"Cuda Jana Pawła II" - Módl się do mojej siostry Faustyny
Miał już dość. Czy to w ogóle możliwe, żeby człowieka nic nie bolało, żeby mógł swobodnie chodzić i cieszyć się życiem? Im dłużej żył, tym bardziej wydawało mu się to nieprawdopodobne. Był chory, jest chory i będzie chory do końca swoich dni. Stwardnienie rozsiane, dystrofia mięśni i epilepsja — czyż to nie za wiele na niespełna czterdziestoletniego mężczyznę? Potem doszły jeszcze poważne problemy z kręgosłupem i wzrokiem.
Ugo Festa oglądał świat wyłącznie z perspektywy wózka inwalidzkiego. Urodził się w yicenzy, we Włoszech, w 1951 roku. Ból, cierpienie i brak nadziei na wyzdrowienie towarzyszyły mu od wczesnego dzieciństwa. Odwiedził wielu lekarzy, ale żaden z nich nie potrafił zaradzić jego dolegliwościom. Najchętniej powiedzieliby mu, że w jego sytuacji pomóc może tylko modlitwa o cud. Lecz Ugo nie wierzył w takie rzeczy. Zdecydował się co prawda pojechać do Lourdes, ale wyłącznie po to, aby udowodnić tym, którzy mu to radzili, że to jeden wielki przesąd. Tam jednak przeżył coś zaskakującego. Nie, nie został uzdrowiony, ale poczuł wyraźnie, że Bóg istnieje. Kilka lat póżniej dowiedział się, że z jego miasta jedzie do Rzymu pielgrzymka na beatyfikację księdza Filipa Rinaldiego, salezjanina. Pojechał z nimi.
Do Wiecznego Miasta dotarli 28 kwietnia 1990 roku. Ugo Festa mial wiele szczęścia, ponieważ przedstawiono go Matce Teresie z Kalkuty. Założycielka Misjonarek Miłości pochyliła się nad nim, powiedziała do niego kilka ciepłych słów i przytuliła go. Festa siedział na swoim wózku inwalidzkim.
— Może pojechałbyś z nami na rekolekcje do Trydentu? — zapytała go jakaś siostra zakonna po odejściu Matki Teresy. Siostra należała do grupy, która też brała udział w tym spotkaniu. Ugo pokręcił przecząco głową. Niby po co miałby tam jechać?
— Tam jest sanktuarium Miłosierdzia Bożego — wyjaśniła siostra. — Jedź z nami — zachęciła go jeszcze raz.
— Nie, zostanę w Rzymie — odparł Festa.
— To przynajmniej weź to. — Siostra wyjęła z torby medalik i kilka obrazków. Ugo przyjrzał się wizerunkowi Jezusa wskazującego lewą ręką na okolice serca, z którego wychodziły dwa promienie: biały i czerwony. Na dole widniał napis Ges_, conjldo in Te (Jezu, ufam Tobie).
— To obraz Miłosierdzia Bożego — wyjaśniła zakonnica i odeszła. Nazajutrz Ugo znalazł się na placu Świętego Piotra. Wraz z innymi chorymi czekał na Papieża, który swoim zwyczajem zatrzymał się przy ludziach siedzących na wózkach inwalidzkich. Widząc Jana Pawła II, Ugo wyciągnął do niego obrazki i medalik.
— Ojcze Święty, pobłogosław — poprosił.
Papież zrobił znak krzyża nad wizerunkami i pochylił się nad chorym. — Jak się czujesz? — zapytał.
— Beznadziejnie — odparł Festa. — Przeżywam wielki kryzys. Papież przyjrzał się zniechęconej twarzy chorego. Potem przeniósł wzrok na obrazki w jego rękach.
— Jak możesz tak mówić, trzymając Jezusa Miłosiernego? — zapytał, uśmiechając się łagodnie. — Powierz się Mu i módl się o wstawiennictwo do mojej siostry Faustyny. Patrząc na oddalającą się postać człowieka w białej sutannie, Ugo przypomniał sobie wczorajsze zaproszenie do Trydentu. Może jednak trzeba tam pojechać? — pomyślał. I tak uczynil. Jeszcze w tym samym roku.
Przez trzy kolejne dni pojawiał się przed obrazem Jezusa Miłosiernego w bocznym ołtarzu kościoła w yilla O”Santissima yillazzano w Trydencie. Czwartego dnia znowu tu przyjechal. Siedział w swoim wózku inwalidzkim i wpatrywał się w naturalnych rozmiarów postać na płótnie. Nagle drgnął. Nie, to niemożliwe! A jednak widział, jak Jezus wyciąga do niego swoje ręce. Poczuł falę ciepła przepływającą przez ciało i uświadomił sobie, że stoi na wyprostowanych nogach i wyciąga ramiona w kierunku obrazu. W tym momencie zobaczył, że postać w białej lśniącej szacie schodzi ku niemu. Mój Boże, to jest ten Człowiek z Galilel, On idzie do mnie! — pomyślał. Wtedy usłyszał polecenie: „Wstań i idź!”. Zaczął więc chodzić. Zrozumiał, że jest całkowicie zdrowy. Nie mogąc jeszcze do końca w to uwierzyć, wybiegł z kościoła. Nie, to nie było złudzenie. Po jego dolegliwościach nie pozostał żaden ślad!
I to przytrafiło się właśnie jemu, człowiekowi, który przez tyle lat odrzucał jakąkolwiek myśl o Bogu. Zrozumiał, że nie chciał go posłuchać nawet wtedy, gdy pojechał na pielgrzymkę do Rzymu. Przecież mógł w ogóle nie przyjechać do Trydentu. Przypomniał sobie zaproszenie tamtej zakonnicy po spotkaniu z Matką Teresą. Wtedy wydawało mu się, że to malo znaczące słowa jakiejś siostry. Teraz patrzył na to inaczej. Był przekonany, że zaprosił go sam Bóg. A on powiedział: Nie, dziękuję. Trzeba było dopiero słów Papieża, aby zmienił swoją decyzję.
Ugo wiedział, że musi powiedzieć o tym wszystkim Janowi Pawłowi II. 19 sierpnia 1990 roku podczas audiencji generalnej udało mu się zbliżyć do Ojca Świętego i zdać relację o swoim uzdrowieniu. Potem wyjechał. Najpierw do Indii, gdzie jako ochotnik pielęgniarz pomagał Matce Teresie i misjonarkom miłości. Po Indiach przyszła kolej na pracę wśród biedaków na Czarnym Kontynencie. W końcu Ugo wrócił do miejsca, z którym łączyły go najboleśniejsze wspomnienia. Rodzinna Vicenza kiedyś była świadkiem jego choroby i bólu. Teraz we własnym domu Ugo zorganizowal ośrodek pomocy dla najbardziej potrzebujących, także dla ludzi z marginesu społecznego. Tam zastał go rok 2005.
Wtedy dowiedział się, że jest chory na raka. Ale ta wiadomość nie odebrała mu dobrego humoru. „Czym miałbym się przejmować? — mawiał. — Skoro Jezus uratował mnie raz, to teraz też wszystko będzie dobrze”.
Ugo Festa zaledwie o półtora miesiąca przeżył człowieka, który piętnaście lat wcześniej polecił mu powierzyć się miłosierdziu Bożemu. Jan Paweł II zmarł 2 kwietnia, w sobotę przed pierwszą niedzielą po Wielkanocy. Decyzją Papieża jest ona obchodzona w Kościele jako Uroczystość Miłosierdzia Bożego. „Jego siostra” Faustyna aż czternaście razy zanotowała w swoim „Dzienniczku”, że Jezus właśnie ten dzień wybrał na święto miłosierdzia.
Zobacz także:
Posłaniec nadziei
Zobacz także:
Lawina cudów
Zobacz także:
Puść tego golębia
Zobacz także:
Po drugiej stronie góry
Zobacz także: