CBA na całe zło

W dyskusji sejmowej nad powołaniem Centralnego Biura Antykorupcyjnego ponownie przedstawiono katalog wątpliwości wobec tego pomysłu.

A to, że w Polsce ściganiem korupcji zajmuje się już 7 instytucji, a aż 11 służb ma uprawnienia do ograniczania swobód obywatelskich. A to, że kompetencje kolejnej służby specjalnej daleko wykraczają poza cel, któremu miałaby służyć. A to, że procedura rekrutowania kadr grozi wyrodzeniem się CBA w narzędzie walki politycznej. A to wreszcie, że korupcję skuteczniej niż poprzez represję zwalcza się za pomocą prewencji, polegającej na eliminowaniu okazji do łapówek, czyli ograniczania roli państwa w gospodarce.

Oczywiście układ sił w parlamencie jest taki, że ustawa i tak zostanie przyjęta – i to bez żadnych poprawek, które wedle opozycji dawałyby szansę na bezstronność nowej służby specjalnej.

Ale zwłaszcza w tej sytuacji warto zwrócić uwagę, że lansowanie koncepcji CBA jest w istocie także przyznaniem się przez obóz rządzący do porażki. Stanowi przecież dowód niewiary władzy w możliwość uzdrowienia już istniejących organów ścigania (policji, prokuratury), służb specjalnych (ABW)
i innych instytucji mających walczyć z korupcją. Nie mówiąc już, że jest też kolejnym świadectwem panującej w nim równocześnie wiary w skuteczność wszechogarniającej kontroli.

Zwolennicy CBA wołali z trybuny sejmowej, że w Polsce łapownictwo zbliża się do poziomu Burkina Faso. Porównanie to tyleż nieprawdziwe, co obraźliwe. Lecz pozostając na tym poziomie retoryki, można odpowiedzieć, że poziom Burkina Faso zapewni nam dopiero CBA.

Krzysztof Burnetko

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)