Bruncz: "Tęczowa msza wywołała 'ogólnonarodową e‑burzę'. Jej celem wcale nie było parodiowanie" (Opinia)
Podczas gdy jedni podnoszą larum nad kolejnym bezpardonowym, brutalnym, wściekłym i celowym atakiem na poobijane chrześcijaństwo, drudzy widzą tylko durszlak przy happeningowym nabożeństwie zorganizowanym przez gejowskiego aktywistę i lidera – bodajże – jednoosobowej wspólnoty, której nie udało się nawet uzyskać oficjalnej rejestracji w Polsce.
I tak oto arcymarginalne wydarzenie zorganizowane przy okazji Parady Równości, w którym uczestniczyła garstka ludzi, błyskawicznie wywołało lawinę komentarzy i reakcji, jakby doszło, co najmniej, do oficjalnego obwołania bożka Baala królem Polski. Cała sprawa pokazuje, że media uwielbiają mówić o religii i kochają wszelkie eskalacje z nią związane.
Co się więc wydarzyło? Cóż, punktów widzenia – jak to zazwyczaj bywa – jest wiele. Ale w telegraficznym skrócie: w ramach Parady Równości w Warszawie odbyło się tzw. nabożeństwo ekumeniczne. Nie do końca wiadomo, co było w nim ekumenicznego. Prowadził je zasłużony dla ruchu LGBT w Polsce działacz Szymon Niemiec, który od kilkunastu lat uaktywnia się na polu religijnym – raz w osnowie protestanckiej, a raz w katolickiej oprawie.
Kim jest Szymon Niemiec?
Szymon Niemiec – który sam siebie tytułuje "Jego Ekscelencją Księdzem Biskupem" – był/jest (to właściwie trudno ustalić) liderem prawdopodobnie zlikwidowanej już wspólnoty o nazwie Ekumeniczny Kościół Katolicki w Polsce, która w żaden sposób nie była i jest powiązana z oficjalnie prowadzonym ruchem ekumenicznym.
Jest nazwa, jest jakiś adres, jest nawet strona internetowa, jakaś rozpoznawalność, jest pomponik i ornat. I odbyło się nabożeństwo, które do złudzenia przypominało katolicką mszę. Najprawdopodobniej prowadzone było z zastosowaniem rzymskokatolickiego mszału zatwierdzonego przez Konferencję Episkopatu Polski do wewnętrznego użytku przez Kościół rzymskokatolicki w Polsce i tylko ten.
Wszelkie próby użycia tej księgi poza strukturami tegoż Kościoła, powinny uzyskać zezwolenie stosownych władz kościelnych, właśnie celem uniknięcia zamętu, irytacji i oskarżeń o podszywanie się pod Kościół rzymskokatolicki. W ceremonii uczestniczył (współcelebrował ją) pan w durszlaku – zapewne z ruchu pastafariańskiego – a całość wywołała zrozumiałe oburzenie wielu katolików, że oto parodiuje się mszę katolicką, a może nawet obraża się samego Pana Boga.
Nie było żadnej mszy, nie było parodii
To, co nie ulega wątpliwości to fakt, że ceremonia nie była mszą rzymskokatolicką oraz, że ktoś nieznający osoby Szymona Niemca mógł odnieść wrażenie parodii i celowego szkalowania katolickich uczuć religijnych. Niemniej, podobne do rzymskokatolickich liturgie odbywają się w kilku wspólnotach (niektóre nawet są zarejestrowane) w Polsce i kilkuset na świecie, które praktykując katolicką obrzędowość, nie są związane z Kościołem rzymskokatolickim.
Tym bardziej zaskakujące jest, że niektórzy publicyści prawicowi podkreślający przywiązanie do katolickich wartości, zaczęli wiązać Szymona Niemca i ową "tęczową mszę" z protestantyzmem czy ekumenizmem w ogóle, chodząc – delikatnie mówiąc – na duże skróty w dochowywaniu staranności przy ukazywaniu międzywyznaniowych zależności.
W końcu obrzędowość katolicka, protestancka czy nawet prawosławna to szeroka rzeka z różnymi dopływami i odpływami, które trudno w formacie Twittera czy publicystycznego oburzenia sprowadzić do zero-jedynkowego komunikatu. Wiedzą to nie tylko liturgiści, ale każdy, kto ma minimum rozeznania w różnych tradycjach i nie poprzestaje na dość czarno-białym stwierdzeniu "tak jest po protestancku, a tak po katolicku".
Ale kto się interesuje takimi drobiazgami, skoro łatwiej jest wywołać ogólnonarodową e-burzę wokół modlitwy paru osób, których celem zapewne nie było parodiowanie czegokolwiek, a wyrażenie siebie czy jakichś swoich przekonań za pomocą narzędzi, które są dla nich bliskie czy w jakiś sposób zrozumiałe. Co innego, że te narzędzia mogły być i są powodem zgorszenia dla ludzi, którzy widzą w całym marginalnym przedsięwzięciu atak na Polskę katolicką. I ta optyka ma też swoje racje.
Duszpasterska strefa zero
Jak grzyby po deszczu rozlały się komentarze oburzonych domagających się pomsty organów państwowych i prawdziwych Polaków, którzy ochoczo staną w kolejce do odcinania ręki/rąk prawdziwie czy rzekomo podnoszonych na Kościół, nawet jeśli – jak to mawia pewien klasyk - chodzi o odcinanie, strzelanie tudzież eliminowanie jedynie symboliczne.
Na Paradzie Równości nie było przedstawicieli delegowanych z oficjalnych Kościołów działających w Polsce – być może uznali, że to nieodpowiednie miejsce, taka duszpasterska strefa zero o wysokim stopniu skażenia, w której być nie warto, nie wypada, a być może nawet nie wolno i lepiej obserwować z daleka. Trudno się zatem dziwić, że próżnię wypełniają inni, którzy związani od lat z Paradą Równości na tyle na ile potrafią i rozumieją, inscenizują się w dostępnych przestrzeniach.
Oprócz grupki skupionej wokół Szymona Niemca, po drugiej stronie ulicy, stali sympatycy tradycjonalistycznego Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X (lefebryści), którzy z proporcem i różańcami modlili się o "zagubionych", czyli ludzi przygotowujących się do Parady Równości. Rzeczywiście, dwa różne światy, dwa ekstrema, a wymowne jest to, że oni tam duszpasterzowali tylko jakby na inną melodię. Taka tęczowa różnorodność.