"Czarna lista" na blokadzie. Po kierowcę od razu przyjechała policja
Nawet dwa tygodnie bez możliwości umycia się. Głodni, spragnieni, zrezygnowani, ale i wściekli. Ukraińskim kierowcom, czekającym tyle czasu na wyjazd z Polski, zaczynają puszczać nerwy. Jeden z nich groził Polakom w internecie, dlatego - kiedy dojechał już do polskiej blokady - został od razu zatrzymany przez policję.
Na polach gęsta mgła. Termometr pokazuje wprawdzie tylko -1 st. C, ale wystarczy kwadrans na zewnątrz, żeby człowieka ogarnął przenikliwy chłód. Nie da się cały dzień siedzieć w kabinie. Jeden dzień, drugi, trzeci, aż w końcu trzynasty. W czwartek rozpoczął się trzeci tydzień, odkąd Wołodymyr podjechał swoją ciężarówką na koniec kolejki przed granicą Polski z Ukrainą w Dorohusku. Na końcu już nie jest, ale w kolejce wciąż stoi.
- Jestem zmęczony i wku...ony. Ciężko spać, bo trzeba co chwilę podjeżdżać. Woda się kończy, jedzenia nie ma i nie ma gdzie kupić. Dwa razy już skończyła mi się ropa, bo ogrzewanie w kabinie cały czas musi chodzić - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską. Wiezie żarówki z portu w Gdańsku do Kirwogradu w centralnej Ukrainie.
Polscy przewoźnicy, którzy w proteście od 6 listopada ustawili punkt kontrolny przed dojazdem do granicy, przepuszczają po jednej ciężarówce z kolejki na godzinę. Dodatkowo dochodzą do tego maksymalnie dwa samochody wiozące szybko psujące się produkty spożywcze czy kwiaty. Bez kolejki przejeżdżają ciężarówki wiozące pomoc humanitarną, sprzęt dla ukraińskich żołnierzy oraz autokary.
Wołodymyr jest już blisko. Ale i tak spodziewa się, że poczeka jeszcze dzień - dwa.
Koniec kolejki we wtorek był na 37. kilometrze od granicy, jeszcze przed Chełmem. We wtorek rano na poboczu drogi krajowej nr 12, prowadzącej w kierunku Ukrainy, stało około tysiąca ciężarówek.
Ostatnie auta stają w miejscowości Janów. Co kilkanaście minut przez las niesie się wycie klaksonów. Ktoś zaczyna trąbić na początku i idzie tak dalej, aż do samego końca.
To wyraz bezsilności Ukraińców. - Mamy już tego dość - mówi nam inny z kierowców.
Jeśli ktoś musi za potrzebą, często ma przed sobą długi spacer. Przenośne toalety ustawione są co około trzy kilometry. O umyciu się nie ma mowy. W małych wioskach nie ma nawet sklepików. Wzdłuż sznureczka aut można czasami dostrzec rowerzystę, który w bagażniku wiezie na sprzedaż chleb i coś do pieczywa. "Bezkosztowo" pomaga pastor Igor Buben i członkowie wspólnoty jego kościoła chrześcijańskiego z Lublina.
- Tam stoją głodni ludzie. Skończyła im się woda, jedzenie. Zamówiliśmy więc catering i pojechaliśmy z gorącą zupą i kotletami. Nakarmiliśmy 100 osób, ale to jest nic - rozkłada ręce. - Dlaczego pomagamy? Czytam Biblię, uczę ludzi być dobrymi, tylko dlatego - dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Siergiej jedzie z towarem do Charkowa, stoi niemal na końcu kolejki, bo dopiero niedawno przyjechał. - To wina Rosji, oni zapłacili Polakom, żeby protestowali - zaskakuje swoją diagnozą.
Oleg, również z końca kolejki, jedzie z Niemiec do Łucka, wiezie folię. - To jest katastrofa. Akcja "głupota" - mówi.
Polacy: Będziemy stali aż do skutku
Polscy przewoźnicy blokadę - i zarazem punkt kontrolny - ustawili w Okopach, kilka kilometrów przed przejściem granicznym. Stoi tu kilka zaparkowanych ciężarówek. Zamiast tablic rejestracyjnych, mają napisy "PROTEST". Przed namiotem koksownik, można się trochę ogrzać.
- Będziemy tu stali aż do skutku. Aż coś załatwimy. Bo jeżeli zejdziemy, to już polskiego transportu nie będzie. A za transportem pójdą warsztaty, wulkanizacje, kierowcy. Jak stracą pracę, to przestaną płacić kredyty mieszkaniowe. To jest wszystko powiązane, cała Polska to odczuje - mówi Paweł Okliński, przewoźnik z Międzyrzeca Podlaskiego.
Przed atakiem Rosji ukraińskie ciężarówki, które wjeżdżały do Polski, musiały mieć płatne zezwolenia. Od 24 lutego 2022 roku, aby usprawnić pomoc dla walczących z Putinem Ukraińców, zezwolenia zniesiono - zgodnie z umową z Unią Europejską.
Coś, co miało pomóc i pomagało w ratowaniu Ukrainy, zaszkodziło jednocześnie polskim firmom transportowym.
- Mieliśmy od lat wypracowane swoje kierunki. Zaczęli Ukraińcy wjeżdżać, to po jakimś czasie dzwoni spedytor i mówi: "No sorry, współpracujemy, ale kasa to jest kasa. Ukraińcy mi zaoferowali po 300 euro na każdym aucie taniej. Ja, wysyłając 20 aut w tygodniu, widzę z tego pieniądze. Jeżeli za te pieniądze pojedziesz, to w porządku. Jeżeli nie, to jedzie Ukrainiec" - relacjonuje swoją rozmowę Okliński.
Rafał Dudkowski z Lublina ma 60 ciągników siodłowych, zatrudnia 70 osób. - W tym momencie stawki spadły o 30 proc. z powodu nieuczciwej konkurencji z Ukrainy. A koszty są nierówne. Unia Europejska nałożyła na nas pakiet mobilności. Koszty podatków, koszty ZUS - wszystko poszło radykalnie do góry i cała branża znalazła się na skraju upadłości - przekonuje.
- Umowa z 2022 roku dotyczyła transportu humanitarnego, a w tym momencie robi się transport komercyjny. Jesteśmy świadkami, jak polski rynek jest przejmowany przez przewoźników ukraińskich - dodaje Dudkowski.
Zmiana rządu, kiepska pora na protest
Ukraińscy kierowcy nie rozumieją argumentów Polaków. - Tak samo polskie ciężarówki pracują na Niemcach czy Francuzach. To można mówić, że też pracę im odbierają. Jak tak dalej pójdzie, to Ukrainy już nie będzie - mówi Oleg.
- Jak my odbieramy im pracę, jak jedziemy tylko w tę i z powrotem? A Polacy do Kijowa pojadą, ale do Mikołajowa czy Charkowa już nie chcą. To kto ma jeździć, jak nie my? - dziwi się kolejny ukraiński kierowca.
Na końcu kolejki spotykam też polskich kierowców. - Generalnie protestujący mają rację. Ale to kiepska pora na protest, bo jeden rząd się kończy, a drugi zaczyna, to kto do nich przyjedzie? - mówi nam Zbyszek.
"Czarna lista" na blokadzie. "Kara musi być"
W punkcie kontrolnym w Okopach w oczy rzuca się wywieszona na jednej z ciężarówek kartka z trzema numerami tablic rejestracyjnych. "Czarna lista! Zatrzymania i zawrócenia na koniec kolejki! Kara musi być!" - czytamy.
Te numery to auta kierowców, którzy stojąc w kolejce, mieli grozić protestującym Polakom. Swoje słowa zamieścili gdzieś w mediach społecznościowych. - Wiadomo, nerwy już są, bo to jest długo. Zaczynają się groźby, że będą nas zabijać w Ukrainie, że będą nam zęby wybijać - relacjonuje Okliński. Pisaliśmy już o tym w Wirtualnej Polsce, wskazując, że emocje na pograniczu są duże.
W poniedziałek jeden z kierowców z "czarnej listy" dojechał do początku kolejki.
- Tydzień temu policjanci otrzymali zgłoszenie o osobie, która za pomocą komunikatora internetowego używała gróźb. W poniedziałek 33-letni obywatel Ukrainy został zatrzymany przez policjantów. Usłyszał zarzut kierowania gróźb karalnych, a następnie został zwolniony i wrócił do kolejki - potwierdza w rozmowie z WP komisarz Ewa Czyż, rzeczniczka Komendy Miejskiej Policji w Chełmie.
