Świat"Bóg zapłać wystarczy" - Polacy to frajerzy?

"Bóg zapłać wystarczy" - Polacy to frajerzy?

Polskie firmy w Wielkiej Brytanii poszukują wolontariuszy. Pracujących za darmo mile widziałyby nawet kancelarie rozliczające podatki. Działalność charytatywna na Wyspach nie polega jednak wyłącznie na szukaniu frajerów.

"Bóg zapłać wystarczy" - Polacy to frajerzy?
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Rusinov Denis

21.02.2011 | aktual.: 17.03.2011 14:25

W ogłoszeniach, w dziale „zatrudnię” oferty dla chętnych pracować za „Bóg zapłać” zamieszczają czasem firmy, które trudno posądzić o jakąkolwiek działalność dobroczynną. Same polonijne media nierzadko także oferują zatrudnienie na zasadzie wolontariatu, albo praktyki. Jak zwał, tak zwał, byle delikwent nie wołał o zapłatę. W zamian otrzyma możliwość zdobycia doświadczenia w młodym i dynamicznym zespole, a potem ozdobienia swojego CV piękną kartą w zawodowym życiorysie. Zdarza się jednak, że różni niewdzięcznicy zamiast wykorzystać tak atrakcyjną możliwość, dzwonią do firmy i pytają: „Czy to hospicjum? Skoro nie, to dlaczego szukacie ludzi do pracy za frajer?”.

Zresztą, nawet w typowej działalności charytatywnej oraz społecznej mamy nieco inne wzorce i standardy niż Wyspiarze. Zdarza się, iż niektórzy Polacy znakomicie potrafią łączyć pracę społeczną z zawodową. Co więcej, jest to nawet ta sama praca, ale wykonywana ku chwale ojczyzny z rana, a po południu za wynagrodzeniem - oczywiście symbolicznym, z ledwością rekompensującym ponoszone wydatki. Nierzadko także, najróżniejsze cenne społeczne inicjatywy opierają się na idei: „Wy tylko dajcie nam pieniądze, a my już sobie podziałamy”. Do zestawu obowiązkowego należy zapewnienie, iż ani pens nie trafi do prywatnej kieszeni społeczników. Jeszcze dołożą ze swoich, o poświęconym czasie i bezinteresownej pracy nie wspominając. Warto kiedyś policzyć, ile budżet polskiego państwa dokłada do „społecznikowskich” pasji rodaków w Wielkiej Brytanii. Na oko jednak widać, że sporo.

U Księcia albo w sklepie ze starzyzną

W Wielkiej Brytanii działalność charytatywna i społeczna ma długą tradycję. Jest także bardzo różnorodna. Bezinteresowna praca dla innych, to ważny aspekt tak w życiu Rodziny Królewskiej, jak niewielkich lokalnych społeczności. Są znane fundacje prywatne, ogólnokrajowe organizacje charytatywne i niewielkie stowarzyszenia - czasem powoływane dla realizacji konkretnego przedsięwzięcia.

Kto miałby ochotę wesprzeć Fundację następcy tronu Księcia Karola, a przy okazji wysłuchać wyśmienitego recitalu fortepianowego i nawet zamienić kilka słów z przyszłym Królem Anglii, uzyska taką szansę jeśli tylko dysponuje kwotą czterech tysięcy funtów. Tyle bowiem kosztuje bilet wstępu na koncerty organizowane przez Fundację. Chętnych jest zwykle więcej niż miejsc. O wiele taniej wychodzi udział w koncertach Fundacji Księżnej Renaty Sapiehy, która wspiera funkcjonujące w Warszawie Ogniska Dziadka Lisieckiego.

Mniej elitarne organizacje szukają innych sposobów pozyskania funduszy. Na Wyspach bardzo popularne są Charity Shops, czyli sklepy głównie z używanymi rzeczami, prowadzone przez instytucje dobroczynne, takie jak Oxfam, Fara, Czerwony Krzyż, Armia Zbawienia, Cancer Research lub RSPCA - stowarzyszenie walczące z przemocą wobec zwierząt. Od lat działa na South Ealing także polski Charity Shop Fundacji Pomocy Medycznej - Medical Aid for Poland.

Organizacje te pozyskują finansowe wsparcie także poprzez zbiórki używanej odzieży, wysyłanie listów do potencjalnych darczyńców (czasem z gadżetami albo drobnymi upominkami), kwesty i werbunek darczyńców na ulicach.

Pens do pensa, a może pensja

Nie brakuje akcji lokalnych. Kilka lat temu mieszkańcy londyńskiej dzielnicy Northolt zainicjowali odbudowanie przed pubem The Orchard modelu samolotu Spitfire. Poprzedni został skradziony. Model (maszyny polskiego asa Jana Zumbacha – z charakterystycznym kaczorem Donaldem na kadłubie) upamiętniał polskich lotników stacjonujących w czasie wojny na pobliskim lotnisku. W The Orchard natomiast oblewali zwycięstwa i... pili za pamięć poległych kolegów.

Zgromadzenie potrzebnych funduszy zajęło wiele czasu, gdyż tu nie ma zwyczaju wyciągania ręki po pieniądze podatnika na takie cele. Wykonanie samolotu zlecono profesjonalnej firmie. Brytyjczycy nie byli na tyle „przedsiębiorczy”, aby zaangażować modelarza-amatora, za pracę złożyć mu serdeczne Bóg zapłać, a pieniądze wydać na bankiet i „kopertówki” dla komitetu organizacyjnego.

Na Wyspach, nie należą do rzadkości zbiórki do puszek, zwykle w okolicach świąt, a także rozmaite, niekonwencjonalne akcje. Jedna z organizacji na Ealingu prosi o przynoszenie zużytych znaczków pocztowych. Mają one widocznie jakąś wartość, gdyż co pewien czas kupowany jest dzięki temu wyszkolony pies przewodnik dla niewidomego.

Na razie, wśród polskich organizacji, takich przykładów wiele nie spotkamy. Nasi społecznicy często nie są zainteresowani drobnymi pieniędzmi, a największy popyt na wolontariuszy mają... firmy komercyjne.

Z Londynu dla polonia.wp.pl
Robert Małolepszy

Źródło artykułu:WP Wiadomości
firmawielka brytaniapraca
Zobacz także
Komentarze (0)