WAŻNE
TERAZ

Ministerstwo Zdrowia reaguje po tekście WP. Znany psychiatra odwołany

Boleść Palikota. Bezlitośnie został wyszydzony

Na temat Anti-Counterfeiting Trade Agreement w ciągu minionego tygodnia napisano w Polsce wielokrotnie więcej niż przez pięć lat, jakie minęły od rozpoczęcia prac nad tym porozumieniem. Zagrożenia, jakie wiążą się z wprowadzeniem ACTA w życie, są już powszechnie znane; zażegnane zostało ryzyko cichego ratyfikowania potencjalnie bardzo groźnej umowy. Najciekawszy wydaje się jednak proces, który doprowadził do tej diametralnej zmiany - proces, który właśnie zadziałał po raz pierwszy, ale którego warianty będziemy odtąd oglądać coraz częściej - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerski.


Jak to się stało, że sprawa dotyczącej eterycznych zagadnień międzynarodowej umowy, o której wcześniej wiedziała zaledwie garstka zainteresowanych, w ciągu kilku dni urosła do rangi najważniejszej kwestii debaty publicznej? Co sprawiło, że to właśnie sprawa ACTA stała się przyczyną manifestacji o nieznanym dotąd charakterze i na niespotykaną wcześniej skalę?

Stało się tak za sprawą udanego włamania do Systemu. Nie: tego czy innego systemu informatycznego, ale Systemu w ogóle. Tak, jak wirus wykorzystując odpowiednie receptory przejmuje kontrolę nad komórkami organizmu, zmuszając je do replikowania własnego materiału genetycznego, tak Anonimowi do rozpowszechnienia swoich idei wykorzystali media. Precyzyjne określenie celów – wybranych witryn rządowych – i mobilizacja stosunkowo niewielkiej grupy wolontariuszy wyposażonych w prostą aplikację generującą wywołania wystarczyły do tego, aby media szeroko poinformowały o „ataku hakerskim” i skierowały uwagę swoich odbiorców na blokowane witryny, uruchamiając tym samym lawinę wywołań, która serwery pogrzebała rzeczywiście skutecznie i na długo.

Czy ten początkowy „atak” miał istotne znaczenie dla państwa? Funkcjonalnie – żadnego. Internetowa witryna sejmu czy kancelarii prezydenta są miejscami – podobnie zresztą jak budynki obu instytucji – które statystyczny obywatel ogląda raz w życiu, głównie z ciekawości; na co dzień nie są mu do niczego potrzebne. Zupełnie czym innym jest jednak symboliczne znaczenie tego gestu: zablokowanie dostępu do witryn rządowych jest bowiem wyraźną, poszerzającą się z każdą godziną rysą na wizerunku państwa, suwerena przemocy i jedynowładcy porządku. Państwa, które dysponuje narzędziami umożliwiającymi pełną i sprawną kontrolę (pośrednio: także informacyjną) tradycyjnych protestów odbywających się w przestrzeni fizycznej – manifestacji górników czy pielęgniarskich pikiet – a które okazuje się w sposób jednoznaczny i sprawdzalny dla każdego, kto dysponuje połączeniem internetowym, bezradne w bezkrwawym, pozbawionym zupełnie fizycznej przemocy symbolicznym starciu z internetową społecznością.

Dzięki czemu Anonimowym udał się ten krytyczny moment: zainfekowanie publicznej wyobraźni swoją ideą w sposób tak skuteczny, jak gdyby został wyjęty z najpiękniejszych snów szefów największych agencji PR-owych? Odpowiedź na to pytanie jest złożona i wielowątkowa, ale gdybym miał wyróżnić jedną przyczynę jako fundamentalną – byłaby nią przewaga wiedzy, a więc informacji połączonej z umiejętnością jej wykorzystania. W tej współczesnej wersji pojedynku Dawida z Goliatem pierwszy nie posiada narzędzi tradycyjnie rozumianej władzy – ale posiada wiedzę, podczas kiedy ten drugi nie dysponuje nawet aparatem pojęciowym, który pozwoliłby nazwać zachodzące zjawiska i odróżnić tym samym DDoS od włamania na serwer, a dzieciaka z gotowym skryptem od hakera. Poza tym zablokowanie witryn rządowych zawsze jest newsem, a news – informacja zmielona na lekkostrawną papkę – jest jedynym pokarmem mediów (wyniesionym zresztą zgodnie z konsumpcyjną logiką do rangi quasi-religijnego fetyszu). Media nie mogą zrezygnować z newsa, więc
dobrze spreparowany news staje się przynętą o stuprocentowej skuteczności. A kiedy przynęta zadziała i wirus wniknie do organizmu – newsem staje się nawet obrazek, wyświetlający się pod adresem nieco przypominającym adres bloga prowadzonego przez córkę premiera.

W gorszej jeszcze sytuacji znajduje się klasa polityczna, która Internet zna właśnie z mediów. „Tyle inwestowaliśmy w tych internautów: Facebooki, Twittery, iPady Pawlak kupił” – głosi kwestia z najnowszego mema powstałego na bazie fragmentu filmu „Upadek”; to zdanie oddaje sedno sprawy, choć warto też przytoczyć słynne wejście Napieralskiego, umieszczone swego czasu na jego Twitterze: „Grzegorz jestem i lubię surfować”. „Internauci”, „surfowanie” – to martwe pojęcia, pozbawione jakiejkolwiek konkretnej treści, używane wyłącznie w dyskursie medialnym i o lata świetlne odległe od internetowej substancji, którą próbują opisywać. Tym właśnie jest internet dla polityków: miejscem, w którym mogą „posurfować”, rzadko zapuszczając się przy tym poza bezpieczny, twitterowo-facebookowo-blogowy brodzik pełen innych polityków, dziennikarzy i koncesjonowanych blogerów politycznych. Ich przekonanie, że znają i rozumieją internet jest równie złudne, jak przekonanie, że zna się Afrykę, wyniesione z tygodniowego pobytu na
tunezyjskiej plaży. Prawdziwy internet jest bowiem całym nowym światem, zbudowanym z dziesiątek tysięcy społeczności, od usenetowych grup poczynając, a kończąc na ukrytych w sieci TOR forach, na które zapuszczają się nieliczni. Tego wszystkiego nie sposób dowiedzieć się – a już na pewno nie sposób pojąć – z kolorowych tygodników czytanych w sejmowej restauracji. Tu trzeba się wychować.

Rację ma więc Alek Tarkowski, wskazujący na fundamentalną różnicę w myśleniu o komunikowaniu się – a więc wspólnym rozumieniu świata – pomiędzy ludźmi przed i po trzydziestce. Politycy, którzy niemal bez wyjątków należą do świata analogowego (odnosi się to zresztą niemal bez wyjątków także do najmłodszej generacji polityków, która co prawda korzysta z internetu, ale zinternalizowała wyobrażenie starszych generacji na temat budowy struktury społecznej i sposobów praktycznego uprawiania polityki), stracili łączność z najmłodszym pokoleniem. Do tego stopnia, że znakiem zapytania należy opatrzyć nawet elementarną w obecnym modelu ideę reprezentacji: czy może być moim przedstawicielem ktoś, kto zupełnie nie rozumie mojego sposobu funkcjonowania w świecie? Nie: mogę zidentyfikować go jako sojusznika w konkretnym sporze, ale nie zainwestuję w niego kapitału długofalowego zaufania (boleśnie przekonał się o tym Janusz Palikot, który spróbował nie tylko podłączyć się pod powstający na naszych oczach nowy ruch
społeczny, ale stanąć na jego czele – i bezlitośnie wyszydzony musiał salwować się ucieczką w limuzynie).

To właśnie sprawiło, że ramię w ramię stanęli obok siebie ci, którzy zwykle znajdują się po przeciwnych stronach barykady i że – przynajmniej na przełomową chwilę – zjednoczeni stali się rozgrywającymi, zamiast jak dotąd być rozgrywanymi przez polityków: poczucie fundamentalnego zagrożenia. Informacja jest bowiem nowym chlebem, a internet – obszarem, w którym realizowane są te same funkcje, których jedyną areną w świecie analogowym było państwo. Zamach na wolność informacji albo zagrożenie dla funkcjonowania internetu w jego znanym kształcie powodują zawieszenie dotychczasowych animozji podobnie, jak kiedyś wywoływało to zagrożenie zewnętrzne wobec państwa. Bo i to zagrożenie postrzegane jest jako zewnętrzne: atak ze strony międzynarodowych korporacji, wspierany w dodatku przez rządy, które tym samym okazują się stać po stronie wroga.

A skąd to przekonanie o zamachu na wolność informacji? W jaki sposób odległe regulacje, płynące z enigmatycznych zapisów prawnych, zostały zidentyfikowane jako realne, faktyczne, bezpośrednie zagrożenie przez często nastoletnich manifestantów? Tu znów musimy wrócić do przewagi wiedzy i metod komunikowania się, jaką na własnym terenie mają Anonimowi: formułowane przez nich przekazy odznaczają się nadzwyczajną nośnością, operują bowiem symboliką i językiem masowej kultury, tego prawdziwego, wspólnego dla całego świata Zachodu (w pewnym sensie wszyscy jesteśmy przecież Amerykanami) kulturowego kontekstu. Najważniejsze symbole Anonimowych to maska Guya Fawkesa z kultowej ekranizacji komiksu „V jak Vendetta” i komplementarny znak graficzny przedstawiający pozbawioną twarzy postać – symbol zakorzenionego jeszcze w kulturze ludowej archetypu nierozpoznawalnego mściciela, który w pojedynkę staje do walki z nieprawością świata. Krótkie filmy, zaopatrzone w patetyczną muzykę z hollywoodzkich produkcji i wiadomość
wypowiadaną syntetycznym, dostępnym każdemu głosem (a więc: głosem wspólnym, być może: głosem pokolenia) są skondensowanym do granic, prostym komunikatem: walczymy o wolność, jesteśmy silni, nikt nas nie pokona; jeżeli chcesz być jednym z nas – już nim jesteś. To coś więcej nawet niż darmowy bilet do kina na najlepszy film, jaki kiedykolwiek widziałeś. To jest darmowa kopia najlepszej gry, w jaką grałeś kiedykolwiek. I ta gra dzieje się naprawdę.

Cory Doctorow w swoim eseju „Lockdown” pisze, że walka dopiero się zaczyna. Spór o kontrolę nad informacją jest wstępem do wojny o prawo korzystania z komputerów ogólnego przeznaczenia: o cyberprzestrzeń wolności. To prawda. W tej wojnie my wszyscy, czy tego dzisiaj chcemy, czy nie, będziemy Anonimowymi i będziemy musieli walczyć o swoje prawo do bycia Anonimowymi. O wolność. O czym jednak musimy pamiętać – to że wolność oznacza także odpowiedzialność. Wydarzenia ostatnich dni, choć mogły sprawiać wrażenie precyzyjnie realizowanego planu, wynikały tak naprawdę z tej samej statystycznej logiki, która kieruje ewolucją gatunków: spośród tysięcy podejmowanych działań i emitowanych komunikatów największe znaczenie miały najlepsze. W sieciowej strukturze słaby mem ginie, dobry – wywołuje potężny oddźwięk. Nie zawsze jednak memetyczne impulsy będą efektem naturalnej ewolucji; i prawdopodobnie nigdy dotąd tak nieliczni nie dysponowali takimi możliwościami wpływania na rzeczywistość, posiadając jedynie wiedzę i
umiejętności. My, węzły sieci, musimy więc zachować ostrożność i pełnić rolę czujnych weryfikatorów komunikatów, które przekazujemy dalej. Musimy pamiętać o ryzyku pojawienia się takich memowych wirusów, które nie będą nośnikami wspólnych idei, ale sztucznym tworem, obliczonym na wywołanie ciężkiej infekcji. Pamiętajmy, że analogowy świat nadal istnieje – i nadal straszą w nim wszystkie dobrze znane upiory.

Piotr Czerski specjalnie dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Węgry gotowe na brak rosyjskiej ropy? Zaskakujące oświadczenie
Węgry gotowe na brak rosyjskiej ropy? Zaskakujące oświadczenie
Resort reaguje po tekście WP. Słynny psychiatra odwołany
Resort reaguje po tekście WP. Słynny psychiatra odwołany
"Rozpoczynamy kampanię". Kaczyński o kryzysie w ochronie zdrowia
"Rozpoczynamy kampanię". Kaczyński o kryzysie w ochronie zdrowia
"Więcej państw ustawia się w kolejce". Trump ogłasza przełom
"Więcej państw ustawia się w kolejce". Trump ogłasza przełom
Dzieci zasłabły na apelu. Ewakuowano szkołę
Dzieci zasłabły na apelu. Ewakuowano szkołę
"Zaskoczenie i przykrość". Burza po decyzji Nawrockiego
"Zaskoczenie i przykrość". Burza po decyzji Nawrockiego
Vance faworytem w 2028 roku. Rubio prywatnie wyraził poparcie
Vance faworytem w 2028 roku. Rubio prywatnie wyraził poparcie
Ukraińskie MSZ: po stronie Rosji walczą obywatele z 36 państw Afryki
Ukraińskie MSZ: po stronie Rosji walczą obywatele z 36 państw Afryki
Drony nad Belgią a zamrożone aktywa Rosji. Minister widzi związek
Drony nad Belgią a zamrożone aktywa Rosji. Minister widzi związek
Kreml ucina spekulacje ws. Ławrowa. "Pozostaje ministrem"
Kreml ucina spekulacje ws. Ławrowa. "Pozostaje ministrem"
Skandal z Shein we Francji. Jest reakcja Komisji Europejskiej
Skandal z Shein we Francji. Jest reakcja Komisji Europejskiej
Piłkarz oskarżony o znęcanie się nad partnerką. Nie była jedyną ofiarą?
Piłkarz oskarżony o znęcanie się nad partnerką. Nie była jedyną ofiarą?