Humanitarnie czy komercyjnie?
Długi czas oczekiwania na przejazd powoduje nie tylko ogromne nerwy, ale i kombinowanie.
We wtorek na końcu kolejki spotykam Mykołę, który przekonuje, że wiezie pomoc dla ukraińskiego wojska: 2820 śpiworów otrzymanych jako dary ze Stanów Zjednoczonych. - Podszedłem do policjantów. Kazali mi stanąć na końcu kolejki i czekać - rozkłada ręce.
Ale po pół godzinie ciężarówka w końcu rusza i omija sznurek innych pojazdów. W punkcie kontrolnym w Okopach kierowca pokazuje dokumenty. Nawet nie protestuje, kiedy słyszy, że ma zawracać na koniec. - Sam się pogrążył. Pokazał nam dokumenty, z których wynika, że to transport komercyjny. Śpiwory może i są, ale na handel - denerwuje się jeden z protestujących Polaków.
Polska nic nie zrobiła, a Komisja Europejska nic nie zrobi
Oprócz Dorohuska blokady dla ciężarówek Polacy ustawili także w Hrebennem i Korczowej. Podobna akcja ma się rozpocząć w Medyce.
Przewoźnicy domagają się m.in. przywrócenia zezwoleń komercyjnych dla firm ukraińskich na przewóz rzeczy, z wyłączeniem pomocy humanitarnej i zaopatrzenia dla wojska ukraińskiego. Chcą też kontroli firm z ukraińskim, rosyjskim i białoruskim kapitałami, które zarejestrowały się w Polsce po wybuchu wojny. Jest też postulat dotyczący likwidacji tzw. elektronicznej kolejki po stronie ukraińskiej. Bo z kolei przez nią Polacy wyjeżdżający z Ukrainy stoją po drugiej stronie wiele dni.
Komisja Europejska przekonuje, że sama nic nie zrobi, bo porozumieć muszą się oba rządy. Rzecznik Komisji Europejskiej Adalbert Jahnz stwierdził w ubiegłym tygodniu, że przywrócenie systemu pozwoleń dla ukraińskich przewoźników nie jest możliwe z prawnego punktu widzenia, bo byłoby to niezgodne z umową między Unią Europejską a Ukrainą.
Przedstawiciele polskiego i ukraińskiego rządu spotkali się w ubiegłym tygodniu na granicy. Do porozumienia nie doszło.
We wtorek w Sejmie minister infrastruktury przekonywał, że decyzje w sprawie zezwoleń były podejmowane bez opinii Polski. - Do momentu podpisania tej umowy obowiązywały zezwolenia, które symetrycznie pozwalały realizować kontrakty przewozowe przez polskich przedsiębiorców w Ukrainie i ukraińskich w Polsce - mówił Andrzej Adamczyk.
Tymczasem jak ujawniło również we wtorek RMF FM, Polska nie sprzeciwiła się umowie znoszącej zezwolenia ani na etapie jej podpisywania, ani potem na etapie jej przedłużania. W tej chwili umowa między UE a Ukrainą obowiązuje do czerwca 2024 r.
W środę sprawą zajął się też ukraiński parlament, który skierował uchwałę do swojego polskiego odpowiednika. Ukraińscy deputowani wyrazili w niej nadzieję na kontynuację owocnej współpracy z wyłonionymi w ostatnich wyborach polskimi Sejmem i Senatem oraz m.in. na wspieranie przez Polskę dążeń Kijowa do zbliżenia ze strukturami zachodnimi. Zwrócili jednocześnie uwagę na trudną sytuację na granicy.
"Dobrosąsiedztwo w relacjach Ukrainy i Polski w warunkach nadzwyczajnie trudnej sytuacji społeczno-gospodarczej w naszym kraju jest dla nas niezwykle ważne (…). Niestety, w tak bardzo niesprzyjających okolicznościach sytuacja Ukrainy znacznie skomplikowała się w ostatnich dniach w wyniku zapoczątkowania blokady punktów granicznych na granicy ukraińsko-polskiej" – oświadczył ukraiński parlament.
Paweł Buczkowski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Czytaj także: