Bona Sforza - najbogatsza kobieta w historii Polski
Zachował się tylko jeden jej portret z młodości, ale to przedstawienie wystarcza, by w pełni docenić urodę Bony. Na drzeworycie z 1521 roku władczyni nie ma jeszcze trzydziestu lat. To dama o delikatnej urodzie, ale na pewno nie żaden podlotek. Spogląda przed siebie z dumą, na jej twarzy maluje się tylko ledwie zauważalny uśmiech. Nosi strój, który w Polsce równie wiele osób musiał szokować, co zachwycać. Kilkanaście lat później Bona była już jedną z najbardziej majętnych i wpływowych dam na kontynencie. A zarazem - najbogatszą kobietą w historii Polski. To wtedy zaczęła rodzić się czarna legenda zdegenerowanej przez własną ambicję, niemoralnej i mściwej intrygantki.
Cicha, nieśmiała i posłuszna. Strażniczka ogniska domowego, jedyną rozrywkę znajdująca w usychaniu z tęsknoty za swoim mężem. Słowem: żona idealna. Przynajmniej aż do czasów Bony Sforzy.
Leonardo da Vinci właśnie projektował swoją niezwykłą machinę latającą. Niccolo Machiavelli odkrywał uniwersalne mechanizmy władzy. Artyści i naukowcy stawiali się w roli luminarzy postępu, tworzących podwaliny największego skoku cywilizacyjnego w dziejach. Tylko w jednej dziedzinie renesans, szczególnie poza Włochami, pozostawał zaściankowo konserwatywny. W swoim podejściu do kobiet.
Zygmunt Stary, władca powszechnie uważany za prekursora polskiego odrodzenia, kochał się w renesansowej architekturze i strojach. Trudno o lepszy dowód na to, jak głęboko wierzył w moc przenikających z południa nurtów, niż los, jaki zgotował Wawelowi. Kazał zrównać z ziemią rezydencję swojego ojca i braci, stawiając na jej miejscu zupełnie nowy pałac. Jasny, przestronny i symetryczny Wawel, który znamy dzisiaj. W sprawach małżeńskich nie był skłonny do podobnych eksperymentów. W 1512 roku poślubił węgierską arystokratkę, Barbarę Zapolyę. Bardziej przypominała wycięty z kartonu wzór idealnej średniowiecznej królowej niż kobietę z krwi i kości. Mówiono o niej, że to najprawdziwszy anioł. Miała zaledwie 17 lat, była piękna, cicha, delikatna jak polny kwiat i urzekająco naiwna. Kronikarz Marcin Kromer pisał, że była "świętą i pobożną panią", która nieustannym postem i modlitwami wypraszała u Boga sukcesy Polski w wojnach i w dyplomacji. Marcin Bielski dodawał, że dzięki "niewymownej dobroci" kochali ją wszyscy
poddani.
Nowa żona króla
Kiedy niespodziewanie umarła w 1515 roku, zaraz po urodzeniu drugiej córki, pogrążony w żałobie król zażądał, by znaleziono mu jej perfekcyjną replikę. Sam nawet nie udawał, że zamierza brać udział w żmudnym procesie odsiewania kandydatek na nową żonę. Wszystkim mieli zająć się dworzanie, monarcha tymczasem zaszył się na całe miesiące w obitych czarnym kirem komnatach. Po serii dyplomatycznych kłamstw i łapówek wypłaconych odpowiednim osobom, w wyścigu o koronę zwyciężyła księżniczka ze zmarginalizowanego włoskiego rodu, Bona Sforza. Na południe Italii wysłano dwóch polskich posłów. Mieli dopełnić formalności, a przede wszystkim - dokonać należytej inwentaryzacji nabytego towaru.
W XVI wieku nikt nie krył się z przekonaniem, że małżeństwo nie jest niczym więcej, jak tylko transakcją handlową. Można by wręcz posunąć się do stwierdzenia, że w tej epoce żadne inne zagadnienie prawne nie było traktowane z podobnym cynizmem i urzędniczą dokładnością. Niderlandzcy bankierzy mogliby się uczyć fachu od jurystów układających umowy przedślubne. Intercyza uwzględniała wszystko: nawet dokładną wartość tak zwanego Morgengabe, czyli prezentu, który król miał wypłacić pannie młodej w podziękowaniu za skonsumowanie z nim małżeństwa w noc poślubną. Polscy dyplomaci mieli za zadanie doprecyzować podobne szczegóły, ale też - upewnić się, czy kandydatka rzeczywiście spełnia wszystkie stawiane przed nią wymagania.
Raport wysłany z Neapolu do Zygmunta Starego nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, jakie cechy miały znaczenie. "Nos prosty beż żadnego garbu ani zakrzywienia. Lica rumiane jakby wrodzoną wstydliwością zdobne. Usta jak koral najczerwieńszy, zęby równe i nadzwyczaj białe, szyja prosta i okrągła. Pierś śnieżnej białości, ramiona najudatniejsze, rączki piękniejszej widzieć nie można. Wszystko zaś wzięte razem, czy cała figura, czy każdy członek z osobna, tworzą najśliczniejszą i najpowabniejszą całość" - relacjonowali z urzekającą wręcz skrupulatnością dwaj posłowie. Na dowód poczynionych obserwacji dołączyli do korespondencji dokładne wymiary ciała księżniczki oraz rekwizyt w postaci jej "bocika jedwabnego, po kolana wysokiego". Tylko na marginesie opisu fizycznych atutów przyszłej królowej, dyplomaci znaleźli miejsce na kilka pochwał pod adresem jej inteligencji i umiejętności. Stwierdzili, że potrafi się wysławiać "nie tak jak jest właściwym dla jej płci, ale w sposób wprost zadziwiający". Oraz że
świetnie tańczy. Przede wszystkim jednak była w ich ocenie wystarczająco ładna dla polskiego króla.
Dla porównania, Bony nikt nie pytał, czy pan młody spełnia jej wymagania. Księżniczka nie otrzymała nawet zwyczajowego portretu kawalera. Podejmowała decyzję w ciemno, wiedząc, że później nie będzie już mogła się wycofać. Pierwsza uczta weselna i pierwsza ceremonia zaślubin odbyły się jeszcze we Włoszech. Wszystko wyglądało zupełnie tak, jak podczas prawdziwego ślubu - z tym, że w imieniu Zygmunta Starego występował jeden z jego posłów i to on wsunął Bonie obrączkę na palec. Intercyza została podpisania. Drugie wesele w Krakowie było już tylko formalnością.
Także ta ceremonia nie pozostawiała żadnych wątpliwości co do tego, czyje potrzeby, oczekiwania, a nawet ego, miały znaczenie. Zaraz przed nocą poślubną, dla wytworzenia odpowiedniej atmosfery, na Wawelu odbył się wielki turniej poetycki. Wiersze miały, niemal bez wyjątku, erotyczny charakter. Niejaki Kasper Ursinus wyjaśniał w swoim poemacie, że pomysł ślubu pomiędzy Zygmuntem i Boną nie pojawił się po raz pierwszy na wiedeńskim dworze, ale w sypialni rzymskiej bogini Wenery. Pewnej nocy do domu pani piękna i miłości zakradł się Mars, by pod nieobecność męża Wenery, Wulkana, oddać się "miłosnej sielance". I właśnie w trakcie namiętnego stosunku - jak wyjaśnia renesansowy poeta - pan wojny wydyszał do ucha pięknej bogini, że warto byłoby zapewnić nową małżonkę najodważniejszemu z królów. Czując zbliżającą się chwilę ekstazy, Wenera była gotowa zgodzić się na wszystko. Byle tylko Mars przestał gadać i skupił swoją uwagę na energicznych ruchach bioder. W ten oto sposób Zygmuntowi trafił się prezent w postaci
urodziwej Bony.
"Nasz król pragnie kopulować!"
W wierszach Zygmunt rzecz jasna był "podobny raczej do boga niż zwykłego śmiertelnika", a jeśli ktoś potrzebował wsparcia sił wyższych, by dobrze wyglądać, to tylko Bona. Zdaniem innego uczestnika konkursu, Andrzeja Krzyckiego, Wenera przybyła do jej komnat w Bari, by przydać księżniczce "urody i wdzięków" godnych polskiego władcy. Słowem, wszystko działo się tylko i wyłącznie po to, by monarcha był usatysfakcjonowany.
Jednostronność priorytetów jeszcze lepiej widać na przykładzie dykteryjki ułożonej niedługo po królewskim weselu. Według historii zachowanej w niemieckich źródłach, Zygmunt, zobaczywszy po raz pierwszy Bonę, momentalnie zapałał żądzą. Czując, że nie zdoła utrzymać swej chuci w ryzach, nakazał, by natychmiast zostawiono go sam na sam z panną młodą. Herold zakrzyknął: "Niech wszyscy wyjdą! Nasz król pragnie kopulować!" Monarcha został w tej opowiastce sprowadzony do roli seksualnego drapieżcy. Ciekawsza jest jednak rola, jaką przypisano przyszłej królowej. Władca może zrobić z obiecaną sobie kobietą wszystko. Bez pytania jej o zdanie i bez czekania na ślub. Bona jest tu tylko bezwolną seksualną zabawką. Do podobnej sceny rzecz jasna nigdy nie doszło, nie zmienia to jednak jej znaczenia. Dokładnie w ten sposób ówczesne elity wyobrażały sobie podział ról na szczytach władzy.
Bona, rzucona do obcego kraju, na szerokie wody nieznanej sobie kultury i systemu politycznego, początkowo przyjmowała wszystko bez słowa protestu. Każdy, łącznie z zauroczonym nową towarzyszką życia królem, widział w niej tylko roztańczoną i roześmianą dzierlatkę. Miała być eleganckim tłem dla dostojnego monarchy. Dobrze wyglądać i rodzić kolejne dzieci. Znajdowało to idealne odzwierciedlenie w więziennym poziomie swobody, jaki otrzymała po przyjeździe do Polski. Całe dnie spędzała w siedmiu pomieszczeniach przeznaczonych na jej komnaty. Dla przyjemności mogła co najwyżej wieszać kolejne firany i przestawiać swoje dwórki. Tylko nocami, wtedy gdy on nabrał na to ochoty, królową odwiedzał jej pan małżonek. I do tego ograniczała się ich relacja. Nawet obiady i wieczerze spożywali osobno.
Urodziła się, "by rządzić mężczyznami"
Polacy oczekiwali, że Bona przywyknie do takiej właśnie roli i - podobnie jak Barbara Zapolya - znajdzie w niej życiowe spełnienie. Zupełnie nie doceniali faktu, że włoskiej księżniczce od dziecka wpajano bardzo konkretne przekonanie: urodziła się, "by rządzić mężczyznami". Ze sprawozdania jej wychowawcy, Chryzostoma Colonny, wiadomo, że Bona znała biegle łacinę i potrafiła "wysławiać się w sposób niezwykle uczony". Wykuła też na pamięć księgi Wergiliusza, wiersze Petrarki i listy Cycerona. Od matki nauczyła się języka hiszpańskiego. Ogółem kształcono ją nie mniej rygorystycznie, niż by to miało miejsce, gdyby była chłopcem. Może nawet jej edukacja była pełniejsza - wpojono jej umiejętności, o których tutorzy młodego księcia nawet by nie pomyśleli.
Królowa niepostrzeżenie zaczęła zyskiwać coraz większe wpływy. Wiele metod, do których się uciekała, nie budzi dzisiaj większego zdziwienia. Sprzedawała urzędy dworskie i kościelne. Wykorzystywała koneksje swojej rodziny w Kurii Rzymskiej i wśród władców świata zachodniego. Organizowała własne stronnictwo, zapewniając skrupulatnie dobranym osobom monarszą łaskę. Podejmowała też, legendarne już dzisiaj, reformy i inwestycje gospodarcze. Historycy zapominają jednak o jeszcze jednej, nie mniej ważnej stronie jej sukcesu.
Bona prowadziła polityczną grę nie tylko przy wykorzystaniu pieniędzy i przywilejów, ale też - własnego wyglądu. Doskonale wiedziała, że majestat to coś więcej niż suma majątku i uprawnień monarchy. Dla sprawowania rządów równie ważny był splendor dworu i olśniewająca oprawa każdego oficjalnego wystąpienia. Ilekroć królowa pokazywała się publicznie, starała się wyglądać olśniewająco. Jako kobieta piękna, obyta i obdarzona wyrafinowanym gustem nie miała z tym najmniejszego problemu. Ustawicznie zmieniała swoje kreacje. Jednego dnia dworzanie podziwiali ją w sukni z adamaszku ozdobionej płomieniami wykonanymi z karmazynowego aksamitu. Kolejnego pokazywała się w sukni wykonanej z brokatu aksamitnego z motywami strusiego jaja. Miała też kreację, której fałdy załamywały się pod ciężarem drogocennych pereł, oraz suknię, na której umieszczono ozdoby przedstawiające złote drzewa dębu. Żaden z tych motywów nie pojawiał się na strojach królowej przypadkiem. Strusie jajo symbolizowało życie, płodność i doskonałość. Dąb
był oznaką potęgi. Płomienie ukazywały nie tylko niszczycielską moc żywiołu, ale też - moc płynącą ze związku małżeńskiego. Ubierając swoje wspaniałe suknie Bona zdawała się mówić: jestem więcej niż tylko zwykłą śmiertelniczką.
Nawet jeśli nie wszyscy obserwatorzy poruszali się swobodnie w krainie symboli, to każdy bez wyjątku rozpoznawał wystawność kreacji królowej. Jost Decjusz szczerze zachwycał się nakryciem głowy Bony, ozdobionym pięcioma brylantami, z których jeden miał kształt serca, pięcioma rubinami i siedemdziesięcioma wielkimi perłami. A to przecież był tylko jeden czepiec z kilkudziesięciu.
Bona dbała nie tylko o własny wygląd, ale też o prezencję swojego towarzystwa. Żadna królowa przed nią nie miała równie licznego dworu (ponad 100 osób!), ale też żadna nie utrzymywała na nim podobnego porządku. Władczyni nie akceptowała żadnej niesubordynacji. Obsesyjnie dbała o skromny, głęboko moralny i majestatyczny obraz otoczenia. Wszystko miało działać niczym w najlepiej nakręconym zegarze. A jeśli nie działało, nie wahała się wyciągać konsekwencji. Stroje były tylko kolejnym środkiem służącym osiągnięciu tego właśnie efektu. Wśród dworskich rachunków zachowały się informacje o zamówieniu eleganckich pończoch dla młodych chłopców usługujących królowej. Każdy, kto wkraczał do jej komnat, miał wyglądać godnie, a przede wszystkim - pasować do ogólnej kompozycji. Wszystkie służące otrzymały takie same czerwone opaski na głowę. Wszyscy pokojowcy mieli nosić identyczne zielone stroje. Każda dwórka dostała suknię z czarnego materiału wysokiej jakości. Na pełnym przypadkowych ubiorów i ludzi Wawelu dwór
królowej musiał się jawić jako ostoja harmonii.
O jej pozycji w państwie miał przypominać umieszczany niemal na każdym kroku smok pożerający dziecko - symbol Sforzów. Bona zadbała, by trafił on na dzieła sztuki, budynki, tkaniny zdobiące ściany Wawelu, nawet na zastawę stołową. Kilkadziesiąt lat wcześniej we Włoszech naśmiewano się z Medyceuszy, którzy "przyozdobili swoim herbem nawet ustępy mnichów". Być może Bona czerpała z tych samych tradycji. A może po prostu pragnęła na każdym kroku podkreślać, że nie jest królową taką jak inne - że ma własne dziedzictwo w postaci dwóch włoskich księstw, niekwestionowane talenty i możliwości. I nie zamierza po prostu tkwić w cieniu męża. Temu samemu celowi służyło rozmyślne uwiecznianie jej sylwetki i reprodukowanie portretów - tak by każdy szlachcic mógł na własne oczy zobaczyć swą monarchinię. Jeśli nie na żywo, to przynajmniej na wspaniałym, realistycznym portrecie.
Karmione krwią z własnej piersi
Bona, w przeciwieństwie do innych królowych, nie zamierzała tkwić w czterech murach zamku, opuszczając go tylko w związku z poranną mszą świętą. Żyła pełnią życia i nawet poprzez dobór codziennych rozrywek dawała wyraz swojej niezależności i sile charakteru.
Już z domu rodzinnego wyniosła wielką miłość do koni. Nie zważając na pomruki szlachty, która tkwiła w przekonaniu, że sprawy końskie należy trzymać jak najdalej od kobiet, założyła własną, elitarną hodowlę. W prywatnej stadninie na Wawelu trzymała ponad czterdzieści pięknych ogierów czystej krwi. Podobne porządki zaprowadziła także w muzyce. W czasach przed Boną przez Wawel przewijali się pojedynczy muzykanci, nikomu jednak nie przeszłoby przez myśl zakładanie całej orkiestry. Zorganizowała ją dopiero królowa z Włoch. Trzymała też u swojego boku prywatnych muzykantów, w tym małych chłopców ściągniętych z Italii, by "umilali jej czas swoim głosem".
Jak na kobietę renesansu przystało, lista zajęć i zamiłowań Bony ciągnie się niemal bez końca. Kolekcjonowała antyczne wazy. Zatrudniała najlepszych w Europie mistrzów hafciarskich i wydawała krocie na potrzebne im materiały. Kochała się w klejnotach oraz w pięknych roślinach. Na Wawelu założyła ogródek dostarczający ziół i warzyw na królewski stół. W podkrakowskim Łobzowie, gdzie miała wolną rękę i większą przestrzeń do dyspozycji, stworzyła jeden z najpiękniejszych reprezentacyjnych ogrodów w całym kraju. Miała też ptaszarnię oraz niewielkie zoo - ulokowane pod jedną z wawelskich wież. W specjalnych klatkach trzymano tam między innymi lwy.
Największą pasją królowej były jednak polowania. Bona uwielbiała gonitwy za jeleniami, drżała na samą myśl o dreszczyku emocji towarzyszącym obławie na grubego zwierza. Kiedy tylko nadarzała się okazja do łowów, zapominała o bożym świecie. Niewiele brakowało, a zaaferowana polowaniami w wiedeńskim zwierzyńsku, spóźniłaby się nawet do Krakowa na własny ślub.
Do bardziej osobliwych rozrywek na dworze Bony musiała należeć tresura pcheł. Wiadomo, że dorastająca córka królowej, Izabela, otrzymała od księcia Bawarii misternie zdobione puzderko z żywą pchłą przywiązaną włosem do złotego łańcuszka. Zachował się nawet wiersz, w którym poeta Klemens Janicki starał się wczuć w rolę królewskiej pchły. "Czemuż mnie, Izabello, wiążesz tak krótkim łańcuchem? Boisz się, że ucieknę, jeśli odwiążesz mnie! Nie ucieknę, trzyma mnie miłość twej pięknej urody" - skarżył się w imieniu insekta. Hodowaną pchłę należało karmić krwią na własnej piersi, dzięki czemu mogła żyć nawet przez rok.
Mali ludzie królowej
Wydaje się, że Bona prowadziła także - jakkolwiek by to nie brzmiało - pierwszą w Polsce hodowlę karłów. "Mali ludzie" stali się prawdziwą obsesją renesansowych władców. Królowa francuska Katarzyna Medycejska rozmnażała karły niczym rasowe konie. Z dumą opowiadała, że kojarzy je w pary, "by hodować potworki na podziw dla swoich lekarzy i całego otoczenia". Bona nie posuwała się do podobnych skrajności. Otaczała się karłami przebiegłymi, wykształconymi, utalentowanymi w różnych dziedzinach. Przy jednej okazji karzeł uchronił ją przed sztyletem zamachowca. Kiedy indziej - karlica uratowała życie jej córki Katarzyny.
Przykład zainteresowania karłami doskonale pokazuje, że na dworze Bony nie było zwykłych zabaw. Każde hobby w razie potrzeby stawało się orężem politycznym. Każda zabawa - środkiem pomnożenia wpływów lub zabezpieczenia swojej pozycji. Próba uprawiania polityki na kobiecą modłę, a nawet samo wejście królowej w świat realnej władzy, rzecz jasna nie każdemu przypadło do gustu. Bona po kilkudziesięciu latach na tronie stała się najbardziej znienawidzoną kobietą w Rzeczpospolitej. Nazywano ją "włoską gadziną", "wiedźmą", "szkodliwym klejnotem", "barską babą", a nawet "drugim smokiem wawelskim". Te inwektywy, a tym bardziej spiski z udziałem najpotężniejszych magnatów, mające na celu odsunięcie Bony od władzy, tylko potwierdzają, jak wielki odniosła sukces. Niedługo po ślubie Zygmunt podarował Bonie kilka pierwszych majątków, argumentując, że robi to kierowany "szczególną miłością" do żony. Dziesięć lat później oddawał jej w zarząd każdą możliwą posiadłość już nie z łaski, ale z uwagi na "roztropne Jej Królewskiej
Mości we wszystkich sprawach postępowanie, ład i mądre kierownictwo".
Po kolejnej dekadzie, u schyłku lat 30. XVI wieku, Bona była już jedną z najbardziej majętnych i wpływowych dam na kontynencie. A zarazem - najbogatszą kobietą w historii Polski. To wtedy zaczęła rodzić się czarna legenda zdegenerowanej przez własną ambicję, niemoralnej i mściwej intrygantki.
Bona w stroju wdowy na portrecie nieznanego autora, ok. roku 1550
Historycy od dłuższego czasu rozbierają, kawałek po kawałku, krzywdzący mit "złej żony, złej matki" i "złej królowej". Jeden jego element pozostaje jednak nienaruszony. Nadal każdy podręcznik, artykuł i powieść powielają obraz szpetnej Bony - starej, tłustej wdowy znanej z obrazów.
W rzeczywistości królowa z Włoch wyglądała zupełnie inaczej. Zachował się tylko jeden jej portret z młodości, ale to przedstawienie wystarcza, by w pełni docenić urodę Bony. Na drzeworycie z 1521 roku władczyni nie ma jeszcze trzydziestu lat. To dama o delikatnej urodzie, ale na pewno nie żaden podlotek. Spogląda przed siebie z dumą, na jej twarzy maluje się tylko ledwie zauważalny uśmiech. Nosi strój, który w Polsce równie wiele osób musiał szokować, co zachwycać - włoską suknię o głębokim kwadratowym dekolcie. Pod nią widać też skrawek cienkiej koszuli rozchylającej się pomiędzy piersiami. Kreacja jest pełna detali, a całości dopełniają dwa rzędy klejnotów zawieszonych na szyi. Najbardziej osobliwe jest jednak nakrycie głowy królowej. Jej włosy osłonięte są delikatną siatką, na którą władczyni nałożyła przepaskę z kwiatami oraz kunsztowny beret. Jego wielkie rondo zdobią być może złote muszle.
Książka Kamila Janickiego "Damy złotego wieku"
Bona z tego portretu bez wątpienia była piękna. I nie jest prawdą, jakoby następnie miała się postarzeć w zastraszającym tempie. Brzydka jest Bona z portretów wdowich, bo też taki stał za nimi zamysł artystyczny. Chodziło o pokazanie ciężaru żałoby i efektów ciosu, jakim dla władczyni była śmierć męża. Na innych portretach - na medalach, a przede wszystkim we wspaniałej rzeźbie zdobiącej jej włoskie mauzoleum - posunięta w latach Bona niezmiennie ma arystokratyczną, dumną sylwetkę. To potężna matrona, a nie zagubiona histeryczka, niepotrafiąca odnaleźć się w świecie bez pomocy mężczyzny.
I właśnie taka była najbardziej znana z polskich władczyń.
Kamil Janicki
Kamil Janicki - polski historyk, pisarz i publicysta specjalizujący się w dziejach II Rzeczypospolitej. Autor książek " Damy złotego wieku",„Upadłe damy II Rzeczpospolitej”, „Pierwsze damy II Rzeczpospolitej” i „Pijana wojna. Alkohol podczas II wojny światowej”. Współautor „Elit w II Rzeczpospolitej” i „Źródeł nienawiści”.