Co spadło pod Bydgoszczą? Nieoficjalnie mówią o "pocisku dużych rozmiarów"
Co spadło w lesie pod Bydgoszczą? To pytanie zadaje sobie cała Polska oraz śledczy. W rejonie Zamościa kilka dni temu znaleziono tajemniczy obiekt. Informatorzy z kręgów służb mundurowych mówią o "pocisku dużych rozmiarów". Generał Waldemar Skrzypczak przekonuje, że to nie był raczej obiekt Rosjan.
W minionych dniach w lesie nieopodal Zamościa pod Bydgoszczą znaleziono tajemniczy obiekt. W rejonie zaroiło się od służb. Prokurator generalny i minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro poinformował o prowadzeniu przez prokuraturę postępowania w sprawie szczątków "powietrznego obiektu wojskowego".
W Wirtualnej Polsce publikowaliśmy zdjęcia z miejsca zdarzenia. Jak informuje nasz reporter Maciej Szefer, tam, gdzie znaleziono obiekt jest teraz okrąg piasku o średnicy kilku metrów. Widać, że na miejscu mógł operować cięższy sprzęt, ponieważ niektóre drzewa są ścięte, by utorować drogę dla maszyn. Wszystko wskazuje na to, że nie doszło do wybuchu lub pożaru.
Co spadło pod Bydgoszczą?
Śledczy nadal jednak nie podają informacji, co dokładnie spadło do tamtejszego lasu. Z nieoficjalnych ustaleń RMF FM wynika, że chodzi o pocisk "powietrze-ziemia", na którym znaleziono napisy w języku rosyjskim. Radio podaje, że nie znaleziono głowicy, która mogła się oddzielić od pocisku i trwają w tej chwili jej poszukiwania.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tajemniczy obiekt pod Bydgoszczą. Nagranie świadka
Informatorzy "Gazety Wyborczej" z kręgów służb mundurowych mówią, że "na pewno mamy do czynienia z pociskiem dużych rozmiarów". - Był wbity głęboko w ziemię. Musiał poruszać się z dużą prędkością - mówią.
Według "GW" w okolicy wciąż można znaleźć szczątki pocisku. Mieszkańcy zbierają je na pamiątkę.
Generał Waldemar Skrzypczak w rozmowie z "Faktem" mówi z kolei, że to raczej nie był pocisk wystrzelony przez Rosjan.
- Jeżeli był to pocisk powietrze-ziemia, to musiał być pocisk z samolotu. Każdy samolot rosyjski, który wchodzi w pobliże przestrzeni powietrznej NATO jest obserwowany. I zejście rakiety natychmiast byłoby odnotowane. Zatem to nie Rosjanie. Znam takie przypadki, że kiedyś w czasie ćwiczeń na poligonie w Orzyszu samoloty Su-22 zgubiły bombę - mówi Skrzypczak.
O wersji "wypadku podczas szkolenia" mówił także Wirtualnej Polsce Sławek Zagórski, ekspert ds. wojskowości. Wskazywał, że pod Toruniem znajduje się Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia, na którym regularnie są prowadzone ćwiczenia polskich i sojuszniczych sił. Przekonywał także, że napisy cyrylicą na pocisku nie powinny dziwić.
- W polskich magazynach są jeszcze dziesiątki tysięcy pocisków wyprodukowanych w czasach ZSRR, które są używane podczas szkolenia. W Siłach Zbrojnych RP nadal jest używane uzbrojenie z tamtego okresu - samoloty szturmowe Su-22, czy haubice 2S1 Goździk, a pułki przeciwpancerne wciąż używają wozów BRDM z pociskami Malutka, koncepcyjnie pochodzącymi z lat 60. XX wieku. Nie doszukiwałbym się tutaj jakichkolwiek spisków i rosyjskich ataków - zaznacza ekspert ds. wojskowości.
"On widział, jak to uderzyło w ziemię"
Mieszkańcy pobliskiego Zamościa są zmartwieni, gdyż nie wiedzą dokładnie co się dzieje.
- Codziennie chodzimy na spacery do tego lasu, a we wtorek zobaczyliśmy policyjne taśmy i ustawione w poprzek drogi radiowozy. Mieszkamy tu 50 lat i nigdy nic takiego tu nie było. Jesteśmy zaniepokojeni, bo nasz dom jest tu pod lasem, niedaleko miejsca, gdzie oni teraz chodzą. Gdyby coś tu wybuchło, to bylibyśmy prawdopodobnie bez szyb w domu. Żadnego huku, wybuchu jednak nie było. Nie wiemy, czy był to pocisk, czy jakiś dron - mówią mieszkańcy Zamościa w rozmowie z reporterem Wirtualnej Polski, który jest na miejscu.
- Najbardziej żałujemy, że nikt nam nic nie mówi. Powinni się przejść po wsi i poinformować, że jest zakaz wchodzenia do lasu - dodają.
- Wiem, że moment, kiedy to coś runęło na ziemię, widział jeden z mieszkańców Rynarzewa. Jechał odebrać córkę z jazd konnych tą drogą, którą zablokowała potem policja. On widział, jak to uderzyło w ziemię i zawiadomił służby - powiedział nam mężczyzna, który prowadzi we wsi pod lasem warsztat i przyszedł obserwować działania służb. Z jego relacji wynika, że to, co z lasu wywieziono w poprzednich dniach, było rozmiarów niewielkiego samochodu.
Według Polskiej Agencji Prasowej jako pierwszy szczątki obiektu odnalazł klient pobliskiego pensjonatu dla koni, który udał się na przejażdżkę. Zaniepokojony mężczyzna powiadomił o sprawie policję.
Czytaj więcej:
Źródło: WP, "Gazeta Wyborcza", "Fakt", RMF FM