Umierała w pasach. Lekarze z Tworek z zarzutami
Była przypięta pasami do łóżka i nagle przestała oddychać. Wcześniej personel nie wykonał Beacie podstawowych badań laboratoryjnych, mimo że były zlecone. Dwóch lekarzy ze szpitala psychiatrycznego w Tworkach usłyszało zarzuty. Matka Beaty: - Gdy myślę, jak potraktowano moją córkę, trzęsą mi się ręce.
- 32-letnia Beata trafiła do szpitala w Tworkach w sierpniu 2023 r. z alkoholowym zespołem odstawiennym. Po dwóch dniach doszło u niej do zatrzymania krążenia.
- Mimo że lekarz zlecił badania laboratoryjne, przez dwa dni próbki nie zostały pobrane. Poziom cukru sprawdzono dopiero podczas reanimacji kobiety.
- Dwóch lekarzy usłyszało zarzuty narażenia pacjentki na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Według prokuratury nieprawidłowo sprawowali opiekę lekarską nad Beatą.
- - Szpital w pełni współpracuje z odpowiednimi instytucjami w celu pełnego wyjaśnienia okoliczności zdarzenia - mówi rzecznik placówki Rafał Lasota.
- - Nie wiem, czy można ją było uratować. Ale umierała w upadlających warunkach – twierdzi matka Beaty.
Początek ciepłego sierpnia 2023 roku.
Beata nie wie, jaki jest dzień ani co to za lokal. Dla niej to bez znaczenia. Zabawa trwa w najlepsze. Wszystko jest, jak powinno: pan młody w eleganckim garniturze, pani młoda w białej sukni, tłum gości ruszający na parkiet, gdy tylko przygrywa orkiestra.
Zawsze lubiła być między ludźmi. Bawić się. Żyć. Jak na fotografii z rodzinnej imprezy sprzed lat, którą przechowuje jej matka: Beata z charakterystycznym, nieco szelmowskim uśmiechem, patrzy w obiektyw, trzymając kieliszek szampana. Długie rude włosy spadają swobodnie na perłowy naszyjnik i ramiączka zielonej sukni.
Ale tego sierpniowego dnia 32-letnia Beata wcale nie jest w sukni, tylko w piżamie. Zamiast rozbawionych gości, ma wokół pielęgniarki i sanitariuszy. Orkiestra gra tylko w jej głowie. Nie jest w sali weselnej, tylko na oddziale szpitala psychiatrycznego w Tworkach.
Alarmujące dane. "Ponad 20 dzieci na dobę"
Jest piątek, 4 sierpnia 2023. Beata została przyjęta z alkoholowym zespołem odstawiennym. Po przerwaniu długiego ciągu zaczęła mieć halucynacje. Próbowała uciec z Izby Przyjęć. Teraz twierdzi, że jest na weselu, ale zamiast tańczyć, szarpie się i krzyczy. Ląduje w pasach psychiatrycznych.
Karol, jej partner, który przywiózł ją do szpitala, jest przerażony. Pielęgniarki uspokajają: po weekendzie Beacie pewnie się poprawi i ją wypiszą. Karol oddycha z ulgą. Planuje, że kiedy w poniedziałek przyjedzie ją odebrać, da jej kwiaty.
Nie wie, że Beata już z Tworek nie wyjdzie. A kwiaty kupi na jej grób.
PROKURATOR JUŻ ZAPUKAŁ
O Mazowieckim Specjalistycznym Centrum Zdrowia w Pruszkowie zrobiło się głośno pod koniec września 2025 r. za sprawą reportażu Wirtualnej Polski "Granica została przekroczona. Lekarze ze szpitala psychiatrycznego w Tworkach przerywają milczenie". Lekarze rezydenci ujawnili w nim nieprawidłowości, do jakich według nich od lat dochodzi w szpitalu.
Opowiedzieli m.in. o brakach kadrowych na dyżurach, brakach tlenu w szpitalu na przełomie roku czy sytuacji, w której z powodu dwóch równoczesnych reanimacji ponad 700 chorych pozostało bez realnego dostępu do lekarza dyżurnego. Mówili nam: - Życie i zdrowie naszych pacjentów jest zagrożone. Gdyby nie rażące zaniedbania organizacyjne, być może niektórych zdołalibyśmy uratować.
Dyrekcja odpierała zarzuty: - Dobry szpital z dobrą historią i dobrymi pracownikami.
Po reportażu Wirtualnej Polski zawrzało. Zbadanie sprawy zapowiedzieli NFZ, Rzecznik Praw Pacjenta i Rzecznik Praw Obywatelskich. Lekarze z Tworek liczą na zmiany organizacyjne, które poprawią standard opieki. Zdecydowali się publicznie opowiedzieć o realiach dyżurów w obawie o pacjentów, ale także o siebie.
- Gdy coś się stanie, prokurator na wstępie zapyta, dlaczego zgodziłem się na pracę w takich warunkach - tłumaczył jeden z lekarzy. - Zresztą ten prokurator już do Tworek zapukał. Bada sprawę młodej kobiety, która w 2023 r. zmarła w naszym szpitalu.
Ta kobieta to Beata.
GŁOSY
- Była uzależniona od alkoholu od kilku lat. Potrafiła wstać w środku nocy, żeby się napić - opowiada Karol, jej partner.
To nie był jedyny nałóg Beaty. W przeszłości dopadały ją ataki paniki. Zgłosiła się do psychiatry, który na stany lękowe przepisał jej Xanax. Karol przyznaje, że od niego też się uzależniła.
Kilka razy odwoływał spotkanie, tłumacząc, że nagle wypadła mu robota – jest mobilnym mechanikiem. Dopiero gdy w październiku 2025 r. siada naprzeciwko w jednej z warszawskich galerii handlowych, przyznaje, że bał się tej rozmowy. Mimo że minęły ponad dwa lata, nadal nie może się pogodzić ze śmiercią Beaty. Został z ich dwoma synami, 12-letnim Jackiem i 8-letnim Pawłem.
Karol próbuje uchwycić moment, w którym ich życie zaczęło się sypać. Byli ze sobą dwanaście lat. Stworzyli rodzinę. On naprawiał samochody, ona zajmowała się domem. Nie żyli w luksusach, ale niczego im nie brakowało. Tyle że Beata coraz częściej sięgała po kieliszek. Mimo że nieraz się o to kłócili, uzależniała się coraz bardziej. Zaczęła wpadać w ciągi. Nigdy nie była na terapii, ale wiedziała, że ma problem i czasem próbowała z nim walczyć.
- Dwa razy się zaszyła, przez jakiś czas była czysta. Chciała się z tego wydostać, miała dość. Kilka dni przed śmiercią znowu odstawiła alkohol – opowiada Karol.
Początek sierpnia 2023 r. Gdy Beata przestaje pić, organizm, przyzwyczajony do alkoholu, gwałtownie się buntuje. Kobieta słabo się czuje. Opowiada partnerowi, że słyszy jakieś głosy. Późnym wieczorem Karol zawozi ją na Szpitalny Oddział Ratunkowy Szpitala Bielańskiego. Ale lekarze nawet nie zdążyli jej zbadać - stwierdza, że nie potrzebuje pomocy i wybiega.
Dzień później jest jeszcze gorzej.
Podczas jazdy Beata rozmawia z bratem Karola, którego nie ma w aucie. W mieszkaniu pyta partnera, kto puka do drzwi, mimo że panuje cisza. Opowiada o człowieku, który stoi na klatce schodowej, choć ta jest pusta.
Karol jeszcze raz zawozi ją do szpitala. Tym razem do Mazowieckiego Specjalistycznego Centrum Zdrowia w Pruszkowie, czyli do Tworek. Lekarze diagnozują zespół odstawienny z majaczeniem alkoholowym. Beata jest pobudzona, nie ma z nią logicznego kontaktu, zwraca się do nieobecnych, próbuje wyrwać sobie język. Dlatego unieruchamiają ją w pasach.
Zostanie z nich oswobodzona dopiero, gdy będzie umierać.
TELEFON
- W sobotę, dzień po przyjęciu, przywiozłem Beacie ubrania. Nadal była unieruchomiona. Wciąż majaczyła. Pytałem pielęgniarki, czy jej to przejdzie. "Tak, po weekendzie zabierze ją pan do domu" - wspomina Karol. - W niedzielę rano zadzwonili ze szpitala, że o 1 w nocy Beata zmarła.
- Byłem w szoku. Powiedzieli mi, że doszło do zatrzymania krążenia. I że podjęto próbę reanimacji, ale niestety się nie powiodła. Tyle. Jeden z synów od razu się zorientował, że coś jest nie tak, bo po odebraniu telefonu zacząłem płakać. Wybiegłem z domu. Zapukałem do brata, który mieszka w bloku obok.
Irena, matka Beaty: W poniedziałek rano pojechaliśmy do Tworek. Rozmawialiśmy z panią ordynator szóstego oddziału. Powiedziała to, co już wiedzieliśmy - zatrzymanie krążenia, reanimacja. Kilka dni później wróciliśmy po dokumentację medyczną. Poprosiłam pielęgniarkę, by zadzwoniła po lekarza, który miał przybić pieczątkę. Zaśmiała się, że się tak denerwuję. Zapytałam: z czego się pani tak śmieje? Przecież zmarło moje dziecko.
Irena też niczego nie rozumiała. Ale ponad dwa lata od tamtych zdarzeń ona i Karol wiedzą dużo więcej. Prokuratura wszczęła śledztwo ws. nieumyślnego spowodowania śmierci. Bliscy Beaty nie twierdzą, że można ją było uratować. Nie są lekarzami, nie potrafią tego ocenić. Nie zamierzają wydawać wyroków, bo nie są sądem. Zamierzają za to głośno pytać:
Dlaczego nie wykonano Beacie podstawowych badań?
I dlaczego, gdy umierała, szpital nie zapewnił jej godności?
50 MINUT REANIMACJI
Według Ustawy o ochronie zdrowia psychicznego przymus bezpośredni można zastosować, gdy pacjent stwarza bezpośrednie zagrożenie zdrowia lub życia własnego albo innych. Po przyjeździe do Tworek Beata spełnia te kryteria: jest pobudzona, ma halucynacje.
Lekarz - zgodnie z zasadami - bada ją najpierw co cztery, potem co sześć godzin. Decyduje o przedłużeniu unieruchomienia, bo objawy nie ustępują. Ostatni raz psychiatra przychodzi do Beaty w sobotę, 5 sierpnia, o 22:00. Stwierdza, że pacjentka nadal majaczy i znów przedłuża unieruchomienie. Co się dzieje dalej?
Personel musi obserwować unieruchomionego pacjenta i co 15 minut odnotowywać, w jakim jest stanie. Jak wynika z dokumentacji, tamtego wieczoru Beata mamrotała i halucynowała. Ostatnia taka adnotacja jest z godziny 00:45. A o 1:02 pielęgniarki alarmują lekarza dyżurnego, że u Beaty doszło do zatrzymania akcji oddechowej. Rozpoczyna się reanimacja, która trwa 50 minut, ale kobiety nie udaje się uratować. O 1:55 lekarz stwierdza zgon.
Dokumentacja medyczna nie pokrywa się z zapisem monitoringu. Nie zgadzają się godziny. Policjant oglądający materiał z kamer zanotował, że około 22:35 u przypiętej pasami Beaty ustępują szarpane ruchy. Do sali prawdopodobnie wchodzi pielęgniarka. Po jej wyjściu, według policjanta oglądającego zapis, nagranie przeskakuje na godzinę 23:00.
Od 23:00 Beata leży bez ruchu. Nie widać ruchu klatki piersiowej, dłoni, stóp. O północy (a nie o godzinie 1:02, jak w dokumentacji medycznej) widać reakcję personelu, który zaczyna resuscytację.
Jak mówi mec. Jolanta Budzowska, która od lat zajmuje się sprawami związanymi z prawami pacjenta i błędami medycznymi, szpitalne monitoringi często mają ustawioną złą godzinę. To najbardziej prawdopodobna przyczyna niezgodności notatki policjanta z dokumentacją medyczną.
Według Budzowskiej, dużo bardziej niepokojący byłby brak ok. 25 minut nagrania. Szpital zapewnia jednak, że w nagraniu nie ma żadnych braków. Rzecznik placówki Rafał Lasota pokazał nam kadry z godzin wskazanych przez policjanta. Nie wiadomo, dlaczego policjant odnotował podczas oględzin, że o 22.35 zapis przeskakuje na 23.00.
Prokuratura nie odpowiedziała nam na to pytanie, bo w ogóle nie zajmowała się tym wątkiem. Śledczych zaniepokoiło coś zupełnie innego.
I nie tylko ich.
LEKARZ Z TWOREK: BRAK BADAŃ TO ZANIEDBANIE
- Jak to możliwe, że od piątku nikt nie zrobił mojej córce podstawowych badań laboratoryjnych? - pyta Irena.
Lekarz zlecił je na sobotę, 5 sierpnia. Ale nie zostały wykonane. W karcie informacyjnej leczenia szpitalnego stwierdzono, że "pacjentka odmówiła oddania krwi i moczu do badań". Tuż obok odnotowano: "Pacjentka w unieruchomieniu pozostawała pobudzona psychoruchowo, niewspółpracująca, halucynująca".
Prof. Błażej Kmieciak, Główny Koordynator RPO ds. ochrony zdrowia psychicznego: - Każde zdarzenie w oddziale jest wyjątkowe, ale odnosząc się do sytuacji unieruchomionego, pobudzonego i halucyjnującego pacjenta, generalnie trudno uznać, by był kompetentny w trakcie stosowania przymusu do wyrażenia świadomej i racjonalnej zgody na działanie diagnostyczne lub lecznicze.
Kmieciak zaznacza, że pobranie krwi od unieruchomionego pacjenta w wielu przypadkach nie jest łatwe. Podaje przykład mężczyzny, który był tak pobudzony, że przewrócił łóżko, na którym leżał. Wcześniej unieruchamiało go łącznie jedenaście osób. Tyle że to zupełnie inna kwestia niż zgoda pacjenta na wykonanie badań.
– Jeśli szpital będzie chciał się bronić, że pacjentka odmówiła, powinno być w dokumentacji jasno napisane, że halucynuje, ale ma przebłyski świadomości i wówczas przeprowadzono z nią rozmowę na ten temat. Świadoma odmowa musi być szczegółowo udokumentowana, podpisem pacjentki lub dwóch członków personelu medycznego, żeby uniknąć sytuacji dowodowej "słowo przeciwko słowu" – dodaje mec. Budzowska.
Zgadza się z Kmieciakiem, że trudno mówić o świadomej zgodzie w przypadku pacjenta z halucynacjami: - To jest dla mnie oczywiste. A jeżeli pacjentka jest w stanie zagrożenia życia i nie jest w stanie nawiązać racjonalnego kontaktu i wyrazić zgody, powinno się jej pobrać krew, bo nie jest to zabieg podwyższonego ryzyka.
Dlaczego Beacie nie wykonano badań? Pytamy o to psychiatrów z Tworek, ale oni też nie znają odpowiedzi.
Maria: - To, że pacjentka przez dwa dni leżała w pasach i nie miała pobranych badań, jest najbardziej abstrakcyjną rzeczą w całej historii. W mojej opinii to zaniedbanie. Uspokojenie pacjenta w unieruchomieniu z pomocą farmakologii bywa trudne, szczególnie przy nieznanym obiektywnym stanie zdrowia, ale to niemożliwe, żeby przez tak długi czas personel nie zwracał na to uwagi. Badania były zlecone i powinny być pobrane, a jeśli było to niemożliwe - kolejny lekarz powinien być poinformowany.
Pierwszy raz poziom glukozy u Beaty sprawdzono dopiero podczas resuscytacji. Był ekstremalnie niski – 28 mg/dl (norma u dorosłych na czczo wynosi 70-99 mg/dl). Dlaczego?
To kolejne pytanie bez odpowiedzi.
Sekcja zwłok wykazała krwawienie do przewodu pokarmowego (200 ml), prawdopodobnie z żylaków przełyku. Nie wiadomo, czy to właśnie to doprowadziło do zatrzymania krążenia.
ZARZUTY DLA LEKARZY. "NIEPRAWIDŁOWE SPRAWOWANIE OPIEKI"
Prokuratura badająca sprawę stwierdziła, że szpital w Pruszkowie nie zapewnił Beacie należytej opieki.
- W ostatnim czasie uzyskaliśmy opinię biegłych, która pozwoliła prokuratorowi prowadzącemu sprawę postawić zarzuty członkom personelu medycznego. Do tej pory przedstawiono zarzuty dwóm osobom, są to lekarze ze szpitala w Pruszkowie - mówi Wirtualnej Polsce Mateusz Martyniuk, rzecznik Prokuratury Regionalnej w Warszawie.
Jakie zarzuty usłyszeli? - Narażenia pacjentki na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Są to czyny zagrożone karą do 5 lat pozbawienia wolności. Chodzi o nieprawidłowe sprawowanie opieki lekarskiej przez podejrzanych. Konkretnie o zaniechanie osobistego ustalenia przyczyny niewykonania badań laboratoryjnych – dodaje Martyniuk.
Śledztwo początkowo było prowadzone w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci, ale, jak tłumaczy Martyniuk, zgromadzony materiał nie pozwala postawić takich zarzutów. Opinia lekarska biegłych sądowych nie dała podstaw do uznania, że zachodzi bezpośredni związek między działaniem personelu a śmiercią Beaty.
Czy zarzuty usłyszy ktoś jeszcze? Martyniuk odpowiada jedynie, że sprawa jest w toku i trudno określić, kiedy postępowanie może się zakończyć.
MATKA BEATY: WARUNKI UPADLAJĄCE CZŁOWIEKA
Spotkanie z bliskimi Beaty.
Irena i Karol opowiadają o całej sprawie spokojnie, rzeczowo. Starają się opanować emocje i mówić wyłącznie o faktach. Ale w pewnym momencie dłonie matki Beaty zaczynają drżeć.
- Potraktowali ją jak śmiecia - mówi Irena. Twierdzi, że jej córka umierała "w warunkach upadlających kobietę i w ogóle człowieka". - Kiedy jako matka sobie o tym przypomnę, trudno mi funkcjonować - dodaje.
Podkreśla, że nawet jeśli Beaty nie dało się uratować, szpital powinien zadbać o jej godność. To nie tylko jej zdanie.
Maria, psychiatrka z Tworek: - Gdy pacjent jest unieruchomiony, placówka ma mu zapewnić bezpieczeństwo i intymność. Ktoś przywiązuje cię do łóżka za ręce i nogi, nie masz nawet jak się podrapać. Powinny być parawany, które zasłaniają takich pacjentów, ale w salach nie ma miejsca, by je wstawić.
- Masz np. trzy sale obserwacyjne. Zdarza się, że w jednej na wszystkich trzech łóżkach leżą osoby unieruchomione w pasach. I nie można zamknąć drzwi na klucz, więc inni pacjenci mogą je otworzyć. A przecież to miejsce dla osób chorych psychicznie. Ktoś może podejść i wylać osobie w unieruchomieniu szklankę wody na głowę, dotykać ją, ubliżać, grozić. Raz lekarka dostała u nas w twarz, bo zasłoniła pacjentkę w pasach przed inną pacjentką, która ją wyzywała i doprowadzała w ten sposób do histerii – opowiada lekarka.
Oddzielenie unieruchomionych pacjentów parawanami nie jest uregulowane w Ustawie o ochronie zdrowia psychicznego. Ale, jak zaznacza Maria, nie jest to też kwestia wyłącznie wewnętrznych wytycznych każdego szpitala.
Rzecznik Praw Pacjenta raz w roku publikuje sprawozdanie ze swojej działalności. Wylicza w nim nieprawidłowości, do jakich dochodzi m.in. w trakcie stosowania przymusu bezpośredniego. W 2023 r. opisując jedną ze spraw obrazującą łamanie praw pacjenta, odnotował, że "przymus zastosowano na sali wieloosobowej bez osłonięcia łóżka parawanem".
Tak jak w przypadku Beaty.
SZPITAL: WSPÓŁPRACUJEMY Z ODPOWIEDNIMI INSTYTUCJAMI
Po raz pierwszy zwracamy się do kierownictwa szpitala we wrześniu. Dyrekcja odpisuje krótko: sprawa jest w prokuraturze, a w szpitalu od czasu tamtych wydarzeń zmieniły się władze. Obecny dyrektor nie ma nam wówczas w tej kwestii nic do powiedzenia.
W 2023 roku dyrektorem w Tworkach był Wojciech Legawiec. To działacz PSL-u, który nadal jest związany ze szpitalem - teraz zasiada w radzie społecznej placówki. Na co dzień jest prezesem Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Pytany o sprawę Beaty, Legawiec odpisuje, że nie jest już dyrektorem szpitala i w związku z tym nie ma wiedzy i dostępu do dokumentacji. Radzi czekać na decyzje prokuratury. Odsyła nas do obecnego kierownictwa.
- Ze strony szpitala na pewno było prowadzone postępowanie wyjaśniające bezpośrednio po zdarzeniu, dlatego cała dostępna wiedza odnośnie tego zdarzenia znajduje się w szpitalu - kończy Legawiec.
Przesyłamy więc do rzecznika prasowego szpitala dwanaście szczegółowych pytań, dotyczących między innymi odnotowanych w przeszłości awarii monitoringu oraz procedur unieruchamiania pacjentów.
Placówka wysyła nam formułkę, że unieruchomienie jest jedną z form zabezpieczenia pacjenta w stanie silnych emocji, mogącego stanowić zagrożenie dla siebie albo osób trzecich, co precyzyjnie określa Ustawa o Ochronie Zdrowia Psychicznego.
- Raporty dotyczące zdarzeń niepożądanych (wypadki, samookaleczenia, uszkodzenia), informacje o śmierci pacjenta są analizowane w szpitalu pod względem prawidłowości opieki medycznej i zgodności z obowiązującymi przepisami i procedurami – odpowiada ogólnikowo rzecznik szpitala w Tworkach Rafał Lasota.
- Ocenę w zakresie odpowiedzialności karnej prowadzą wyłącznie uprawnione podmioty – sądy i prokuratura. Obecnie, w związku z toczącym się postępowaniem wyjaśniającym, szpital nie może udzielić dodatkowych informacji w sprawie. Szpital w pełni współpracuje z odpowiednimi instytucjami w celu pełnego wyjaśnienia okoliczności zdarzenia – dodaje.
TYKAJĄCE BOMBY
Od lekarzy z Tworek słyszymy: wkrótce może dojść w Polsce do podobnych tragedii. Niezależnie od tego, czy personel szpitala zrobi wszystko wzorowo.
Dlaczego?
Praktycznie każdego dnia do monospecjalistycznych szpitali psychiatrycznych trafiają osoby uzależnione od alkoholu. Najczęstsza przyczyna przyjęcia: zespół abstynencyjny i związane z nim dolegliwości, np. halucynacje. Psychiatrzy muszą ustalić, czy omamy wynikają ze spożycia alkoholu, czy mają inne podłoże. Osobną grupą pacjentów są pijani zgłaszający myśli samobójcze. Jeśli ratownik medyczny uzna, że "życiu i zdrowiu pacjenta zagraża niebezpieczeństwo", odwozi osobę pod wpływem alkoholu na SOR albo właśnie do szpitala psychiatrycznego.
W czerwcu 2024 r. Wirtualna Polska opublikowała reportaż "Wielkie narodowe chlanie" o pacjentach alkoholowych w jednym ze szpitali psychiatrycznych. W długi weekend placówka przyjęła 30 pacjentów, z czego 17 nietrzeźwych albo uzależnionych, którzy przerwali ciąg. Tyle że, jak mówią lekarze z Tworek, placówki monospecjalistyczne absolutnie nie mają narzędzi, by odpowiednio zaopiekować się takim pacjentem.
Psychiatrka Dominika podaje klasyczny przykład: pacjent po ciągu alkoholowym. Mogą u niego wystąpić np. napad padaczkowy, nasilone halucynacje czy bardzo poważne zaburzenia elektrolitowe.
- Dlatego poziom tych elektrolitów trzeba oznaczyć już na początku. Wyrównując je za szybko, można na przykład uszkodzić mu mózg. Tymczasem w naszych warunkach nie da się odpowiednio kontrolować tych parametrów. Przez długi czas nie mieliśmy nawet analizatora parametrów krytycznych. To tak, jakby na kardiologii nie było EKG - tłumaczy lekarka.
Analizator w Tworkach już jest. Ale nie ma pełnego zaplecza diagnostycznego ani lekarzy innych specjalizacji, podobnie jak w wielu innych monospecjalistycznych szpitalach psychiatrycznych w Polsce.
Dominika: W takich warunkach oddział detoksykacyjny nie ma prawa istnieć. A masowe kierowanie pacjentów alkoholowych, którzy są tykającymi bombami, do szpitali psychiatrycznych, to błąd całego systemu. I proszenie się o tragedię.
REMONT
Telefon od rzecznika szpitala w Tworkach, Rafała Lasoty.
Twierdzi, że piszemy o szpitalu wyłącznie źle, a akurat dzieje się u nich coś pozytywnego – dobiegł końca remont pawilonu, w którym będzie oddział psychiatrii sądowej o podstawowym zabezpieczeniu (trafiają tam ludzie, którzy popełnili przestępstwo, ale ze względu na ich stan zdrowia sąd skierował ich przymusowo do placówki psychiatrycznej). Szpital zorganizował uroczyste przecinanie wstęgi. Lasota zachęca, byśmy sami zobaczyli, jak dobre warunki będą mieli pacjenci.
Wszystko nowe, pachnie jeszcze farbą.
Stonowane kolory mają dobrze wpływać na chorych. Białe łóżka, szafki bez kantów. Umywalki ze stali, koniecznie zaokrąglone. Pomieszczenie do gotowania, prania, spacerniak otoczony kilkumetrowym murem i siłownia. Każda sala monitorowana, kamery już działają. Pierwsi pacjenci zjawią się tu w grudniu.
Do pawilonu nr 6, gdzie trafiła Beata, jest stąd około trzysta metrów. To zabytkowy budynek z czerwonej cegły. Nie możemy wejść na oddział ze względu na pacjentów, ale od lekarzy z Tworek słyszymy, że nie odbiega od przyjętych standardów. Okna wymienione na nowe, na klatce schodowej i korytarzu czysto, sale dla chorych w dobrym stanie.
Podobno, gdy umierała Beata, też było tu całkiem schludnie.
Dariusz Faron i Michał Janczura są dziennikarzami Wirtualnej Polski
Imiona bohaterów tekstu zostały zmienione.
Chcesz skontaktować się z autorami? Napisz! dariusz.faron@grupawp.pl; michal.janczura@grupawp.pl