Bitwa pod Chersoniem wcale się nie skończyła. Ktoś kąsa Rosjan schowanych za rzeką
W kilka osób przepływają rzekę Dniepr na pontonach. Potrafią rozłożyć pułapki na pozycjach rosyjskich żołnierzy, którzy nieświadomi ich obecności patrzą w telefony. Zaminowali drogę, którą dostarczano amunicję do moździerza, zza rzeki ostrzeliwującego ukraińskie wojsko. Tak pod Chersoniem działa ukraiński specjalny oddział "Bractwo", który kąsa Rosjan, myślących, że za rzeką jest bezpieczniej.
- Sam Putin stwierdził, że zapewne zginie w bunkrze. Nasza niewielka jednostka potrafi to zrobić. Marzymy o pojechaniu na Ural, czy na Kreml - powiedział gazecie "New York Times" Ołeksij Serediuk, dowódca tajemniczego batalionu "Bractwo". Ten ukraiński oddział regularnie przeprawia się na drugą stronę Dniepru. Tam, gdzie Rosjanie czują się bezpieczni, sieją śmierć, postrach i zniszczenie.
Amerykański dziennik ujawnił szczegóły kilku misji "Bractwa", jednego z ukraińskich oddziałów specjalnych. Jak się okazało, zanim jeszcze Rosjanie oddali miasto Chersoń i schowali się za rzeką, wielokrotnie "odwiedzali ich" tam członkowie batalionu do zadań specjalnych. Ich celem był zwiad, kierowanie ogniem artylerii i wywołanie chaosu podczas rosyjskiego odwrotu. Udało im się rozpoznać i zaminować rosyjskie pozycje w trakcie wymiany żołnierzy. Pozostawali niewykryci, choć byli tak blisko, że widzieli, jak rosyjscy żołnierze, wprowadzając się na pozycje, ciągnęli ze sobą walizki na kółkach.
- Byli o 100 metrów od nas, widzieliśmy twarze oświetlone ekranami telefonów, gdy przeglądali wiadomości - opowiadał jeden z żołnierzy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Cicha wojna pod Chersoniem
Wody rzeki Dniepr w okolicach Chersonia mają szerokość około 1,5 kilometra, ale pas rozlewisk i rosyjskich umocnień rozciąga się na wielu kilometrach od brzegu rzeki. To teren polowań "Bractwa".
Ukraińscy żołnierze przeprawiają się na rosyjską stronę w małych grupach podczas bezksiężycowych nocy. Używają pontonów, noktowizji i dronów zwiadowczych. Na rosyjskiej stronie przebywają do kilku dni. Podczas jednej z misji po rosyjskiej stronie zestrzelili śmigłowiec. Innym razem zaopatrywali w sprzęt ukraińskich partyzantów z okupowanej części obwodu chersońskiego.
- Miejscowi mieszkańcy okazali się chętnymi i rzetelnymi informatorami na terenach okupowanych przez wojska rosyjskie. Działają tam także ukraińscy partyzanci, walczący potajemnie i wysadzający rosyjski sprzęt bojowy. Nie wiemy, skąd się pojawili. Nie wiemy, jak otrzymali broń i dobrze, że nie wiemy - relacjonował Ołeksij Serediuk z batalionu "Bractwo".
O swoim podkomendnych zdradził tylko tyle, że są ochotnikami, akceptującymi wysokie ryzyko akcji. We wczesnym etapie wojny oddział "Bractwo" wykonywał najtrudniejsze misje konfliktu, prowadząc zwiad i sabotaż wzdłuż linii frontu, wokół miast Kijowa i Charkowa. Taka walka ma swoją cenę. Dowódca nie ukrywa, że ponoszą straty.
Nauki z tej wojny będziemy wykorzystywać latami
Wojna w Ukrainie to w ostatnich tygodniach głównie obrazy zmasowanego ostrzału artylerii z obu stron, a także walki na linii okopów pod Swatowem i Bachmutem. Jednak według płk. Andrzeja Kruczyńskiego z GROM niemałe znaczenie dla wyniku walk mają operacje specjalne i stałe nękanie wroga tam, gdzie chciałby poczuć się bezpieczny.
- To jest wspaniała robota, wręcz podręcznikowa i do tego zaskakuje kreatywnością, pomysłowym wykorzystaniem każdego sprzętu podrzuconego Ukrainie przez Zachód. Już słyszałem, że ukraińscy żołnierze chcieliby wykorzystywać motocykle o napędzie elektrycznym, aby cicho przemieszczać się pod rosyjskie linie. Naprawdę budzi to mój wielki podziw - mówi płk Kruczyński, były oficer GROM, uczestnik misji w Bośni, Kosowie oraz Iraku.
Podkreśla, że działania na kontrolowanym przez Rosjan brzegu Dniepru mają na celu nękanie wojsk okupacyjnych, utrudnianie ich zaopatrzenia. - Wyobraźmy sobie tych rosyjskich żołnierzy, którzy nie mogą odpocząć, nie wiedzą gdzie i kiedy może spotkać ich przykra niespodzianka. To musi wpływać rujnująco na morale - dodaje rozmówca Wirtualnej Polski.
- Takie akcje jak zniszczenie mostu Krymskiego w październiku czy atak na rosyjskie okręty w porcie w Sewastopolu trafią do wojskowych podręczników. Oni już mają przetestowane w boju schematy działań, z których my będziemy czerpać wiedzę latami - podsumowuje płk Kruczyński.
Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski