Co oznacza dla Polski prezydent Macron? Sankcje, marginalizacja i mniej pieniędzy?
Choć prezydent Macron to dla Polski prawdopodobnie lepszy wybór niż Marine Le Pen, jego przyszłe rządy mogą być dla Warszawy - przynajmniej w krótkim terminie - sporym problemem w Europie. Pierwszym sprawdzianem będą zapowiadane unijne sankcje przeciwko Polsce. Ale być może jeszcze groźniejsze inne plany nowego francuskiego prezydenta
08.05.2017 | aktual.: 08.05.2017 15:41
Sprawa Polski nieoczekiwanie pojawiła się jako jeden z tematów na finiszu kampanii prezydenckiej. Macron w niedwuznacznych słowach zapowiedział, że zamierza doprowadzić do nałożenia na Polskę unijnych sankcji: zapowiedział, że doprowadzi do decyzji w tej sprawie w ciągu trzech miesięcy od objęcia urzędu.
- Nie możemy tolerować kraju, który w Unii Europejskiej rozgrywa różnice kosztów społecznych i który narusza wszystkie zasady Unii - mówił Macron dzień po wizycie w fabryce Whirlpoola w swoim rodzinnym Amiens. - Nie możemy mieć takiej Europy, w której gdy mamy do czynienia z państwem członkowskim zachowującym się tak jak Polska czy Węgry, w kwestiach dotyczących uniwersytetu, wiedzy, uchodźców, wartości fundamentalnych - dodał.
Sankcji nie będzie?
Eksperci ocenili wówczas wypowiedź polityka jako populistyczną próbę pokazania się jako obrońca francuskiego przemysłu: ponieważ jednak nie mógł obiecać, że tak jak Le Pen, znacjonalizuje przenoszony do Polski zakład, postanowił zagrać kartą europejskich. Jednocześnie jednak Macron złożył bardzo konkretną obietnicę, która w dodatku jest spójna z jego pro-europejskim programem i ambicjami zreformowania Unii. Czy prezydent Francji ma szanse na zrealizowanie swojego postulatu?
Eksperci nie mają wątpliwości, że zdanie Paryża, jako części "francusko-niemieckiego silnika" Unii będzie miało duży wpływ na podejmowane przez nią decyzję oraz podejście Brukseli i państw członkowskich do problemu praworządności w Polsce.
- To będzie przy tym dobry test jego relacji z Niemcami, które muszą go poprzeć, aby inicjatywa się powiodła. To też sposób, aby zmotywować inne kraje, które migają się od zajęcia stanowiska w tej sprawie, do wzięcia odpowiedzialności za sprawę praworządności - mówi WP Martin Michelot, francuski politolog z Instytutu Europeum w Pradze. Zaznacza jednak, że doprowadzenie do decyzji o sankcjach będzie "bardzo trudne".
Ambicjom francuskiego prezydenta sprzyja fakt, że wobec nieugiętej postawy polskiego rządu, wszczęta przez Komisję Europejską trzystopniowa procedura praworządności nieubłaganie zmierza do swojego końca, a więc decyzji o sankcjach. Mimo to, droga do zakończenia i ukarania Warszawy jest najeżona wielkimi przeszkodami, prawdopodobnie niemożliwymi do pokonania.
Jedną z przeszkód jest stanowisko obecnego rządu Niemiec, który wcale nie jest skory do podejmowania radykalnych działań wobec Polski, szczególnie w obecnym, trudnym dla Unii momencie. Nawet jednak, gdyby Macronowi udało się przekonać Berlin do zmiany zdania, wciąż zostają do pokonania wielkie przeszkody instytucjonalne. Co prawda, według artykułu 7 Traktatu o Unii Europejskiej formalnie decyzja o sankcjach - chodzi tu o pozbawienie państwa prawa głosu w Radzie - podejmowana jest na zasadzie głosowania większością kwalifikowaną. Ale zanim do tego dojdzie, państwa członkowskie muszą wcześniej stwierdzić "istnienie wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia" podstawowych wartości - tu potrzebne są głosy 4/5 państw członkowskich, zaś później, już jednomyślnie - ich "poważne i stałe naruszenie". Na dodatek, wymagają zgody 2/3 głosów Parlamentu Europejskiego. Biorąc pod uwagę siłę eurosceptyków w Parlamencie Europejskim oraz deklarację Viktora Orbana, że nie zagłosuje za ukaraniem Polski, sprawa z punktu widzenia Macrona staje się beznadziejna.
- Trudno sobie wyobrazić, by w ciągu trzech miesięcy nie tylko uruchomiono Artykuł 7, ale zapada też decyzja o ograniczeniu Polski w prawach członka. Ta procedura jest zbyt skomplikowana, a państwa członkowskie nie mają ochoty podejmować tak drastycznych decyzji - podsumowuje Agata Gosytńska-Jakubowska, analityk Centre for European Reform w Londynie. - Ta wypowiedź może świadczyć jednak o tym, że francuski prezydent będzie poważnie traktował ochrony zasady praworządności w Unii. Macron może na przykład zmierzać, do wprowadzenia tej dyskusji do porządku obrad Rady. Ale nie sądzę, by sama wygrana Macrona miała duży wpływ na uruchomienie sankcji - dodaje.
Polska oberwie po kieszeni?
Jednak kwestia ta może odbić się dla Warszawy niekorzystnie w inny sposób. Chodzi np. o sprawę przyszłej unijnej perspektywy finansowej na lata 2021-2027, w sprawie której negocjacje rozpoczynają się już w tym roku. Jak przyznaje Gostyńska, polskie problemy w UE negatywnie odbijają się na jej pozycji w tych rozmowach. Tymczasem Macron może dodatkowo wzmocnić grono zwolenników uszczuplenia funduszy strukturalnych - lub nawet formalnego powiązania ich z przestrzeganiem podstawowych zasad Unii.
- Moim zdaniem takie pomysły są niebezpieczne, bo wzmocnią podziały między płatnikami i beneficjentami unijnego budżetu. Ale trzeba pamiętać, że w wielu państwach Unii panuje rosnące przekonanie, że dotychczasowy budżet był zbyt hojny i może pojawić się apetyt na ograniczenie funduszy strukturalnych w kolejnej perspektywie finansowej - mówi ekspertka.
Ale to nie wszystko. W pozycję Polski w Unii uderza również wizja Macrona dotycząca rozwoju Unii. Macron jest zwolennikiem zdecydowanej integracji strefy euro, co w praktyce oznacza "Europę wielu prędkości", w której państwa poza jądrem eurozony będą na marginesie Unii. To z kolei odbija się nie tylko na politycznych wpływach naszego kraju, ale może mieć bardzo konkretne, finansowe konsekwencje. Planem Macrona jest bowiem stworzenie oddzielnego budżetu strefy euro, co wymagałoby stworzenie oddzielnego parlamentu eurozony.
Podziały nas uratują
- Wprowadzenie takiego instrumentu, zapewne za pomocą umowy międzynarodowej poza ramami traktatowymi Unii, oznaczałoby że państwa spoza strefy euro miałyby bardzo ograniczony wpływ na podejmowane tam decyzje. A wiadomo, że oddzielny budżet dla strefy euro mógłby mieć wpływ na kształt ogólnego budżetu UE, którego beneficjentami są państwa Europy Środkowej, w tym Polska - mówi Gostyńska. Jak zaznacza, jednak i na tym polu ambitne wizje nowego prezydenta mogą boleśnie zderzyć się z rzeczywistością. Strefa euro nie jest bowiem monolitem, a wewnątrz jej nie ma zgody co do tego, jak rozwiązać jej problemy.
O ile więc plany Macrona mogą mieć potencjalnie niekorzystne efekty dla Polski w UE - a z pewnością nie będzie on wygodnym partnerem dla obecnego polskiego rządu - to z szumnych zapowiedzi może niewiele wyjść. Ale mniej dzięki skuteczności i sile Polski, a bardziej dzięki dysfunkcji i podziałom w Europie.