Udawał policjanta. Zuchwała kradzież protegowanego Romanowskiego
Klaudiusz B., protegowany Marcina Romanowskiego, który za rządów PiS odpowiadał za Fundusz Sprawiedliwości, był przewodniczącym utworzonej przez Zbigniewa Ziobrę Młodzieżowej Rady Sprawiedliwości. Młody człowiek chciał w przyszłości robić karierę w dziedzinie prawa. Teraz zasłynął w jego złamaniu.
Gdy wybierano go na przewodniczącego młodzieżówki przy resorcie sprawiedliwości, Technikum Kolejowe w Małaszewiczach i Lubelszczyzna pękały z dumy. Lokalne media pisały o jego zaangażowaniu w kwestie społeczne.
- Bardzo dziękuję za powierzone mi zaufanie i gwarantuję, że będę aktywnie działał na rzecz wymiaru sprawiedliwości, kształtowania nowego społeczeństwa i edukacji prawnej w Polsce - mówił Klaudiusz B. po wybraniu go na lidera Młodzieżowej Rady Sprawiedliwości.
Tymczasem były już przewodniczący organu, powołanego przez resort za czasów PiS rzekomo do budowania wśród młodzieży świadomości prawnej, okazał się dobrym uczniem niektórych przedstawicieli tej władzy. Jak ujawnia "Gazeta Wyborcza", 20-letni Klaudiusz B. stanął właśnie przed poważnymi zarzutami złamania prawa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Matecki miał "zruinować" Lasy Państowe? "Tworzono fikcyjne etaty"
Młody mężczyzna, który wraz z Marcinem Romanowskim, teraz mającym kłopoty w związku z nieprawidłowościami w dysponowaniu Funduszem Sprawiedliwości, jeszcze niedawno jeździł po szkołach średnich w całej Polsce. Edukował rówieśników w ramach akcji resortu sprawiedliwości i Służby Więziennej. Może teraz mieć szanse na zapoznanie się z systemem od wewnątrz.
- Usłyszał w czwartek zarzuty kradzieży zuchwałej i podawania się za policjanta. Grozi mu za to do ośmiu lat więzienia - poinformowała "Wyborczą" Agnieszka Kępka, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Sprawa b. przewodniczącego Młodzieżowej Rady Sprawiedliwości. Ma kłopoty z prawem
W konflikt z prawem przewodniczący Młodzieżowej Rady Sprawiedliwości wpadł, gdy przebrany za policjanta zjawił się 17 czerwca pod drzwiami mężczyzny, o którym wiedział, że jest przedstawicielem szwajcarskiej firmy i może mieć w domu gotówkę. Nieobecności gospodarza był pewien, bo wcześniej wywabił go z domu fałszywym wezwaniem na lokalny komisariat policji. Chodziło o rzekome uszkodzenie samochodu wynajętego w wypożyczali aut, w której pracował Klaudiusz B.
Na komendzie okazało się, że nikt na taką wizytę nie czeka. W tym czasie fałszywy funkcjonariusz dokonał "przeszukania" domu, korzystając z zaskoczenia i bezradności przebywającego w nim 11-letniego chłopca. - Przestraszone dziecko nie oponowało, a on zabrał biżuterię, zegarki i z piskiem opon odjechał - opowiedział "Wyborczej" poszkodowany mężczyzna.
Skojarzył on z opisu, jaki przedstawił mu syn, że tym rzekomym policjantem może być dwudziestolatek z wypożyczalni aut. Szybko namierzyła go więc policja.
W konfrontacji, do której doszło we wtorek 18 czerwca, Klaudiusz B. potwierdził, że dopuścił się czynów, o które został posądzony przez poszkodowanego. Przyznał się do stawianych zarzutów i za wszystko przeprosił.
Zaproponował też, że podda się karze. Nie został aresztowany w związku z przyznaniem się do winy. Ma się jednak meldować w komisariacie policji w Międzyrzecu Podlaskim.
To nie jest pierwszy problem z prawek Klaudiusza B. W styczniu tego roku ukradł znajomemu 44 tysiące złotych. Akt oskarżenia trafił już do sądu w Białej Podlaskiej.
W tym samym czasie zaczął mieć też kłopoty w szkole. Był arogancki dla nauczycieli, ale potem już rzadko zjawiał się na lekcjach. Częściej ekskluzywną limuzyną audi jeździł do Warszawy na spotkania i partyjne wiece. W styczniu został wyrzucony z technikum kolejowego. Teraz czekają go dwie sprawy w sądzie.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"