Co czeka polskiego dezertera na Białorusi? "Dostanie na ziemniaki z chlebem"
W czwartek zaginął polski żołnierz, który służył na granicy. Z nieoficjalnych informacji medialnych wynika, że mężczyzna poprosił o azyl polityczny na Białorusi. Jak mówi białoruski opozycjonista i były dyplomata Paweł Łatuszka, przyszłość Polaka za wschodnią granicą nie rysuje się w jasnych barwach. - Będzie wykorzystany w ciągu najbliższych dni, tygodni i później nic nie będzie o nim słychać - powiedział.
Były dyplomata ocenił, że choć Polak najprawdopodobniej nie trafi do białoruskiego więzienia, to raczej nie czeka go w tym kraju dostatnie życie. Jak dodał, nie jest wykluczone, że otrzyma pomoc "jako uchodźca polityczny".
- To są bardzo minimalne wypłaty, które ledwie dają człowiekowi możliwość kupienia jedzenia. Może dostanie jakieś miejsce w internacie, chociaż z punktu widzenia bezpieczeństwa, to też raczej nie wchodziłoby w grę. Według mojej oceny ten człowiek dostanie później na miesięczne utrzymanie około 100 dolarów, może mniej nawet. To mu wystarczy na ziemniaki z chlebem. Na odzież mu już nie wystarczy - tłumaczy Łatuszka w rozmowie z "Faktem".
Dodaje, że nie słyszał, by kiedykolwiek w przeszłości zdarzyło się, aby Mińsk udzielał szczodrego wsparcia szpiegom z obcych państw, którzy przysłużyli się białoruskiemu reżimowi. - Nie ma takich budżetów, nie mają takich możliwości i nie mają takich interesów. Białoruś nie jest krajem, który ma strategiczne cele zagraniczne, gospodarcze. Białoruskie KGB z pewnością nie pomoże - mówi Łatuszka.
Zobacz też: "Niebezpieczna broń". Generał Skrzypczak wskazuje na Białoruś
Polski żołnierz w białoruskiej telewizji. Wywiad został zmanipulowany
Wkrótce po ucieczce na Białoruś, Emil C. udzielił szokującego wywiadu dla tamtejszej telewizji. Opowiadał w nim m.in. o tym jak polska Straż Graniczna rzekomo zabiła dwóch wolontariuszy, którzy pomagali migrantom.
Zdaniem Łatuszki, każde zdanie z rozmowy z polskim szeregowcem będzie wykorzystywane przez białoruską propagandę. - Kiedy Łukaszenka wymyślał scenariusz tej agresji hybrydowej na granicy Unii Europejskiej, chodziło o to, żeby pokazać, jak cierpią migranci, jak cierpią zwykli ludzie, że taki jest zły Zachód, łamane są prawa człowieka - mówi.
Według niego w przypadku Emila C. może być podobnie jak w sprawie uprowadzonego opozycyjnego dziennikarza Ramana Pratasiewicza. - Było parę wywiadów, konferencja prasowa i już o nim nic nie słychać. On został wykorzystany, wyciśnięty jak gąbka. Tak samo będzie niestety z tym żołnierzem. Będzie wykorzystany w ciągu najbliższych dni, tygodni i później nic nie będzie o nim słychać - mówi opozycjonista.
- Oglądając ten wywiad w telewizji białoruskiej, mam kilka uwag. Chciałbym bardzo wysłuchać tego wywiadu w języku polskim. Bo tak naprawdę, kiedy nie słyszymy pytania w języku polskim i nie słyszymy odpowiedzi w języku polskim, to może to wzbudzać wątpliwości. Nie wiem, czy takie pytania są postawione i czy takie odpowiedzi padają - zaznaczył Łatuszka.
O tym jak białoruska telewizja zmanipulowała słowa polskiego żołnierza pisze w poniedziałek "Rzeczpospolita". W wielu miejscach tłumaczenie na rosyjski nie było precyzyjne lub wprost różniło się od słów Emila Cz. Jednocześnie oryginalna ścieżka dźwiękowa nagrania była mocno wyciszona.
Gdy żołnierz opowiada o tym, że funkcjonariusz Straży Granicznej "strzelił w łeb" wolontariuszowi, białoruska propaganda przetłumaczyła to na "oddał strzał w głowę". Z kolei w momencie, gdy Emil C. mówi o tym, jak wraz ze strażnikami granicznymi "spożywał w samochodzie alkohol", słychać lektora, który mówi po rosyjsku, że funkcjonariusze Straży Granicznej rozstawiali imigrantów przy wykopanym dole i "strzelali im w głowę".
Zmanipulowany został również komunikat Wojska Polskiego w sprawie żołnierza. Słowo "zaginął" przetłumaczono na "pogib", czyli zginął.
Żołnierz, który zaginął, od dawna miał stwarzać problemy
Według nieoficjalnych ustaleń Wirtualnej Polski, żołnierz który porzucił broń i odnalazł się po białoruskiej stronie, od dawna stwarzał problemy w wojsku.
- Miał od dawna problemy z prawem. Miał założoną niebieską kartę, stosował przemoc wobec swojej matki. Nikt nie chciał z nim w wojsku pełnić służby. Do karabinu nawet amunicji nie dostał. Pełnił służbę pojedynczo. Był w okresie wypowiedzenia służby. Czemu wysłali go na granicę? To dramat - mówi nam nasz informator ze służb, znający kulisy sprawy.
Z kolei jak informował dziennikarz RMF FM Piotr Bułakowski, żołnierz podczas zatrzymania miał 1,5 promila alkoholu we krwi.
Źródło: "Fakt"