Bitwa pod Chersoniem wcale się nie skończyła. Ktoś kąsa Rosjan schowanych za rzeką

W kilka osób przepływają rzekę Dniepr na pontonach. Potrafią rozłożyć pułapki na pozycjach rosyjskich żołnierzy, którzy nieświadomi ich obecności patrzą w telefony. Zaminowali drogę, którą dostarczano amunicję do moździerza, zza rzeki ostrzeliwującego ukraińskie wojsko. Tak pod Chersoniem działa ukraiński specjalny oddział "Bractwo", który kąsa Rosjan, myślących, że za rzeką jest bezpieczniej.

Żołnierze ukraińskiego oddziału specjalnego Bractwo przeprawiają się na rosyjski brzegu Dniepru
Żołnierze ukraińskiego oddziału specjalnego Bractwo przeprawiają się na rosyjski brzegu Dniepru
Źródło zdjęć: © East News | IVOR PROCKETT
Tomasz Molga

- Sam Putin stwierdził, że zapewne zginie w bunkrze. Nasza niewielka jednostka potrafi to zrobić. Marzymy o pojechaniu na Ural, czy na Kreml - powiedział gazecie "New York Times" Ołeksij Serediuk, dowódca tajemniczego batalionu "Bractwo". Ten ukraiński oddział regularnie przeprawia się na drugą stronę Dniepru. Tam, gdzie Rosjanie czują się bezpieczni, sieją śmierć, postrach i zniszczenie.

Amerykański dziennik ujawnił szczegóły kilku misji "Bractwa", jednego z ukraińskich oddziałów specjalnych. Jak się okazało, zanim jeszcze Rosjanie oddali miasto Chersoń i schowali się za rzeką, wielokrotnie "odwiedzali ich" tam członkowie batalionu do zadań specjalnych. Ich celem był zwiad, kierowanie ogniem artylerii i wywołanie chaosu podczas rosyjskiego odwrotu. Udało im się rozpoznać i zaminować rosyjskie pozycje w trakcie wymiany żołnierzy. Pozostawali niewykryci, choć byli tak blisko, że widzieli, jak rosyjscy żołnierze, wprowadzając się na pozycje, ciągnęli ze sobą walizki na kółkach.

Byli o 100 metrów od nas, widzieliśmy twarze oświetlone ekranami telefonów, gdy przeglądali wiadomości - opowiadał jeden z żołnierzy.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Cicha wojna pod Chersoniem

Wody rzeki Dniepr w okolicach Chersonia mają szerokość około 1,5 kilometra, ale pas rozlewisk i rosyjskich umocnień rozciąga się na wielu kilometrach od brzegu rzeki. To teren polowań "Bractwa".

Ukraińscy żołnierze przeprawiają się na rosyjską stronę w małych grupach podczas bezksiężycowych nocy. Używają pontonów, noktowizji i dronów zwiadowczych. Na rosyjskiej stronie przebywają do kilku dni. Podczas jednej z misji po rosyjskiej stronie zestrzelili śmigłowiec. Innym razem zaopatrywali w sprzęt ukraińskich partyzantów z okupowanej części obwodu chersońskiego.

- Miejscowi mieszkańcy okazali się chętnymi i rzetelnymi informatorami na terenach okupowanych przez wojska rosyjskie. Działają tam także ukraińscy partyzanci, walczący potajemnie i wysadzający rosyjski sprzęt bojowy. Nie wiemy, skąd się pojawili. Nie wiemy, jak otrzymali broń i dobrze, że nie wiemy - relacjonował Ołeksij Serediuk z batalionu "Bractwo".

O swoim podkomendnych zdradził tylko tyle, że są ochotnikami, akceptującymi wysokie ryzyko akcji. We wczesnym etapie wojny oddział "Bractwo" wykonywał najtrudniejsze misje konfliktu, prowadząc zwiad i sabotaż wzdłuż linii frontu, wokół miast Kijowa i Charkowa. Taka walka ma swoją cenę. Dowódca nie ukrywa, że ponoszą straty.

Nauki z tej wojny będziemy wykorzystywać latami

Wojna w Ukrainie to w ostatnich tygodniach głównie obrazy zmasowanego ostrzału artylerii z obu stron, a także walki na linii okopów pod Swatowem i Bachmutem. Jednak według płk. Andrzeja Kruczyńskiego z GROM niemałe znaczenie dla wyniku walk mają operacje specjalne i stałe nękanie wroga tam, gdzie chciałby poczuć się bezpieczny.

- To jest wspaniała robota, wręcz podręcznikowa i do tego zaskakuje kreatywnością, pomysłowym wykorzystaniem każdego sprzętu podrzuconego Ukrainie przez Zachód. Już słyszałem, że ukraińscy żołnierze chcieliby wykorzystywać motocykle o napędzie elektrycznym, aby cicho przemieszczać się pod rosyjskie linie. Naprawdę budzi to mój wielki podziw - mówi płk Kruczyński, były oficer GROM, uczestnik misji w Bośni, Kosowie oraz Iraku.

Podkreśla, że działania na kontrolowanym przez Rosjan brzegu Dniepru mają na celu nękanie wojsk okupacyjnych, utrudnianie ich zaopatrzenia. - Wyobraźmy sobie tych rosyjskich żołnierzy, którzy nie mogą odpocząć, nie wiedzą gdzie i kiedy może spotkać ich przykra niespodzianka. To musi wpływać rujnująco na morale - dodaje rozmówca Wirtualnej Polski.

- Takie akcje jak zniszczenie mostu Krymskiego w październiku czy atak na rosyjskie okręty w porcie w Sewastopolu trafią do wojskowych podręczników. Oni już mają przetestowane w boju schematy działań, z których my będziemy czerpać wiedzę latami - podsumowuje płk Kruczyński.

Tomasz Molga, dziennikarz Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie