Francuski kandydat chce nałożenia sankcji na Polskę. W co gra Macron?
Faworyt do wygrania francuskich wyborów prezydenckich Emmanuel Macron opowiedział się za nałożeniem na Polskę sankcji. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: bo w ten sposób może zdobyć głosy wyborców Le Pen. Ale jego wypowiedź nie pozostanie bez znaczenia na sytuację Polski w UE.
28.04.2017 | aktual.: 30.04.2017 11:44
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- W ciągu trzech miesięcy po wybraniu mnie podjęta zostanie decyzja w sprawie Polski - powiedział Macron dziennikowi "Voix du Nord". - Nie możemy tolerować kraju, który w Unii Europejskiej rozgrywa różnice kosztów społecznych i który narusza wszystkie zasady Unii - dodał.
Wypowiedź Macrona wywołała w Polsce burzę i odbiła się echem w całej Unii, ale nie powinna być wielkim zaskoczeniem. Będąc najbardziej prounijnym kandydatem w stawce, który opowiada się za ściślejszą współpracą, Macron podziela dominujący w kręgach głównego nurtu europejskiej polityki krytyczny osąd działań polskiego rządu w kwestii respektowania rządów prawa i nie jest pierwszym politykiem wzywającym do ukarania Warszawy za te transgresje.
Ograć Le Pen populizmem
Zaskakiwać może jednak kontekst wypowiedzi. Mówiąc o "rozgrywaniu różnic kosztów społecznych" Macron nawiązał do kwestii przeniesienia produkcji firmy Whirlpool z fabryki z jego rodzinnego Amiens do Łodzi - fabryki, którą to, w ślad za Le Pen, odwiedził dzień wcześniej. Polityk zaznaczył co prawda, że sankcje miałyby dotyczyć tylko kwestii praworządności, ale przesłanie jego wypowiedzi było jednoznaczne.
Jak tłumaczy Martin Michelot, francuski politolog z Instytutu Europeum w Pradze, Macron wykorzystał w ten sposób kwestię, by pokazać się jako obrońca francuskich interesów.
- Macron musiał jakoś wyjaśnić swoją pozycję dotyczącą Whirlpoolu i mocniej podkreślić swoją wolę walki przeciwko zamknięciu tej fabryki. Szczególnie po tym, jak Le Pen obiecała nacjonalizację zakładu - mówi ekspert. - Macron oczywiście nie może tego zrobić, ani powstrzymać przeniesienia produkcji, więc musiał pokazać stanowczość w innej kwestii. Pomieszanie antyliberalnej postawy polskiego rządu z "dumpingiem społecznym" było wygodnym sposobem, aby to zrobić - wyjaśnia.
Jak wyjaśnił, Macron chciał w ten sposób zasygnalizować, że "nie pozwoli, by UE funkcjonowała tak jak obecnie".
- Szkoda jedynie, że może się to odbić na stosunkach polsko-francuskich, które od dawna są trudne - dodaje.
Podobnego zdania jest dr Marcin Zaborowski z pisma Visegrad Insight.
- Te dwie sprawy były być może połączone w przekazie, ale w rzeczywistości są to dwie zupełnie odrębne kwestie. Jeśli chodzi o to, że produkcja jest przenoszona z krajów o wyższych kosztach pracy do tych o tańszych, to taka jest logika zasad rządzących Unią i Macron o tym doskonale wie - ocenia dr Marcin Zaborowski, ekspert Visegrad Insight. - To był taki populistyczny argument mający zadziałać na wyborców w Amiens, którzy zdecydowanie poparli Le Pen - dodaje.
Sankcje coraz bardziej realne
Nie znaczy to, że wypowiedź Macrona nie będzie miała wpływu na to, jak rozstrzygnięta zostanie prowadzona przeciwko Polsce procedura w kwestii praworządności, która wobec braku pozytywnej odpowiedzi ze strony Warszawy stopniowo zmierza do końca. Choć formalnie propozycję uruchomienia sankcji z tytułu artykułu 7. traktatu o Unii Europejskiej - (sankcje te obejmować mogą m.in. pozbawienie prawa głosu w Radzie UE) składa Komisja Europejska, jej decyzja zależy od tego, jak do sprawy podejdą państwa członkowskie Unii. Tu Francja ma kluczowe znaczenie.
- Francja jest jednym z dwóch najważniejszych państw UE, dlatego ta deklaracja nie jest bez znaczenia. Pamiętajmy jednak, że chodzi o sankcje nie przeciwko Polsce, lecz obecnemu polskiemu rządowi - mówi Zaborowski.
Spełnienie obietnicy Macrona będzie bardzo trudne, bo do stwierdzenia poważnego naruszenia praworządności - co pozwoli potem do pozbawienia państwa prawa głosu - potrzebna jest jednomyślna decyzja państw UE. Ale jak przewiduje Michelot, jednoznaczna postawa Francji może mieć wpływ na to, jak zachowają się inne państwa.
- To będzie ciężkie, ale będzie to też dobry sprawdzian relacji francusko-niemieckich, bo poparcie Berlina będzie w tej kwestii niezbędne. Ale to też sposób na to, by skłonić inne państwa, które unikały zajęcia stanowiska w tej sprawie do jasnego określenia się, co zamierzają zrobić w kwestii obrony praworządności - dodał.