Ciemne chmury nad Dworczykiem. Co dalej z prawą ręką premiera?
Maile, które mają pochodzić z prywatnej skrzynki szefa KPRM, zamieniły się w polityczny serial, który coraz mocniej uderza nie tylko w premiera Morawieckiego, ale również w cały rząd. W PiS-ie wiedzą jednak, że dymisja Dworczyka oznacza destabilizację personalnej układanki władzy. Dlatego zamiast działać, Nowogrodzka woli czekać.
06.10.2021 14:22
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Dworczyk jest w PiS-ie jak trędowaty, ale póki co polecieć nie może. Premier Morawiecki zbyt dużo w niego "zainwestował", aby teraz ktoś pozbawił go prawej ręki. Poza tym dymisja Dworczyka pod dyktando Moskwy zdemolowałaby układankę personalną w Zjednoczonej Prawicy. Nikomu to nie jest na rękę - mówi WP jeden z polityków bliski Nowogrodzkiej, gdy pytamy go, co dalej z szefem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Ten sam sposób rozumowania powtarza się w większości rozmów dotyczących tzw. afery mailowej, gdy od początku czerwca internet i media społecznościowe zalała fala - rzekomej - korespondencji z prywatnej skrzynki ministra.
Logika podejścia do tej kompromitującej sprawy została ustalona w pierwszych dniach kryzysu i pomimo serialu, w który zamieniły się "maile Dworczyka", nie uległa zmianie. Choć nieoficjalnie politycy PiS i Solidarnej Polski tracą cierpliwość, gdy tłumaczą się z kolejnych wrzutek, oficjalnie muszą powtarzać jak mantrę: "Nie komentujemy treści materiałów wykorzystywanych do akcji dezinformacyjnej prowadzonej z terenu Federacji Rosyjskiej".
Przynajmniej takiego języka konsekwentnie używa Centrum Informacji Rządu oraz sam zainteresowany, który uchyla się od komentarzy, twierdząc, że część korespondencji jest prawdziwa, część fałszywa, a pewna grupa maili została "zmanipulowana". Więc lepiej nie odnosić się do żadnego.
Problem polega na tym, że nie wiemy, co jest fałszywe, bo żadnego listu do tej pory nie wskazano wprost jako sfabrykowanego przez rosyjskie służby, o które podejrzewa się całą operację. Przynajmniej kilkukrotnie czołowi politycy PiS odnosili się jednak do treści maili, pośrednio dowodząc ich autentyczności. I to jest problem, który coraz bardziej ciąży zarówno Michałowi Dworczykowi, jak i jego patronowi, premierowi Mateuszowi Morawieckiemu.
Dworczyk był i jest jego "człowiekiem do zadań specjalnych", który w błyskawicznym tempie, poprzez zaangażowanie, dostępność dla mediów i radzenie sobie z najtrudniejszymi odcinkami polityki wewnątrzpartyjnej (odbijanie sejmików, negocjacje z posłami koalicji) oraz pandemicznej, wszedł do pierwszej partyjnej pierwszej ligi.
Był moment, w którym typowano go na szefa Ministerstwa Obrony Narodowej, a przed wyciekiem maili media - nawet te opozycyjne - rozpisywały się na temat Michała Dworczyka, portretując go jako żołnierza Morawieckiego, "obiecującego ministra", który od harcerstwa - w dżinsowych spodniach i z wojskowym plecakiem - zaszedł do KPRM.
- Był moment, w którym nawet jeśli ktoś nie znosił PiS-u, przyznawał: "ale ten Dworczyk przynajmniej zap...a". Te czasy się skończyły, już nie chodzi po radiach i telewizjach jak kiedyś. Bo co miałby mówić? Co tydzień są jakieś nowe materiały, z których musi się tłumaczyć - słyszę od polityka partii rządzącej.
Faktycznie, galeria publikacji, które pojawiały i pojawiają się na kanale "Poufna Rozmowa" - choć nie sposób bezsprzecznie ustalić ich autentyczności - jest niezwykle pokaźna. W jakimś sensie to wgląd w sposób rozumowania środowiska premiera Morawieckiego, które politykę uprawiało często półoficjalnie, poprzez personalne koneksje, "załatwiactwo" i wykraczanie poza kompetencje.
Wśród opublikowanych maili - raz jeszcze zaznaczmy, mogących być elementem prowokacji obcych służb - pojawiły się wątki domagające się więcej niż rytualnego dementi. Przecież, jeżeli ta korespondencja jest prawdziwa, dowodzi m.in., że:
- Michał Dworczyk mógł wpływać z premierem na obsadę stanowisk w Sądzie Najwyższym, konsultując je nieformalnie z "prezes Julią", czyli najprawdopodobniej szefową Trybunału Konstytucyjnego Julią Przyłębską,
- Ręcznie sterowano przekazem medialnym w TVP, próbując skompromitować stowarzyszenie Miasto Jest Nasze,
- Ostrzegano się wzajemnie przed nadchodzącymi kontrolami NIK oraz zakresem dochodzeń,
- Michał Dworczyk mógł nakłaniać premiera do antydatowania ważnych dokumentów związanych z obsadą personalną Prokuratorii Generalnej,
- Wspólnie debatowano na temat układów politycznych w Polskiej Grupie Zbrojeniowej,
- Ustalano strategię na tematy kryzysu politycznego na Białorusi, gdzie premier Morawiecki miał wyrazić następującą opinię: "Z całym szacunkiem dla walki Białorusinów, to też jest polityczne złoto dla nas",
- Równocześnie z ujawnionych maili wynika, że Michał Dworczyk wysłał do dziennikarza TVN24 pytania redakcji Oko.press odnośnie własnej sytuacji majątkowej, prosząc o konsultację. Dziennikarz zaprzeczył, aby odpowiedział na maila, obecnie został jednak zawieszony w obowiązkach przez stację do wyjaśnienia całej sytuacji. Oko.press potwierdzili autentyczność opublikowanych pytań,
- Minister Dworczyk, wykraczając poza uprawnienia, konsultował zakup systemów obrony rakietowej dla polskiej armii,
- Last but not least, minister miał załatwić zakup ze środków publicznych 400 albumów wydanych przez jego kolegę.
Ta lista jest znacznie dłuższa i co rusz przybywa do niej nowych wątków, nie widać jednak konsekwencji na najwyższych szczeblach. - Konsekwencji na razie nie będzie, bo gdybyśmy odwołali Dworczyka, przyznalibyśmy się, że wszystkie maile były prawdziwe. Putin nie będzie ustawiał polityki kadrowej PiS. No i, co ważniejsze, nie będziemy zadowalać tych koalicjantów, którzy czekają na przetasowania ministerialne - mówi mi polityk dobrze zaznajomiony ze sprawą.
Paradoksalnie Michałowi Dworczykowi najbardziej pomaga dzisiaj geopolityczne tło afery mailowej, które skutecznie odwraca uwagę od jego problemów. Z badań, które zamówiono na Nowogrodzkiej, wynika bowiem, że kryzys migracyjny na granicy z Białorusią skutecznie wypala polityczny tlen, nie pozostawiając przestrzeni na inne tematy. Zwłaszcza tak rozdrobnione jak korespondencja ministra, która żyje głównie na Twitterze, ale już nie w prywatnych rozmowach elektoratu.
Choć brzmi to brutalnie, pomimo ewentualnej wagi zaniedbań, które wynikają z upublicznionych informacji, brakuje w nich elementu skandalu obyczajowego lub korupcyjnego, który byłby ekwiwalentem ośmiorniczek z taśmy z "Sowy i Przyjaciół". Platformę Obywatelską nie pogrążyła przecież kuchnia uprawiania polityki, ale wyalienowanie od tzw. zwykłych ludzi, a czasem po prostu pogarda wobec nich.
Nie zmienia to jednak faktu, że szef KPRM, który musi uciekać przed mediami, nie jest w stanie skutecznie realizować swoich zadań. Tylko kto dzisiaj przejmuje się "takimi rzeczami", gdy - jak twierdzi rząd - jesteśmy na froncie wojny hybrydowej z Białorusią i Rosją? Żaden parasol ochronny nie działa jednak wiecznie, a w samej partii jest wielu polityków, którzy chętnie zobaczyliby polityczny upadek "harcerzyka premiera". Póki co wszyscy grają na czas.
Marcin Makowski dla WP Wiadomości