Chaos i zniszczenie
- Szykujemy się właśnie do wyjazdu do Ramadi. Możesz dać mi jakąś radę? - spytał Luttrell rannego komandosa, który wrócił z tego piekła. Żołnierz podniósł pobladłą twarz i spojrzał na niego znużonym wzrokiem. - Módl się - odpowiedział.
Wydawało się, że w 2006 roku w Ar-Ramadi kolejnym zamachom, krwawym strzelaninom i rosnącej liczbie ofiar wciąż nie ma końca. Terroryści uważali, że to miasto należy do nich, doprowadzając tym samym do coraz większej destabilizacji w całym regionie.
"Bojownicy różnych narodowości napływali do Iraku w imię arabskiego braterstwa i walki z niewiernymi. Na nieszczęście dla zwykłych Irakijczyków terroryści nie mieli nic przeciwko podrzynaniu gardeł innym muzułmanom, byle tylko osiągnąć swoje cele" - pisze autor "Na linii ognia". "Wiedzieliśmy, że przywrócenie normalności w miejscu tak pogrążonym w chaosie jak Ar-Ramadi graniczy niemal z cudem".
Na zdjęciu: pożar po zamachu bombowym w Ar-Ramadi.