Byliśmy na "granicy strachu". Strażnicy mówią, co się tam dzieje

W najdzikszym miejscu Bieszczad, wśród opuszczonych wsi, mieszkają dziś tylko nieliczni. To dlatego te trasy najczęściej wybierają przemytnicy. - Na tym odcinku granicy nie ma tygodnia, żebyśmy nie zatrzymywali zorganizowanych przemytniczych grup - mówi nam jeden ze strażników granicznych.

Na granicy polsko-ukraińskiej, w Bieszczadach
Na granicy polsko-ukraińskiej, w Bieszczadach
Źródło zdjęć: © Licencjodawca | Dedek/REPORTER

31.07.2024 | aktual.: 31.07.2024 08:20

- Przemytnicy nie mają stałych tras, ale mają odcinki, o których wiemy, że są najczęściej wybierane. To właśnie te najbardziej bezludne tereny. Ze względu na spore odległości wykorzystujemy do ochrony granicy drony termowizyjne. Efekty są zadowalające, rozpracowujemy kolejne szajki - dodaje nasz rozmówca.

Na granicy strachu. Te miejsca świecą pustkami

Droga, na której jesteśmy, zwana potocznie Wielką Pętlą Bieszczadzką, wije się w dół odsłaniając coraz wyższe wzgórza. Zjeżdżając w dół, leśne ściany otulają nas z każdej strony. Kierujemy się na Dwernik, a stamtąd prosto na Żurawin. Mimo wakacji, na drodze nie ma za wiele samochodów. Turyści rozjechali się między Soliną a Cisną. Gdy mijamy Rajskie, nasz pojazd jest ostatnim na drodze.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Dojeżdżamy do rezerwatu Zakole, który mieści się na samej granicy Polski i Ukrainy. Spotykamy dwóch turystów ze Śląska. Próbowali do kogoś dzwonić, ale ich telefony łapią już ukraińską sieć. Przed nami wije się San, który jest w tym miejscu rzeką graniczną. Turyści mówią, że przyjeżdżają w te tereny co roku, a w ostatnich dwóch latach często są jedynymi gośćmi na lokalnych campingach i w agroturystykach. Od momentu wybuchu wojny w Ukrainie rezerwat, sąsiedni wodospad w Pszczelinach, jak i inne okoliczne atrakcje świecą pustkami.

- Chodzimy z namiotami po górach w całej Polsce, ale tylko tu często przez cały dzień nie spotkamy żadnego człowieka. Ludzie chyba czują się tu niepewnie. Jest jakaś taka świadomość, że są na samej granicy i chociaż nic tu się nie dzieje, to wolą zatrzymać się w bardziej turystycznych miejscach - mówi nam Michał. - Nam się tu podoba, jest pusto i tylko tu najlepiej słychać wycie wilków. Są całe watahy, niezapomniane przeżycie podczas nocy w namiocie - dodaje Marcin.

Najbliższa wieś to Żurawin, najstarsza miejscowość w dolinie górnego Sanu, która znajduje się zaledwie 400 metrów od polsko-ukraińskiej granicy. Kiedyś mieszkało tu ponad 6 tys. osób. Dzisiaj mieszka ich tylko 10. To m.in. Janina, Adam i Agnieszka Pełdiakowie. Pośród hektarów pól, między zielonymi lasami prowadzą agroturystykę.

- Oni są tam trochę jak na końcu świata - śmieje się Michał, który wskazuje nam kierunek. Na końcu szutrowej drogi rysuje się biały dom z placem zabaw. Pani Agnieszka twierdzi, że żyją w miejscu jak każde inne i nie znają innego życia niż to na odludziu. Pani Janina, jej matka relacjonowała wcześniej, że często trafiają do nich przypadkowi turyści, którzy zabłądzą na szlaku. Na tym odcinku gór naprawdę łatwo się zgubić. 

Pani Katarzyna, właścicielka "Czterech Pór Roku" w sąsiednich Pszczelinach mówi Wirtualnej Polsce, że Polacy z obawą decydują się na ten kierunek. - Mamy znacznie mniej zapytań, znacznie miej telefonów. Widać, że ludzie boją się wypoczywać tak blisko granicy - mówi nasza rozmówczyni.

- Na szczęście mamy też stałych klientów, którzy odwiedzają nas od lat, więc ten sezon nie jest stracony - dodaje i zapewnia, że turystycznie ten region jest nadal bezpieczny.

Okolice Żurawina czy położonych na granicy polsko-ukraińskiej opuszczonych Sianek, Dydiowej i Beniowej to najdzikszy region Bieszczad. Ze względu na brak zabudowy, puste przestrzenie, to właśnie tę trasę wybierają przemytnicy. To powoduje obawy wśród przyjezdnych turystów.

Żurawin
Żurawin© Facebook

- Niestety Ukraina to bardzo skorumpowany kraj i przemyt kwitnie tam w najlepsze. Ta broń, która trafia tam z Zachodu, następnie się "gdzieś" rozpływa. Na tym odcinku granicy nie ma tygodnia, żebyśmy nie zatrzymywali zorganizowanych przemytniczych grup - mówi nam jeden ze strażników granicznych, który chce zachować anonimowość.

Straż Graniczna: Przez granicę z Ukrainą kwitnie przemyt broni

Straż Graniczna informuje w oficjalnym raporcie, że od początku wojny w Ukrainie zauważalnie wzrósł przemyt z Ukrainy do Polski. Jak czytamy, "od 2022 roku wzrósł przede wszystkim przemyt amunicji, broni, narkotyków oraz pojazdów, przy jednoczesnym zmniejszeniu kontrabandy pozostałych towarów, m.in. wyrobów akcyzowych oraz waluty".

Najnowsze dane ze Straży Granicznej mówią, że o 50 proc. zwiększył się przemyt samochodów, a także broni i amunicji. Ukraińcy królują od lat również w statystykach dotyczących odmów wjazdu do Polski. W 2023 roku nie wpuszczono do naszego kraju ponad 21 tys. obywateli Ukrainy, w tym ponad 2,8 tys. z powodu zagrożenia bezpieczeństwa.

Po wybuchu konfliktu zbrojnego za wschodnią granicą Polski Straż Graniczna utworzyła tzw. III linię odprawy granicznej. Kierowano tam osoby, co do których zachodziło podejrzenie, że mogą stanowić zagrożenie terrorystyczne.

To dodatkowo podsyca niepewność mieszkańców i sprawia, że ich myśli krążą wokół jednego. W rozmowie z nami przyznają, że szykują się na wojnę.

Życie przeleciało nam przed oczami. Każdy ma plan "B"

- Gdy wybuchła wojna w Ukrainie, całe życie przeleciało mi przed oczami. Do dziś uważam, że jesteśmy zagrożeni. To, co dzieje się w Ukrainie, nie napawa optymizmem. Uważam, że w zimie może być po wszystkim, a my jesteśmy następni, prędzej czy później - mówi nam pan Zbigniew, mieszkaniec Stuposian.

Pan Zbigniew wspomina ataki Rosjan w pobliżu polskiej granicy. - Było słychać wybuchy, budziliśmy się w nocy i nikt z nas nie wiedział, czy bomby nie lecą już u nas - relacjonuje. - Rakiety latają bardzo blisko nas, jeśli znów coś wleci, to może eskalować cały ten konflikt. Głupotą byłoby nie szykowanie się na wojnę - dodaje.

Granica pol-ukr. w Bieszczadach
Granica pol-ukr. w Bieszczadach© WP

W przygranicznych miejscowościach ludzie mają już plan "B". - Każdy z nas zastanawiał się, co zrobimy na wypadek wojny. Ustaliliśmy między sobą, co zrobimy, gdzie najbezpieczniej jest przewieźć dzieci. Dużym problemem jest brak schronów, ludzie zaczynają budować je na własną rękę - mówi nam Jacek z Krościenka.

- U nas są solidne piwnice, to stary dom. My mamy się gdzie schować. W nowych domach w ogóle nie buduje się już piwnic. Uważam, że władze powinny wybudować jakieś zabezpieczenia, fortyfikacje. Tymczasem ta zapowiadana tarcza (Tarcza Wschód- przyp.red) nie dosięga polsko-ukraińskiej granicy. To jakiś totalny bezsens - stwierdza.

- To nie tak, że my każdego dnia myślimy, czy już, zaraz na nas lecą. Po prostu każdy ma z tyłu głowy, że świat jest dziś nieprzewidywalny. My tutaj zawsze byliśmy zdani sami na siebie. To sporo nas nauczyło - podsumowuje.

Takie emocje mieszkańców przygranicznych miejscowości są tu mocno żywe. Od początku inwazji Rosji na Ukrainę obserwują ten konflikt z bliskiej odległości. I od początku martwią się o swój los. Choć od linii frontu dzieli ich ponad 1 tys. kilometrów.

Joanna Zajchowska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (27)