Bóg, horror, ojczyzna
„Popiełuszko. Wolność jest w nas” to film o ważnym fragmencie naszej najnowszej historii. Podszyty, niestety, ideologią.
Film zaczyna się sceną, w której funkcjonariusze bezpieki strzelają w lesie do młodego mężczyzny: – To nie bandyta, to rycerz – wyjaśnia małemu Jerzemu ojciec. Później chłopczyk na babcinym strychu pochyla się nad „Rycerzem Niepokalanej” (wychodzącym od przedwojnia piśmie oskarżanym często o antysemityzm) i wszystko się wyjaśnia – i przeznaczenie dziecka, i jego los, i solidny fundament prostej, chłopskiej wiary, który zaważy na jego późniejszej „rycerskiej” postawie.
Twórcy filmu kreują księdza Jerzego Popiełuszkę na bożego prostaczka. – Mnie na studia? – zarzeka się filmowy Jerzy (fizycznie podobny do księdza Popiełuszki Adam Woronowicz)
. – Przecież ja przez jedne ledwie przebrnąłem! I choć treść kazań księdza – ani jego działania – nie wskazuje, by pisał je prosty chłopski syn kierujący się sercem, a nie rozumem, bohater Wieczyńskiego to nie intelektualista – to rycerz Niepokalanej. „Popiełuszko” koncentruje się na latach 80., dojrzewaniu księdza do polityki, grze z esbecją, narastaniu niebezpieczeństwa.
To, co w „Popiełuszce” uderza przede wszystkim, to aura nostalgii za czasami, gdy Kościół sprawował w Polsce rząd dusz. Gdy na plebanię garnęli się inteligenci, artyści, robotnicy, studenci zjednoczeni przeciw wspólnemu wrogowi (esbecy są odrażający nawet fizycznie). Wyraźnie bije też z ekranu tęsknota za monolitycznym społeczeństwem – a raczej narodem. Żadnych światopoglądowych różnic, jedne narodowo-katolickie wartości – Wieczyńskiemu najwyraźniej marzy się powrót do takiej wspólnoty. Mnie zupełnie nie.
Kulminacja filmu to scena zabójstwa księdza Popiełuszki. Zastanawia mnie dziwna ekscytacja, z jaką została pokazana. Bardzo realistycznie, w ciasnych kadrach, brutalnie, dosłownie. A później widzimy milionowy tłum na pogrzebie. Wymowa jest jasna – tylko męczeństwo gwarantuje eksplozję narodowego ducha, gwałtowny przypływ obywatelskich uczuć. Zaskakująco zgodnie współbrzmi film Wieczyńskiego z wydaną niedawno książką „Kinderszenen” Jarosława Marka Rymkiewicza, który z detalami opisuje śmierć warszawskich powstańców, stawiając tezę o pięknie tej masakry, które uwodzi kolejne pokolenia. Męczeństwo to zwycięstwo.
„To, co wielkie i piękne, rodzi się przez cierpienie” – pisał Popiełuszko. Każdy, kto odwiedził poświęcone mu muzeum w podziemiach kościoła świętego Stanisława Kostki, musiał przeżyć wstrząs na widok mrocznej sali, przez którą płynie strumień wody, a na ścianie wisi gablota z rzeczami, w których wyłowiono ciało księdza. To ta sama narracja, ten sam martyrologiczny patos, to samo poczucie, że krzywdę należy pielęgnować i wznosić jej ołtarze.
A już najbardziej ze wszystkiego zdumiewający jest sposób, w jaki o filmie wypowiadają się jego twórcy: „Jakaś siła wewnętrzna pochodząca zapewne z modlitwy i od księdza Jerzego popychała nas, by nie zrezygnować – wyznaje w wywiadzie dla KAI reżyser. – (...) Przez te wszystkie lata czułem się narzędziem kiędza Jerzego. (...). Ciekaw jestem tylko, jaki jest dalszy plan księdza Jerzego wobec tego filmu”. Adam Woronowicz zapewnił z kolei, że dokonał „uczciwego rachunku sumienia”, przystępując do pracy nad filmem – i tylko co teraz zrobić z tą wielką łaską talentu? Papieża już zagrał Adamczyk, a Boga – w „Brusie Wszechmogącym” – Morgan Freeman. Nie śmiemy nawet pytać, jak Freeman- przygotowywał się do roli, ale zaiste Bóg musiał mieć wielkie plany wobec tego filmu, skoro powstał sequel.
Małgorzata Sadowska
++ „Popiełuszko”, reż. Rafał Wieczyński, Polska 2008, Kino Świat, 148’, premiera 20 lutego