać się "szarą strefą kampanii", która wymaga uregulowania.
Źródło: "Rzeczpospolita"