"Byłam nauczycielką w PRL‑u. Z przerażeniem myślę, że te czasy w obecnym szkolnictwie wracają". Krystyna Starczewska w wywiadzie dla WP
- W tej chwili nauczyciel staje się kimś w rodzaju urzędnika państwowego podporządkowanego dyrektywom, zmuszonego do tego, by wykonywać to, co jest mu odgórnie zalecane - mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Krystyna Starczewska, wieloletnia nauczycielka i współzałożycielka pierwszej społecznej szkoły w Polsce. Zauważa, że obecnie szkolnictwo zaczyna coraz bardziej przypominać czasy PRL-u.
14.10.2019 14:57
Krystyna Starczewska urodziła się w 1937 roku. Ma 82 lata. To polonistka, filozofka, etyczka i pedagog. W 1989 brała udział obradach podzespołu do spraw oświaty, szkolnictwa wyższego, nauki i postępu technicznego w ramach obrad Okrągłego Stołu. Jest współzałożycielką I Społecznego Liceum Ogólnokształcącego w Warszawie przy ulicy Bednarskiej.
To do jej liceum, "Bednarskiej", próbowała się przed laty dostać Marta Kaczyńska. Egzaminy nie poszły jej jednak tak dobrze, by szkoła mogła ją przyjąć. Krystyna Starczewska wspomina, że była za to osobiście obwiniana przez Jarosława Kaczyńskiego. W swojej książce pisał, że to ruch przeciwko niemu.
Dziś, w dzień nauczyciela, przyznaje, że ta grupa zawodowa straciła społeczny prestiż. Z wieloletnią nauczycielką rozmawiamy o tym, w jakiej sytuacji znajdują się teraz nauczyciele, co to przypomina i kiedy właściwie żyło im się lepiej.
Wirtualna Polska: Kim teraz jest nauczyciel?
Krystyna Starczewska: Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Zadaniem nauczyciela jest uczyć i wychowywać powierzonych jego opiece uczniów. Powinien rozwijać uzdolnienia i zainteresowania młodych ludzi, ich samodzielne i krytyczne myślenie, umiejętność współpracy. Rolą nauczyciela nie jest więc tylko egzekwowanie określonego zakresu wiedzy, która będzie sprawdzana na egzaminach. Jego powołaniem powinno być tworzenie warunków korzystnych dla wszechstronnego rozwoju uczniów. Niestety obecnie trudno jest to powołanie realizować. Nauczyciel musi przede wszystkim wykonywać to, co jest mu nakazane przez władze oświatowe, a więc na przykład realizować przeładowaną podstawę programową, ograniczając do minimum zajęcia dodatkowe rozwijające zainteresowania uczniów. W tej chwili nauczyciel staje się kimś w rodzaju urzędnika państwowego podporządkowanego dyrektywom, zmuszonego do tego, by wykonywać to, co jest mu odgórnie zalecane. Rysuje się więc coraz bardziej wyraźna sprzeczność pomiędzy rolą nauczyciela jako świadomego wychowawcy, a koniecznością jego podporządkowania się dyrektywom władz.
To znaczy, że tej roli nie może wypełnić?
Nauczyciele mają poważne trudności w tym zakresie po reformie minister Zalewskiej. Muszą realizować to, co jest im nakazane, mając jednocześnie poczucie, że nie jest to dobre dla dzieci. Nie mają wystarczającej autonomii i czasu, żeby robić to, co powinno być ich powołaniem. Są spętani nakazami.
Jak to wpływa na ich pracę?
Różnie. Są tacy, którzy zostali nauczycielami z powołania i nadal kierują się w swej pracy dobrem ucznia. Ale są i tacy, którzy podporządkowują się bez sprzeciwu dyrektywom władzy.
Zawód nauczyciela stracił swój prestiż? Zdaje się, że kiedyś go miał.
Różnie bywa z tym prestiżem. Wydaje mi się, że wielu nauczycieli zachowało prestiż, bo nadal dobrze i mądrze pracują z dziećmi. Ale generalnie zawód nauczyciela nie jest społecznie ceniony. Niskie zarobki, brak autonomii w działaniu, zniechęca wielu do tego zawodu. W tym przypadku mówmy nie tyle o prestiżu, co o pozycji społecznej nauczyciela, która jest taka, że coraz mniej osób chce ten zawód uprawiać.
Czyli jaka?
Ja byłam nauczycielką wiele lat, jeszcze w czasach PRL-u. Podstawowym obowiązkiem nauczyciela było wówczas przekazywanie młodzieży obowiązującej ideologii. Nie rozwijano samodzielnego myślenia uczniów, obowiązkiem było powtarzanie ideologicznych sloganów. Nauczyciele w swoim działaniu byli oficjalnie podporządkowani narzucanej społeczeństwu ideologii. Karano ich też w jednoznaczny sposób, gdy nie działali zgodnie z linią rządzącej partii. Sama zostałam usunięta z pracy i pozbawiona prawa do nauczania za to, że moi uczniowie myśleli samodzielnie i wyrażali swoje poglądy niezgodne z obowiązującą ideologią. Z przerażeniem myślę, że te czasy w obecnym szkolnictwie wracają. Oczywiście obowiązuje inna ideologia, ale znowu pozbawia się nauczyciela tak ważnej w tym zawodzie autonomii, wymaga się podporządkowania jego działań odgórnym zarządzeniom.
A kiedy ta pozycja nauczyciela była we właściwym miejscu?
Autonomia nauczyciela była większa oczywiście po 89’ roku. System oświaty stopniowo poprawiał się. Dobrym posunięciem było na przykład wprowadzenie gimnazjów, bo zupełnie innych metod pracy edukacyjnej i wychowawczej wymagają małe dzieci niż wchodzące w wiek dojrzewania nastolatki. Wyniki badań PIZA wskazywały, że nastolatki zrobiły niesłychany krok naprzód od czasu wprowadzenia gimnazjów. Szliśmy do przodu. Ja się zawsze powołuję na znane słowa Janusza Korczaka: "Dziecko nie dopiero będzie, ale już jest człowiekiem". Nie powinniśmy ucznia traktować jako materiału do ukształtowania, a wejść z nim w dialog, traktować z szacunkiem jego autentyczne potrzeby. Ta zmiana stosunku do ucznia powoli zyskiwała coraz szersze zrozumienie. Do czasu.
I to się kiedy zmieniło?
Reforma edukacji minister Zalewskiej spowodowała, że proces stopniowego rozwoju szkolnictwa został zatrzymany i odwrócony. Nawet struktura szkolnictwa powróciła do tej z czasów PRL-u. O rok skrócono czas ogólnego kształcenia wszystkich młodych Polaków, co pogłębia społeczne nierówności. Wprowadzenie nowych podstaw programowych, przeładowanych materiałem faktograficznym z niepowiązanych ze sobą przedmiotów, wymaga pamięciowego uczenia się, nie pozostawia czasu na rozwijanie samodzielnego myślenia uczniów i ich zainteresowań, powoduje przeciążenie uczniów. Nauczyciele muszą wymagać od nich pamięciowego opanowania nadmiernego zakresu wiedzy faktograficznej i nie mają czasu na pracę rozwijającą ich uzdolnienia, zainteresowania i samodzielne krytyczne myślenie.
Co myśli pani o zbliżającym się strajku włoskim nauczycieli?
Nie bardzo wierzę w jego pozytywne skutki.
Kiedy nauczyciele strajkowali w kwietniu mówiła pani, że najważniejsze, to się nie poddawać. A oni jednak odpuścili.
Stało się tak, że nic nie wywalczono. A strajk włoski? Nauczyciele będą prowadzić lekcje, a nie będą wykonywać żadnych zadań dodatkowych. Czyli nie będą prowadzić zajęć pozalekcyjnych, wycieczek itp. A to władzę mało obchodzi. Dla władzy to może nawet korzystne, że nauczyciele nie będą prowadzić żadnych zajęć pozalekcyjnych poświęconych rozwijaniu zainteresowań uczniów. Wykonując podstawowe obowiązki nauczyciel pozostanie realizatorem dyrektyw władzy. Chyba że odbędzie się też protest rodziców i uczniów. Wtedy może to poruszyć rządzących.
Co powinno się w oświacie zmienić?
Lekarstwem byłaby zmiana zasadnicza na kilku odcinkach. Po pierwsze nienarzucanie obecnie obowiązującej podstawy programowej. Podstawa programowa powinna określać ogólne wytyczne, a szczegółowe programy powinny być tworzone przez nauczycieli zgodnie z potrzebami i możliwościami ich uczniów. Powinien zmienić się system kształcenia nauczycieli, by mieli wiedzę nie tylko przedmiotową, ale też zdobywali umiejętność pracy z dzieckiem na danym etapie jego rozwoju. By umieli rozwijać jego zainteresowania, samodzielne myślenie, współpracę zespołową. Nauczyciele powinni nauczyć się stosowania innych metod dopingowania uczniów do pracy niż rywalizacja o stopnie i przymus. Powinny podnieść się centralne nakłady na oświatę, dzięki którym możliwe będzie podniesienie uposażeń nauczycieli. W gestii samorządów powinna być organizacja struktury szkolnictwa na danym terenie, wyposażenie budynków, zapewnienie uczniom dowozu do oddalonych placówek.
Czy jest to możliwe bez zmiany władzy?
Obawiam się, że nie.
Zobacz także
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl