Brat Tomasza Komendy zabiera głos. "Wszystko działo się za szybko"

- Nie pogodziłem się ze śmiercią Tomka. Za szybko odszedł, nie tak powinno być - mówi brat Tomasza Komendy Krzysztof Klemański, na łamach "Gazety Wyborczej". Jak podkreśla, "wszystko działo się za szybko, zrobiono z niego celebrytę, a Tomek nie był na to gotowy".

Tomasz Komenda
Tomasz Komenda
Źródło zdjęć: © FORUM
oprac. ALW

19.11.2024 | aktual.: 19.11.2024 08:32

Tomasz Komenda, były więzień skazany za zabójstwo, który po 18 latach pobytu w zakładzie karnym został uniewinniony w 2018 r., zmarł w lutym br. w wieku 46 lat.

- Nie pogodziłem się ze śmiercią Tomka. Za szybko odszedł, nie tak powinno być. I jeszcze, że to się wydarzyło w takich okolicznościach. Częściej miałem z nim kontakt w więzieniu, niż jak wyszedł - mówi jego brat Krzysztof Klemański na łamach "Gazety Wyborczej".

Jak wspomina, od dzieciństwa byli nierozłączni, a "z Tomkiem zawsze było wesoło". - On ciągle żartował. I nawet już później, mimo tego, co przeszedł, potrafił rozbawić - dodaje.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Widywałem go coraz rzadziej, aż przestałem w ogóle"

Krzysztof Klemański mówi, że choć to on był młodszym o trzy lata bratem, to w rzeczywistości on wówczas czuwał nad bezpieczeństwem wszystkich. - Jak już dorośliśmy i zaczęło się imprezowanie, wyciągałem jego i Maćka, naszego najstarszego brata, z baletów - mówił, podkreślając, że on sam nigdy nie pił alkoholu.

Pierwsze tygodnie po wyjściu z więzienia dalej trzymali się razem, a Krzysztof Klemański, gdy brat jeszcze nie miał pieniędzy, załatwił mu pracę u siebie w firmie.

Wspominając radosne chwile spędzone wspólnie, podkreśla jednak, że nie było tylko kolorowo. - Tomek miał swoje załamania. Że on jednak nie da rady, że tego wszystkiego nie uniesie. Opowiadał mi, co przeżył w więzieniu, razem ryczeliśmy jak bobry – dodaje.

Wkrótce ich kontakt zaczął się rozluźniać. - Widywałem go coraz rzadziej, aż przestałem go widywać w ogóle. Spotkaliśmy się jeszcze na premierze filmu w grudniu 2020 roku, on się wtedy oświadczył. Poprosił mnie, żebym mu wniósł kwiaty i pierścionek, normalnie rozmawialiśmy, zresztą mógł poprosić każdego, a wybrał mnie. A potem znowu cisza - mówi Krzysztof Klemański dodając, że w ciągu trzech lat przed śmiercią brata widział go raz.

- Zobaczyłem go na ulicy, zatrzymałem samochód i do niego podszedłem. Zachowywał się, jakby nawet mnie nie rozpoznawał. Zapytałem, co takiego zrobiłem, że tak mnie traktuje, co zrobiła mama, tato. A on tylko, że nie będzie rozmawiał i poszedł - przekazuje. - A później usłyszałem od naszego najstarszego brata, że go wtedy pobiłem. Jego żona jeszcze dodała, że jestem bezczelny, bo go oplułem. Tylko że to był środek dnia, ruchliwa ulica, wszędzie kamery, i co, ja biję Tomasza Komendę, a nikt tego nie widzi?

"Był dobrym człowiekiem, miał po prostu przerąbane życie"

Brat wspomina, że "nie mógłby go uderzyć". - Po pierwsze wiedziałem już wtedy, że Tomek jest chory, a po drugie za bardzo mi na nim zależało - mówi. Nie ma też do niego żalu. - On był dobrym człowiekiem, miał po prostu przerąbane życie. Kiedy był mały, dużo chorował, później go zamknęli w więzieniu, a jak wyszedł, to znalazł się pod złymi skrzydłami.

- Tomek stracił od groma lat swojego życia i bardzo chciał je nadrobić, tylko nie zdawał sobie sprawy z zagrożeń, które my widzieliśmy. Wszystko działo się za szybko, zrobiono z niego celebrytę, a Tomek nie był na to gotowy, zresztą na narzeczeństwo czy dziecko też nie - podkreśla jego brat.

"Ja nigdy tego nie ukrywałem"

Komenda miał przestać chodzić do psychologa, a potem pracować, bo starszy brat Maciek "powiedział, że przecież jest Tomaszem Komendą, nie będzie pracował fizycznie". - Wtedy już było wiadomo, że mecenas Ćwiąkalski mu pomoże dostać odszkodowanie - dodaje.

- Maciek nie pozwolił mu być ojcem, partnerem, synem, bratem. Wszystko było dla Maćka, przez Maćka i dla niego - wspomina brat, podkreślając, że "z człowiekiem, który jest pod wpływem różnych substancji, który jest chory, można zrobić wszystko".

Krzysztof Klemański przekazuje jednak, że nie zawsze tak wyglądała ich relacja. Choć w dzieciństwie wszyscy trzymali się razem, a kiedy Tomek znalazł się w więzieniu, "Maciek nie chciał być z nim łączony". - Nawet jego znajomi niekoniecznie wiedzieli, że są braćmi. Ja nigdy tego nie ukrywałem - podaje.

Jak podkreśla, było również tak, że "przez jakieś dwa czy trzy lata nie utrzymywał w ogóle kontaktu z rodzicami", jednak wznowienie śledztwa zjednoczyło całą rodzinę. - Jak Tomek wyszedł, to Maćka też wcale tak dużo nie było. Tylko że wtedy Tomek sam jeszcze potrzebował pieniędzy, pomagałem mu, jak mogłem - mówi, dodając: - Przy składaniu wniosku o odszkodowanie był już z nim Maciek, a potem go nie odstępował.

Mężczyzna miał opowiadać Komendzie nieprawdziwe historie na ich temat. - Słyszałem, że to nam zależało tylko na pieniądzach, że dlatego go odwiedzaliśmy w więzieniu. Tylko że przecież wtedy nikt z nas nie wiedział, jak to się skończy, byliśmy gotowi, że Tomek będzie musiał odsiedzieć 25 lat, odwiedzaliśmy go, bo chcieliśmy go widywać - podkreśla.

W ciągu ostatnich lat przed śmiercią Tomasz Komenda miał nie odbierać telefonu od bliskich. Później okazało się, że choruje. Gdy dowiedzieli się, gdzie mieszka, pojechali na miejsce, "ale Maciek ich nie wpuścił", więc poprosili go, żeby pozwolił wejść chociaż ich matce. - Mnie nawet na pogrzebie nie wpuścił do kaplicy, gdzie była otwarta trumna z Tomkiem - podsumowuje Krzysztof Klemański.

Czytaj też:

Źródło artykułu:WP Wiadomości
tomasz komendawyrokbrat
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)