ŚwiatBitwa o Mariupol wstępem do bitwy o Ukrainę? Rozejm może być tylko grą na czas

Bitwa o Mariupol wstępem do bitwy o Ukrainę? Rozejm może być tylko grą na czas

W czasie, gdy pod Mariupolem rozbrzmiewała rosyjska artyleria, przedstawiciele Ukrainy i separatystów podpisali porozumienie o zawieszeniu broni. Nie dajmy się jednak zwieść - do tej pory Władimir Putin torpedował wszelkie uzgodnienia pokojowe, traktując je jako grę na zwłokę. Bitwa o Mariupol może być wstępem do bitwy o całą Ukrainę.

Bitwa o Mariupol wstępem do bitwy o Ukrainę? Rozejm może być tylko grą na czas
Źródło zdjęć: © AFP | Philippe Desmazes
Tomasz Bednarzak

05.09.2014 | aktual.: 05.09.2014 18:12

Od kilku dni na peryferiach miasta trwała zacięta wymiana ognia. Kijów twierdził, że Rosjanie prowadzili tzw. rozpoznanie bojem, by zlokalizować pozycje obronne sił ukraińskich. Sytuacja nie była tak krytyczna od otwarcia nowego frontu nad wybrzeżem Morza Azowskiego półtora tygodnia temu, gdy regularne wojska rosyjskie zajęły przygraniczny Nowoazowsk.

W pewnym momencie rosyjska agencja Interfax podała nawet, że tzw. prorosyjscy separatyści wkroczyli już do Mariupola, jednak informacje te szybko zdementowali przebywający na miejscu zachodni dziennikarze. Nie zmienia to faktu, że ciężkie walki toczyły się zaledwie 10-15 kilometrów od rogatek miasta.

"Noworosja" w natarciu

Ostrzeliwane artylerią i rakietami Grad pozycje ukraińskie są atakowane przez dobrze wyposażonych żołnierzy, wspieranych przez dziesiątki czołgów i inny ciężki sprzęt. Siły te noszą na sobie symbole "Noworosji" - tak propaganda rosyjska nazywa konfederację samozwańczych republik ludowych powstałych w Doniecku i Ługańsku. Nie ulega jednak wątpliwości, że w dużej części pod tym kamuflażem występują regularne wojska rosyjskie.

Tymczasem obrońcy Mariupola dysponują... trzema czołgami - tylu doliczyli się zachodni dziennikarze. Według niektórych relacji sytuacja jest tak tragiczna, że gdyby separatyści naprawdę pojawili się na obrzeżach miasta, to weszliby do centrum nie napotykając większego oporu. Być może doniesienia te są grubo przesadzone, ale smutna rzeczywistość jest taka, że wojska broniące Mariupola nie dość, że nie są wystarczająco liczne, to jeszcze są bardzo słabo wyposażone (co zresztą jest bolączką całej ukraińskiej armii od początku konfliktu).

Kijów nie jest w stanie rzucić na ten odcinek frontu większych sił, bo ich po prostu nie ma. Armia nie dysponuje praktycznie żadnymi rezerwami. Jak wskazuje w rozmowie z WP.PL Piotr Maciążek, ekspert portalu Defence24.pl, świadczy o tym chociażby niedawna sytuacja w rejonie Iłowajska, gdzie otoczone wojska ukraińskie nie doczekały się żadnej regularnej odsieczy, ponieważ nie było rezerw, którymi można byłoby taką odsiecz przeprowadzić.

Obraz
© (fot. WP.PL)

Braki kadrowe są tak odczuwalne, że jeszcze przed załamaniem się ofensywy w Donbasie ukraińskie dowództwo w akcie desperacji przerzucało w rejon walk oddziały dywersantów płetwonurków (tzw. morski specnaz), jakby nie zważając na fakt, że są oni szkoleni do walki w środowisku wodnym, a nie na lądzie.

Pospolite ruszenie

- Problem jest nie tylko z rezerwami, ale także ze strukturą sił ukraińskich, bo w dużej części są one słabo wyposażonymi, ochotniczymi oddziałami Gwardii Narodowej. Jeżeli chodzi o regularne oddziały wojska, które ewentualnie można byłoby ściągnąć do Mariupola, to ja bym sugerował, że być może one po prostu nie istnieją - stwierdza Maciążek. I argumentuje, że przed kryzysem w Donbasie armia ukraińska na papierze posiadała ok. 180 tys. ludzi, z czego ok. 40 tys. to byli pracownicy cywilni, a w polu mogła wystawić ledwie sześć tysięcy żołnierzy.

- Dopiero potem zaczęły tworzyć się te wszystkie bataliony ochotnicze "Donbas", "Ajdar", "Azow" itp. - po prostu z sympatyków i ludzi związanych z Majdanem, którzy się sami uzbrajali. Przypominało to trochę czasy szlacheckie, kiedy osoba dobrze predysponowana finansowo po prostu zbierała wokół siebie i wyposażała pewną grupę ludzi. Więc nie jestem pewien, czy w ogóle istnieje wystarczająca ilość sił armii zawodowej - zaznacza ekspert.

Atak z trzech stron?

Bitwa o Mariupol może być wstępem do bitwy o całą Ukrainę. Przed kilkoma dniami w mołdawskich mediach pojawiły się niepokojące doniesienia, szeroko cytujące wypowiedzi tamtejszych wojskowych, że rosyjskie siły w Naddniestrzu zostały przesunięte do dystryktu graniczącego z Ukrainą w regionie Odessy. Warto pamiętać, że w samozwańczej republice naddniestrzańskiej od lat 90. stacjonują elementy rosyjskiej 14. Armii, natomiast w marcu bieżącego roku dodatkowo Moskwa przerzuciła tam swoje jednostki desantowo-szturmowe.

- Może to świadczyć o tym, że Rosjanie otworzą tam kolejny front, właśnie z natarciem w kierunku Odessy. Tutaj się ciśnie na usta ten projekt "Noworosja", bo rejony tzw. Ługańskiej i Donieckiej Republiki Ludowej już w tej chwili mają połączenie z nowymi nabytkami w regionie Nowoazowska. Strona ukraińska tego nie przyznaje, ale cały ten pas graniczny już jest pod kontrolą rosyjską - mówi Maciążek.

Dowodem na to ma być fakt, że separatyści już prowadzą w Moskwie rozmowy o dostawach gazu do swoich samozwańczych republik w zimie. - To też jest przesłanka za tym, że cały pas przygraniczny od Doniecka po Morze Czarne jest już w rękach rosyjskich, bo tam przebiegają gazociągi, którymi można tłoczyć ten surowiec - podkreśla analityk.

Na ten cały obraz nakładają się doniesienia od lidera Tatarów krymskich Mustafy Dżemilewa, który twierdzi, że ma wiarygodne informacje, iż siły rosyjskie zgromadziły się na północy Krymu, w regionie Przesmyku Perekopskiego. A to świadczy, że Putin może szykować rosyjskie uderzenie z trzech stron - od strony Mariupola, z Naddniestrza i z Półwyspu Krymskiego.

Gazociągi i przemysł zbrojeniowy

Historycznie terminem "Noworosja" określano tereny dzisiejszej południowo-wschodniej Ukrainy, przyłączone do Imperium Rosyjskiego przez carycę Katarzynę w wyniku zwycięskich wojen z Turcją. Nazwę tę propaganda rosyjska odświeżyła po wybuchu kryzysu ukraińskiego, aby uzasadnić rzekome historyczne prawa Moskwy do tych ziem. Patrząc na strategiczne ruchy rosyjskich wojsk, aktualnym celem Kremla może być ich opanowanie i uzyskanie lądowego połączenia z Półwyspem Krymskim.

- Moim zdaniem propaganda rosyjska przygotowuje społeczeństwo, że terytoria południowo-wschodniej Ukrainy - od Odessy po Charków - będą pod kontrolą rosyjską. Plan maksimum to Dniepropietrowsk, ponieważ gdyby go zajęli, to mieliby kontrolę nad gazociągiem, który idzie w kierunku Krymu. To kwestia dużych oszczędności pieniężnych dla Moskwy, bo można byłoby łatwo zaopatrzyć anektowany Półwysep Krymski w gaz, a z tego co wiemy, jest z tym obecnie problem - podkreśla ekspert Defence24.pl. Równie wielkie znaczenie może mieć opanowanie ukraińskiego kompleksu militarno-przemysłowego, którego najważniejsze zakłady znajdują się właśnie na obszarach południowo-wschodniej Ukrainy. Rosyjski przemysł obronny i kosmiczny jest w znacznym stopniu uzależniony od ukraińskiej zbrojeniówki, co jest spadkiem jeszcze po ZSRR. Bez wykorzystania tego potencjału moskiewskie plany modernizacji sił zbrojnych, jak również rosyjski eksport uzbrojenia na rynki światowe, będą bardzo utrudnione.

Zatem wiele wskazuje na to, że realizacja projektu "Noworosji" może doprowadzić do powstania swoistego Naddniestrza bis, tyle że wielokrotnie większego terytorialnie. - Jeżeli przygotowywane przez UE i USA sankcje tylko połechcą Putina i okażą się - w jego mniemaniu - niezbyt trafiające w podstawy rosyjskiej gospodarki, to być może z czasem będziemy mieć powtórkę z Krymu. Najpierw powstanie nowe Naddniestrze, a potem, według wzorców sowieckich, tamtejsza ludność wystosuje prośbę do Dumy o aneksję i będzie to kolejny nabytek bezpośrednio wcielony do Rosji - rysuje pesymistyczny scenariusz Piotr Maciążek.

Zawieszenie broni - zasłona dymna?

W świetle tych faktów podpisane właśnie porozumienie o zawieszeniu broni między władzami Ukrainy i przedstawicielami separatystów może być kolejną zasłoną dymną i grą na zwłokę ze strony Putina. Do tej pory wszelkie ustalenia pokojowe były przez Kreml łamane, bowiem w rzeczywistości stanowiły jedyne posunięcia taktyczne, obliczone na opóźnienie reakcji Zachodu i zyskanie czasu.

Sytuacji Ukrainy nie zmieniłyby nawet natychmiastowe dostawy nowoczesnego uzbrojenia. Wymaga ono długotrwałych szkoleń, na które Kijów nie ma czasu. Zresztą na szczycie NATO decyzję o ewentualnym wsparciu Ukraińców pozostawiono państwom członkowskim. Trudno uwierzyć, by któreś z nich nagle zmieniło stanowisko w tej kwestii. Nawet Polska ustami prezydenta Bronisława Komorowskiego oświadczyła, że nie będzie sprzedawać Ukrainie broni, dopóki trwa tam wojna.

Na to wszystko nakładają się deficyty kadrowe sił ukraińskich i niekorzystne położenie strategiczne - jeżeli dojdzie do rosyjskiej ofensywy z trzech stron, to dowództwo ukraińskie nie będzie w stanie skoncentrować swoich szczupłych sił w jednym miejscu.

- Jestem przeświadczony, że Ukraina jako państwo już jest stracona. Według mnie najbardziej prawdopodobne są dwa scenariusze. Pierwszy scenariusz to proxy war - klasyczna wojna zastępcza pomiędzy mocarstwami. Czyli Zachód - w wariancie maksymalnym - dostarcza broń na Ukrainę, podtrzymuje opór, ale Rosja nie odpuszcza i mamy tam sferę państwa upadłego, totalnego chaosu, trwającego nawet dekady. I Moskwa na to pójdzie, jeżeli Zachód całkowicie nie ustąpi. I tutaj jest druga opcja - pozostawienie Ukrainy i zaakceptowanie faktu, że to jest rosyjska strefa wpływów. Nie widzę możliwości rozwiązania tej sytuacji na drodze negocjacji, bo w skutecznych negocjacjach musi być zasada win-win (czyli uzyskanie kompromisu - przyp. red.), a Rosja nie jest gotowa na żadne ustępstwa - podsumowuje ekspert Defence24.pl.

Tomas Bednarzak, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (433)