Cała Polska ma stanąć w piątek. Rolnik już przeprasza: będzie bolało
- Czegoś takiego nie było od 20 lat. Będzie bolało, myślę, że to dotknie wszystkich w Polsce - mówi WP Stanisław Barna, rolnik z woj. zachodnio-pomorskiego. Niedawno uczestniczył w rolniczej blokadzie Berlina, a w piątek będzie blokował Poznań. Tłumaczy, dlaczego rolnicy są zmuszeni do protestów.
07.02.2024 | aktual.: 08.02.2024 21:59
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Już 170 rolniczych blokad zostało zarejestrowanych na mapie w serwisie Google, gdzie rolnicy informują o skali protestu planowanego na piątek 9 lutego. Polscy rolnicy biorą przykład z kolegów z Francji, Belgii i Niemiec, gdzie siedziby urzędników oraz markety były oblewane gnojowicą i obrzucane obornikiem. Główne przyczyny protestów to spadek dochodów rolników w wyniku importu do UE produktów rolno-spożywczych z Ukrainy oraz ustalone przez UE zasady Zielonego ładu.
Stanisław Barna, rolnik z okolic Choszczna (woj. zachodniopomorskie), ocenia, iż piątkowe protesty będą porównywalne do czasów Samoobrony i Andrzeja Leppera. - Tylko blokada Poznania będzie liczyć około 1000 traktorów, a jeszcze koordynuję 13 innych blokad po 50 pojazdów każda. Od 20 lat nie widziałem takiej zgody wśród rolników - wokół tego, że trzeba wyjść na ulice - mówi Stanisław Barna.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Protest rolników. Blokady sparaliżują Polskę
Rozmówca dodaje, że należy spodziewać się, że ruch w piątek w wielu miastach oraz na niektórych drogach zostanie zablokowany na wiele godzin. - Trudno jest określić, jak rozwinie się protest, on powstał spontanicznie. Sądzę, że będzie bolało, myślę, że to dotknie wszystkich w Polsce - mówi dalej Barna.
Stanisław Barna ma 51-lat. Wiele lat temu zaczynał od pracy w małym 11-hektarowym gospodarstwie rodziców. Dziś wraz z dwiema córkami gospodaruje na 400 hektarach w woj. zachodniopomorskim. Uprawia głównie buraki cukrowe. Jeszcze w 2023 roku była to opłacalna działalność, ale w wyniku importu cukru z Ukrainy tacy plantatorzy jak on dostaną po kieszeni. W tym roku cukrownie, mimo podpisanych umów, obniżą im ceny skupu.
W młodości, czyli w 1999 roku, Barna protestował na blokadach Samoobrony. Działa w "Rolniczej Solidarności". Ostatnio był szefem grupy polskich rolników, którzy pojechali traktorami na potężny protest branży do Berlina.
Podkreśla, że polskie protesty nie skończą się 9 lutego. Kolejne manifestacje zostały zaplanowane na 20 lutego. Przyjmą jeszcze ostrzejszą formę. Rolnicy chcą wtedy zablokować dojazdy do granicy z Ukrainą, także główne drogi transportu kołowego i kolejowego oraz centra handlowe. - Mogą być puste półki. Dostawcy nie zdążą dowieźć zaopatrzenia do sklepów - ostrzega rozmówca.
W mediach społecznościowych pojawiło się wiele relacji, w których rolnicy przepraszają za niedogodności. Tłumaczą, że walczą o swój byt.
Polska zablokowana. Dlaczego rolnicy tak protestują?
Rolnicy, z którymi rozmawialiśmy, tłumaczą, że powodem protestów jest spadek dochodów polskich gospodarstw wywołany wspominanym importem do UE produktów rolno-spożywczych z Ukrainy. Chodzi o zboże (nadal przywożone - pomimo embarga), cukier, mięso, oleje, owoce i wiele innych towarów, których producentami są ukraińskie agroholdingi. Oliwy do ognia dolała szefowa KE Ursula von der Leyen, ogłaszając niedawno przedłużenie bezcłowego handlu produktami rolno-spożywczymi z Ukrainą do czerwca 2025 r
Drugim motywem protestów są wprowadzane przez Komisję Europejską zasady "Zielonego ładu" w rolnictwie. Ograniczają one produkcję rolniczą, uzasadniając to ekologią lub walką z ociepleniem klimatu. Rolnik musiałby ugorować (czyli pozostawić bezużytecznie) od 4 proc. do 10 proc. swoich pól - co roku inny kawałek. Ma to sprzyjać zachowaniu bioróżnorodności w środowisku.
- Tłumacząc miastowemu: to tak jakbyście kupili państwo mieszkanie i urzędnik poleciłby wam, że jeden pokój czy kawałek podłogi musi pozostać niewykorzystany. Nie wolno tam chodzić. Co roku ograniczeniem będą obejmowane inne pokoje, łazienka, kuchnia itd. Przecież to absurd - komentuje dla WP Damian Murawiec spod Elbląga.
To on jako pierwszy wezwał do ogólnopolskiego protestu 9 lutego. W Elblągu zbierze się 300 pojazdów. Rozmówca wbija szpilę premierowi Donaldowi Tuskowi: - Nie ma reakcji rządu w obronie naszych interesów - mówi.
Poniżej rolnik Grzegorz Bardowski tłumaczy, dlaczego rolnicy są zmuszeni protestować.
Gąszcz unijnych wymogów: zalać hektary, zaorać obornik
Kolejny punkt "Zielonego ładu" polega na przywróceniu do stanu naturalnego części pól, które w ostatnich dekadach powstały dzięki melioracji i osuszaniu podmokłych terenów. Według szacunków rolników ten unijny wymóg sprowadza się do zalania 400 tys. hektarów (ten zbliżony do powierzchni dwóch powiatów).
W "Zielonym ładzie" zakazanych zostanie wiele nawozów i środków ochrony roślin przed szkodnikami. 6 lutego KE zapowiedziała czasowe wycofanie się z tych zakazów.
Pozostaje nakaz udokumentowania przez rolnika (4 zdjęciami wykonanymi na hektar uprawy), że rozrzucony na polu obornik został zaorany w ciągu kilku dni. Jest to tłumaczone tym, że nawóz leżący na polu uwalnia do atmosfery amoniak i gazy sprzyjające globalnemu ociepleniu. Według rolników robienie zdjęć to biurokratyczna bzdura, a "każdy wie, że obornik trzeba szybko przeorać, bo traci swoje użyźniające właściwości".
Według Stanisława Barny unijne nakazy dążą do ograniczenia produkcji rolnej. - W konsekwencji miejsce europejskich rolników zajmą ukraińskie argoholdingi z zagranicznym kapitałem. Ja się nie dziwię, że protestują często młodzi rolnicy, którzy wiązali swoją przyszłość z branżą żywności. Jak tak dalej pójdzie, polską krowę czy świnię będziemy oglądać w zoo jako gatunek na wymarciu - podsumowuje.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski