Ci biedni politycy muszą być niesamowicie wkurzeni [OPINIA]
Wyszło jak zawsze: politycy władzy chcieli przepchnąć dla siebie podwyżki, ludzie się oburzyli, więc teraz każdy przekonuje, że jest przeciwko. I tylko kombinują jaśnie nam panujący, jak tu zarobić więcej, ale tak, by społeczeństwo nie zauważyło.
Mamy wakacje, więc powrócił temat podwyżek dla polityków. Raz, że sezon ogórkowy, więc wszyscy chętnie o tym pogadają. A dwa - politycy wiedzą, że jak mają sobie włożyć do kieszeni dodatkowe kilka(naście) stów, to najlepiej o tym decydować, gdy Kowalscy smażą się we Władysławowie.
Ale - jak to przy dawaniu sobie podwyżek bywa - często temat się wykłada na ostatniej prostej. Wystarczy, że jakiś zły pismak to rozdmucha, a już wszyscy, włącznie z tymi, którzy chcieli zarabiać więcej, krzyczą, że oni są przeciwni podnoszeniu wynagrodzeń politykom.
Tak właśnie było i tym razem.
Nie było wyjścia
Zaczęło się niewinnie, bo od dyskusji o waloryzacji wynagrodzeń urzędników.
Szybko okazało się jednak, że skoro jest plan podniesienia wynagrodzeń służbie cywilnej, to przy okazji podniesie się je też politykom.
Tadeusz Cymański z Solidarnej Polski, pięknie opowiadając, rozrzucając szeroko ręce i rzucając kolejnymi powiedzonkami, bronił pomysłu. Bo czasy - jak rezolutnie zauważył Cymański - mamy ciężkie. I każdemu jest trudno; politykowi też.
No ale Polacy, pomiędzy kęsem ryby a nabraniem kolejnej frytki na widelec (niebawem na 100 gramów flądry będzie trzeba brać kredyt), odrobinę się wkurzyli na pomysł podnoszenia wynagrodzeń politykom. Wiadomo: inflacja, ludziom coraz ciężej, trzeba zaciskać pasa, oszczędzać, chrust zbierać, a tu bach - informacja, że poseł dostanie ponad tysiaka miesięcznie więcej.
Zaczęło się więc wycofywanie rakiem przez polityków PiS z tematu, który sami narzucili.
Wyszedł rzecznik rządu do mediów i zakomunikował, że cała sprawa to kwestia przepisów - i jak się chce podnieść wynagrodzenia urzędnikom, to niejako z automatu podnosi się też politykom.
To swoją drogą bardzo ciekawe, że rzekomo nie da się zwaloryzować wynagrodzeń "zwykłych" urzędników bez podwyżek dla polityków, a w 2021 r. dało się dać kilkudziesięcioprocentowe podwyżki politykom bez podwyżek dla "zwykłych" urzędników.
Tak, wiem, wiem, wtedy - jak już tłumaczyli politycy PiS - "zastosowano inną konstrukcję prawną". Cokolwiek by to znaczyło.
W końcu temat podwyżek został zamknięty ostatecznie. Przemówił bowiem Jarosław Kaczyński.
- Jestem zdecydowanym przeciwnikiem tego, aby jakiekolwiek podwyżki dla polityków wprowadzać. W sytuacji wysokiej inflacji ktoś musi dawać przykład i tymi ludźmi powinni być ci, którzy sprawują władzę - powiedział prezes PiS.
I dodał, że premier Mateusz Morawiecki na pewno z nim się zgadza, choć jeszcze na ten temat nie rozmawiali.
Niektórych ta pewność zaskoczyła, ale bądźmy szczerzy - przecież wszyscy wiemy, że Mateusz Morawiecki zgadza się z tym, co powiedział Jarosław Kaczyński. A jeśli nawet premier miał do czasu wypowiedzi prezesa inne zdanie, to je właśnie zmienił na tożsame z prezesowskim.
Wyszło więc na to, że znów Polskę przed zakusami złych sił obronił Jarosław Kaczyński. Dobrze, że jest…
Niesprawiedliwość losu
…ale szkoda, że prezes jest tylko jeden i nie umie się rozdwoić.
Gdy bowiem Jarosław Kaczyński tłumaczył, że ludzie sprawujący władzę muszą dawać dobry przykład i nie powinni zarabiać więcej, kilku ludzi postanowiło z władzy odejść. A wręcz z niej odlecieć - na "złotym spadochronie".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na mocy osiemsetnej nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym tzw. sędziowie Izby Dyscyplinarnej SN, którą postanowiono zlikwidować, mogli albo przejść do innej izby, albo wybrać stan spoczynku.
Sześciu zdecydowało się odejść na zasłużoną "emeryturę". "Emeryci" mają od 46 do 57 lat. I będą dostawać po ponad 20 tys. zł miesięcznie (dostaną też jednorazową odprawę w wysokości ponad 100 tys. zł) za to, że przez ostatnie 3,5 roku orzekali w wątpliwie ustanowionej izbie.
Licząc tylko do osiągnięcia przez złotą szóstkę wieku emerytalnego - 65 lat - wychodzi na to, że zapłacimy im ponad 22 mln zł.
Jeden z "emerytów" powinien sobie wpisać swoje odejście w stan spoczynku do CV - odchodzi bowiem po raz drugi. Kiedyś jako prokurator spadł z fotela, doznał uszczerbku na zdrowiu i odszedł. Wyzdrowiał, gdy okazało się, że czeka na niego fotel sędziowski w Izbie Dyscyplinarnej SN. A teraz, już bez żadnego upadku, odchodzi ponownie. Nietypowe to osiągnięcie, ale trzeba przyznać, że na swój sposób imponujące.
Oczywiście 22 mln zł to pikuś w porównaniu z pieniędzmi, które Polska straciła na powołaniu i funkcjonowaniu Izby Dyscyplinarnej SN wskutek unijnych kar. Ale sam napisałem o tym już tyle razy, że nie ma sensu robić tego po raz kolejny.
Skupmy się na aspekcie ludzkim. I tak po ludzku patrząc: ci biedni politycy muszą być niesamowicie wkurzeni, że dwoją się i troją, by zarobić tysiaka więcej, a tuż obok nich pojawiają się czterdziestokilkuletni emeryci. To się nazywa niesprawiedliwość społeczna.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl