HistoriaBrytyjski archeolog Thomas Edward Lawrence próbował stworzyć arabski kalifat

Brytyjski archeolog Thomas Edward Lawrence próbował stworzyć arabski kalifat

Lawrence nie tylko znał, ale i szczerze lubił, może nawet podziwiał Beduinów. Zdecydował, że pomoże w utworzeniu niepodległego arabskiego państwa. Gdy dostał się do tureckiej niewoli, za swoje zaangażowanie zapłacił wysoką cenę. - Jak pisał później w swej słynnej autobiografii "Siedem filarów mądrości", osmańscy wojskowi najpierw go torturowali, a następnie zgwałcili. Po ucieczce z niewoli Lawrence mocno się zmienił. Miejsce komendanta, który kazał swoim ludziom poić umierających przeciwników, zastąpił dowódca rozstrzeliwujący jeńców. Po jednej z bitew zarządził egzekucję 250 pojmanych żołnierzy, wliczając Niemców i Austriaków - pisze Michał Staniul w artykule dla WP.

Brytyjski archeolog Thomas Edward Lawrence próbował stworzyć arabski kalifat
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons

31.05.2015 16:29

Lawrence nie tylko znał, ale i szczerze lubił, może nawet podziwiał Beduinów. Zdecydował, że pomoże w utworzeniu niepodległego arabskiego państwa. Gdy dostał się do tureckiej niewoli, za swoje zfaangażowanie zapłacił wysoką cenę. - Jak pisał później w swej słynnej autobiografii "Siedem filarów mądrości", osmańscy wojskowi najpierw go torturowali, a następnie zgwałcili. Po ucieczce z niewoli Lawrence mocno się zmienił. Miejsce komendanta, który kazał swoim ludziom poić umierających przeciwników, zastąpił dowódca rozstrzeliwujący jeńców. Po jednej z bitew zarządził egzekucję 250 pojmanych żołnierzy, wliczając Niemców i Austriaków - pisze Michał Staniul w artykule dla WP.

W 1914 roku Imperium Osmańskie było już tylko cieniem potęgi, która trzęsła niegdyś całą Europą. Nadal należało się jednak z nim liczyć. Kiedy w październiku Turcy porzucili neutralność i stanęli po stronie Niemców, Brytyjczycy poczuli się zagrożeni. Gdyby tureckie oddziały przekroczyły Półwysep Synaj i przejęły kontrolę nad Kanałem Sueskim, alianci zostaliby odcięci od najważniejszego szlaku transportowego na świecie. Aby temu zapobiec, Londyn w pośpiechu zaczął wzmacniać swoje siły w Egipcie. Jednym z wysłanych na północ Afryki żołnierzy był pewien niepozorny porucznik z północnej Walii.

Thomas Edward Lawrence nie przypominał typowego brytyjskiego oficera. Mierzący zaledwie 168 cm wzrostu mężczyzna o młodzieńczej, może nawet dziecięcej twarzy, nie uczęszczał nigdy do militarnej szkoły, nie wywodził się też z rodziny o wojskowych tradycjach. Jego mocną stroną było coś zupełnie innego. Ukończywszy historię na Oksfordzie, Lawrence spędził niemal cztery lata badając średniowieczne ruiny i zamki na terenie znajdujących się pod turecką kontrolą Palestyny, Mezopotamii i Syrii. Nie tylko nauczył się tam arabskiego, ale i dobrze poznał zwyczaje oraz mentalność beduińskich społeczeństw. Gdy po wybuchu wojny zaciągnął się do armii, dowódcy wiedzieli, jak wykorzystać jego wiedzę. 26-letni Thomas Edward od razu trafił do wywiadu wojskowego. W stolicy Egiptu znalazł się w grudniu 1914 roku.

W Kairze nie narzekał na brak obowiązków: przygotowywał mapy Bliskiego Wschodu, pisał analityczne biuletyny o oddziałach wroga oraz przesłuchiwał jeńców pojmanych na froncie (dużą część tureckich żołnierzy stanowili Arabowie). Były to istotne, ale w gruncie rzeczy nudne zadania. Z każdym miesiącem Lawrence coraz bardziej czuł, że musi robić więcej. Frustracja Brytyjczyka wzrosła, gdy usłyszał o śmierci swoich dwóch braci. Obaj zginęli walcząc we Francji.

"Byli młodsi ode mnie. To po prostu nie wydaje się sprawiedliwe, że polegli, kiedy ja żyję sobie spokojnie w Kairze" - pisał później. Na domiar złego, jego relacje z innymi żołnierzami były przeważnie bardzo chłodne. Większość kolegów uważała go za irytującego zarozumialca. Mieli ku temu zresztą solidne podstawy. Młody archeolog regularnie wytykał im niewiedzę, a nawet poprawiał błędy stylistyczne w pisanych przez nich raportach. W połowie 1916 roku kairska służba irytowała go tak bardzo, że myślał o złożeniu prośby o przeniesie. Okazjonalne misje w terenie, na które wysyłali go przełożeni, nie mogły wymazać w nim poczucia marnowanego czasu. Wtedy wydarzyło się coś, co na zawsze zmieniło jego życie.

Thomas Lawrence w 1918 r. fot. Wikimedia Commons

Rewolta

U zarania XX wieku Arabowie mieli dość ciągnącej się od 400 lat tureckiej dominacji. Życie pod obcym butem zawsze było trudne dla niepokornych Beduinów, lecz odkąd władzę w Imperium przejął nacjonalistyczny ruch młodoturków, represje stały się nie do zniesienia.

W czerwcu 1916 roku przywódca wpływowego rodu Haszymidów Husajn ibn Ali posłuchał podszeptów brytyjskich dyplomatów i ogłosił narodziny arabskiej rewolucji. Wykorzystując zaskoczenie Turków, powstańcy łatwo opanowali Mekkę i ruszyli w kierunku Medyny. Tam pospieszna ofensywa rozbiła się o fortyfikacje i ciężką artylerię wroga. Nim powstanie zdążyło na dobre nabrać tempa, Turcy przeszli do kontrataku.

Lawrence uważnie śledził każdą wiadomość o arabskiej rebelii. Beduinów nie tylko znał, ale i szczerze lubił, może nawet podziwiał; na pewno od lat życzył im wydostania się spod osmańskiego jarzma. Gdy w październiku 1916 roku roku dowódcy zasugerowali, by udał się na Półwysep Arabski i osobiście ocenił odziały szafira Husajna, młody Brytyjczyk nie tracił ani chwili. W połowie miesiąca płynął już do Dżubby, tymczasowej stolicy buntowników. Mimo że Husajn ibn Ali był bystrym i rozsądnym człowiekiem, Lawrence nie ujrzał w nim rewolucyjnego lidera. Podobne wrażenie wywarli na nim jego trzej synowie: Abdullah, Ali i Zejd. Nie było to dobrą wróżbą.

Dowództwo w Kairze miało poważne wątpliwości, czy w arabskie powstanie warto w ogóle inwestować. Każdy karabin był potrzebny Brytyjczykom w Europie. Nad Sommą życie traciło właśnie około pół miliona synów Albionu. Choć wykraczało to poza jego rozkazy, Lawrence poprosił Husajna o pozwolenie na niebezpieczną podróż do odległej doliny Wadi Safra na półwyspie Synaj. To właśnie tam stacjonował najdzielniejszy - jak mówiono - syn gospodarza, emir Fajsal. Gdy po męczącej podróży na wielbłądzim grzbiecie Brytyjczyk w końcu ujrzał wysokiego, poważnego i pewnego siebie Araba, od razu poczuł do niego szacunek. Po paru godzinach rozmowy nie miał wątpliwości: Fajsal był tym, kogo szukał. To właśnie on mógł ocalić arabskie powstanie.

Lawrence miał rację. Ale nie wiedział jeszcze, jak wielką rolę przyjdzie mu odegrać w tym wszystkim samemu.

Cyniczna gra

Dyskutując z Fajsalem, były archeolog obiecał mu kilka rzeczy. Po pierwsze: brytyjską broń, pieniądze, doradców i wsparcie Royal Navy. Po drugie: poparcie Londynu w kwestii utworzenia niepodległego arabskiego państwa na terenach wyrwanych Turkom. O ile pierwsza deklaracja miała szanse się urzeczywistnić, druga była właściwie nierealna. Parę miesięcy wcześniej Brytyjczycy i Francuzi podpisali tajny traktat (tzw. Umowę Sykes-Picot), w którym podzielili Bliski Wschód na swoje przyszłe strefy wpływu. Po pokonaniu Osmanów, Wielka Brytania miała przejąć tereny dzisiejszego Iraku i Jordanii, a Francja Libanu i Syrii. Dla Arabów przewidywano co najwyżej pseudosuwerenne protektoraty. Lawrence doskonale znał główne założenia tego porozumienia, pracował wszak w wywiadzie wojskowym.

Musiał milczeć. Powróciwszy do Kairu, Brytyjczyk przygotował liczący 17 tys. słów raport i zaczął lobbować za mocniejszym wsparciem dla arabskich powstańców. Choć był jedynie oficerem niskiego szczebla, bez większych problemów przekonał do tego szereg najważniejszych dowódców. Jego niezwykłą umiejętność przeforsowywania swoich pomysłów w każdych okolicznościach, będą podkreślać później niemal wszyscy biografowie (do dziś napisano o nim ponad 70 książek).

Pod koniec 1916 roku młody porucznik ponownie udał się na Półwysep Arabski, tym razem jako oficer łącznikowy przy Fajsalu. Już wkrótce obaj mężczyźni mieli stać się przyjaciółmi, a Lawrence jednym z najskuteczniejszych partyzanckich przywódców w historii.

Druga faza

Dzięki pomocy brytyjskich okrętów i sprzętu, arabska rewolta zyskała nieco wigoru. W styczniu w ręce powstańców dostało się portowe miasto al-Wadżh, które zamieniono w bazę 8-tysięcznej Armii Północnej Fajsala. Był to świetny punkt wypadowy dla ataków na Kolej Hidżaską łączącą Damaszek i Medynę. Wybudowana przy niemieckim wsparciu linia była jednym z największych projektów infrastrukturalnych Imperium Osmańskiego. Wysadzając mosty i ciągnące się wzdłuż torów słupy telegraficzne, rebelianci zakłócali turecką komunikację i zmuszali wroga do nadmiernego rozciągania sił. Zamiast skupić się na zadaniu kilku mocnych ciosów buntownikom, Turcy chronili lub próbowali chronić swoją drogocenną kolej uganiając się za nieuchwytnym przeciwnikiem. Lawrence, który do końca wojny weźmie udział w 79 atakach na tory, od początku stawiał na mobilność oddziałów. Jego ludzie mieli błyskawicznie uderzać i tak samo szybko uciekać.

Choć podobne metody walki staną się w XX wieku partyzanckim abecadłem, w czasie I wojny światowej były niemałą innowacją. Gdy brytyjskie dowództwo podarowało Fajsalowi kilka opancerzonych wozów Rolls-Royce'a, tureckie pociągi stały się jeszcze łatwiejszym łupem. Na innych frontach rebeliantom nie szło jednak tak dobrze. Pozostali synowie szarifa Husajna zachowawczo czekali ze swoimi wojskami w okolicach Mekki i Medyny, a z koalicji powoli wykruszały się kolejne arabskie plemiona. Co gorsze, porażką zakończyła się druga próba lądowej ofensywy brytyjskiej armii na terytorium Palestyny. Londyn był coraz bardziej zniechęcony; wielu polityków stawiało kreskę na Bliskim Wschodzie, Arabach i ich powstaniu.

Lawrence przeczuwał, że bez spektakularnego sukcesu rewolucja straci resztę poparcia. Nie informując szefów, w maju 1917 roku zebrał 45 ochotników i ruszył w kierunku Akaby, ostatniego portu na północy Morza Czerwonego. Odwiedził ją parę lat wcześniej, jeszcze przed wojną. Pamiętał, że od strony wody miasta nie da się zdobyć - wybrzeże było zbyt wysokie, by myśleć o jakimkolwiek desancie. Od lądu pozostawało jednak praktycznie bezbronne. Aby wykorzystać ten fakt, w ciągu kilku tygodni Lawrence i jego ludzie pokonali około 1000 km pustyni i zbliżyli się do Akaby z północy. Po drodze Brytyjczyk zwerbował przy użyciu słów lub złota ponad pół tysiąca arabskich wojowników. Pokonawszy kilka zaskoczonych tureckich oddziałów, 6 lipca partyzanci znaleźli się u bram miasta. Jego obrońcy skapitulowali bez walki.

Koszmar w Darze

Zdobycie Akaby uważane jest dziś za jeden z przełomowych momentów rebelii. Czerwonomorski port leżał jeszcze bliżej Kolei Hidżaskiej niż al-Wadżh, a do tego mógł zdecydowanie ułatwić dozbrajanie jednostek ruszających w kierunku Jerozolimy, Ammanu czy Damaszku. Mimo to Lawrence nie był pewien, czy jego samowolna operacja spotka się z pochwałą dowódców w Kairze. Dopisało jednak mu szczęście - zaledwie tydzień wcześniej rząd w Londynie odsunął od kierowania Brytyjskim Korpusem Ekspedycyjnym gen. Archibalda Murraya, który odpowiadał za dwie nieudane ofensywy na tureckie pozycje w Gazie. Zastąpiono go gen. Edmundem Allenby - gorącym zwolennikiem arabskiego powstania. Zamiast nagany Lawrence otrzymał awans na majora i jeszcze więcej swobody. Z Akabą jako nową bazą, Fajsal i Lawrence kontynuowali ataki na tureckie pociągi. Coraz częściej zapuszczali się też na północ, gdzie zmierzał z głównymi siłami generał Allenby.

Thomas Lawrence w 1919 r. fot. Wikimedia Commons/Lowell Thomas

W październiku 1917 roku brytyjski major otrzymał rozkaz wysadzenia potężnego stalowego mostu nad rzeką Jarmuk. Lawrence musiał ponownie przebyć kilkaset kilometrów pustyni. Chociaż nocne uderzenie na most zakończyło się ostatecznie klęską, ogólny bilans misji był pozytywny: Turcy, obawiając się o swoje tyły, przesunęli nad Jarmuk tysiące żołnierzy, co ułatwiło wojskom Allenbiego zdobycie Jerozolimy. Lawrence zapłacił za to jednak ogromną cenę. Wycofawszy się znad Jarmuku, Brytyjczyk i jego ludzie zatrzymali się w ruinach zamku krzyżowców w Azrak. Aby lepiej poznać teren i ruchy tureckich oddziałów, często oddalali się od kryjówki. W czasie jednego z rekonesansów Lawrence dostał się w ręce nieprzyjaciela - w pobliżu syryjskiej Dary. Jak pisał później w swej słynnej autobiografii "Siedem filarów mądrości", osmańscy wojskowi najpierw go torturowali, a następnie zgwałcili.

Niezależnie od tego, co naprawdę wydarzyło się w Darze (niektórzy badacze powątpiewają w relację z książki), jedno jest pewne: po ucieczce z niewoli Lawrence mocno się zmienił. O ile wcześniej dosyć luźno podchodził do własnego bezpieczeństwa, teraz nie ruszał się nigdzie bez co najmniej kilkunastu uzbrojonych "ochroniarzy". Jeszcze więcej różnic dało się zauważyć w jego podejściu do wroga: miejsce komendanta, który kazał swoim ludziom poić umierających przeciwników, zastąpił dowódca rozstrzeliwujący jeńców. Po jednej z bitew zarządził egzekucję 250 pojmanych żołnierzy, wliczając Niemców i Austriaków. Było to karą za to, że wcześniej wymordowali bezbronnych mieszkańców wioski Tafas.

Blizny

Rosnąca brutalność Lawrence'a mogła być efektem traumy i wycieńczenia, ale i pośpiechu: Brytyjczyk nie mógł pozwolić sobie na żadne opóźnienia. Mimo że okłamał Fajsala w kwestii umowy Sykes-Picot, od początku snuł w głowie korzystny dla Arabów plan. Liczył, że jeśli powstańcy zdobędą Damaszek jako pierwsi, brytyjsko-francuskie ustalenia stracą moc. Był w błędzie. Choć miasto skapitulowało 1 października 1918 roku, a arabscy wojownicy stanowili trzon atakujących sił, alianci nie mieli zamiaru dzielić się Bliskim Wschodem z innymi. Po dwóch dniach generał Allenby uprzejmie, lecz stanowczo poinformował Fajsala, że Syria będzie rządzona nie przez Haszymidów, lecz Francuzów. Nie było, jak podkreślił, odwołania od tej decyzji.

Lawrence był załamany. Wszystko za co walczył przez dwa lata, obróciło się wniwecz. Nie widząc sensu dalszego pobytu w Damaszku, zwrócił się do Allenbiego o natychmiastowe odesłanie do Wielkiej Brytanii. W ojczyźnie czekały na niego ordery za odwagę oraz tytuł szlachecki. Aby wyrazić swój bunt wobec bliskowschodniej polityki Londynu, nigdy ich nie przyjął.

Sprawą arabską zajmował się jeszcze przez trzy lata, najpierw jako członek delegacji Fajsala na konferencji pokojowej w Paryżu, a następnie będąc doradcą Winstona Churchilla, ówczesnego ministra ds. kolonii. Niestety, trafił na ścianę, której nie mógł sforsować. Bliski Wschód ogarnęły tymczasem kolejne powstania. Zginąć miało w nich kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Wielu z problemów, które wtedy powstały, nie udało rozwiązać się do dzisiaj.

Sława i ucieczka

Wojenne dokonania Lawrence'a zawsze budziły zainteresowanie prasy. Prawdziwą popularność przyniosły mu jednak dopiero zdjęcia i filmy wykonane przez amerykańskiego korespondenta Lowella Thomasa. Gdy w 1919 roku po raz pierwszy pokazał on w Wielkiej Brytanii obrazy z bliskowschodniej kampanii, Thomas Edward momentalnie stał się gwiazdą największego formatu. Na tle milionów anonimowych weteranów, Lawrence oksfordzki archeolog przemieniony w partyzanckiego dowódcę w arabskiej szacie, był romantycznym bohaterem, którego wymęczona wojną Wielka Brytania potrzebowała.

Nawet jeśli początkowo Lawrence lubił rozpoznawalność, szybko mu ona zbrzydła. Gdy zrozumiał, że znana twarz nie pomoże mu przepchnąć pomysłu arabskiej niepodległości, postanowił całkowicie zniknąć z widoku - "zapomnieć i być zapomnianym" - jak sam to określił. W 1922 roku zrzekł się stopnia pułkownika, zmienił nazwisko i wstąpił jako zwykły rekrut do Royal Air Force. Kiedy wyśledzili go dziennikarze, ponownie przyjął inną tożsamość i przeniósł się do oddziałów pancernych. Po dwóch latach po cichu wrócił do lotnictwa, a następnie służył w Indiach. Tam również nie nacieszył się spokojem - prasa prędko zaczęła spekulować, że słynny żołnierz wykonuje misje szpiegowskie pod Hindukuszem.

Wielu biografów Lawrence'a podkreślało jego silne tendencje autodestrukcyjne. Uwielbiał podejmować ryzyko i często doprowadzał swoje ciało i umysł do granic wytrzymałości. Dokonywał rzeczy wielkich, sięgał po najcenniejsze trofea, zdobywał ogromne przywileje, a potem wszystkiego się zrzekał lub wypierał. W marcu 1935 roku przeszedł na wojskową emeryturę jako ubogi szeregowiec. W dużej mierze z własnego wyboru. Miał jeszcze jedną niebezpieczną skłonność: kochał dużą prędkość. Był ascetą, nie pił, nie palił, niewiele jadał. Jedynym zbytkiem, na jaki sobie pozwalał, były szybkie motory. 13 maja 1935 roku wracał wypożyczonym Broughiem Superior z urzędu pocztowego w Dorset. Gdy zaczął się rozpędzać, drogę zajechali mu dwaj chłopcy na rowerach. Próbując ich ominąć, stracił panowanie nad pojazdem i wyleciał z siedzenia. Uderzenie o ziemię pogruchotało mu czaszkę. Zmarł sześć dni później. Miał 46 lat. Prasa wspominała go jako "Lawrence'a z Arabii".

Michał Staniul dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)