Bitwa na Marszu Niepodległości. "Policja wiedziała wcześniej, że będzie zadyma"
- Jestem przekonany, że policja miała już wcześniej informacje operacyjne o tym, że część uczestników Marszu, przyjedzie tylko po to, żeby zrobić zadymę. To były grupy bandytów, szukających punktu zapalnego. Tego Marszu nie powinno w ogóle być - mówi WP Krzysztof Liedel, były policjant i ekspert ds. bezpieczeństwa.
12.11.2020 | aktual.: 02.03.2022 08:49
Ataki kiboli na policjantów, niszczenie budynków i ulic, podpalenie mieszkania przez chuliganów, ale też postrzelenie z kilku metrów gumową kulą w twarz 74-letniego fotoreportera przez funkcjonariusza policji czy pobicie pałkami i używanie gazu wobec dziennikarzy - to tylko kilka bardzo groźnych zdarzeń, do których doszło podczas Marszu Niepodległości.
Rannych zostało 35 policjantów, którzy odnieśli uraz kręgosłupa i głowy, a nawet złamań ręki. Trzech funkcjonariuszy wciąż przebywa w szpitalu. - Mieliśmy do czynienia z bitwą chuliganów, którzy przyszli walczyć - mówił rzecznik Komendy Stołecznej Policji Sylwester Marczak.
Zdaniem eksperta ds. bezpieczeństwa, wykładowcy Collegium Civitas Krzysztofa Liedela, do Marszu Niepodległości w ogóle nie powinno dojść.
- Marsz powinien być odwołany. Gdyby było poszanowanie dla prawa, to organizatorzy nie powinni go w żaden sposób przeprowadzać. I nie ma znaczenia, że zmieniono jego formułę na motoryzacyjną. To jest obchodzenie zakazów. A wszyscy nagle udają, że przepisy nie są wiążące - mówi WP Krzysztof Liedel.
Marsz Niepodległości. Policja robiła rozeznanie wcześniej
- Jestem przekonany, że policja miała operacyjne informacje o tym, że część uczestników Marszu przyjedzie tylko po to, żeby zrobić zadymę. Policyjne wydziały ds. przestępczości stadionowej musiały monitorować sprawę i były angażowane do rozpoznania zagrożeń. Stąd takie zgromadzenie sił i środków, także pododdziałów zwartych spoza Warszawy. To była kwestia czasu, kiedy dojdzie do konfrontacji. Policja była przygotowana na taki scenariusz. Wystarczyło zajrzeć na fora internetowe osób, które podpisywały się jako narodowcy, a skrzykiwali się na bijatykę z mundurowymi. To tam pojawiały się wpisy: nie przywoźcie rac i emblematów, wszystko będzie na miejscu. Od początku było to zorganizowane. Oni szukali punktu zapalnego - ocenia nasz rozmówca.
Jak dodaje, to była typowa konfrontacja i walka z grupą chuliganów.
- Przy zabezpieczeniu tego typu sytuacji, zawsze biorą udział policjanci z wydziałów operacyjnych. Pełnią rolę interwencyjną, kiedy jest łamane prawo. Ale także informacyjną, bo to oni na bieżąco komunikują się z pododdziałami zwartymi. Czy policjanci mogli zachować się lepiej? Sytuacja była na tyle dynamiczna, że musieli reagować na bieżąco. Na chwilę obecną nie widzę podstaw do dymisji komendanta głównego, czy komendanta stołecznego. Tyle ile mogła, to policja zrobiła - mówi ekspert ds. bezpieczeństwa.
Marsz Niepodległości. Politycy też mają swój udział
W jego ocenie, to co się działo na demonstracji trudno zestawić z patriotyzmem i świętowaniem odzyskania Niepodległości.
- Już od jakiegoś czasu trudno mówić o tych wydarzeniach jako o Marszu Niepodległości. Dziś różne grupy polityczne próbują zawłaszczać to święto. To powinna być uroczystość, gdzie cały naród obchodzi odzyskanie Niepodległości przez Polskę. A tu mamy po raz kolejny sytuację, w której uczestnicy Marszu próbują nas przekonywać, że tylko oni są jedynymi i prawdziwymi patriotami. Jak dołączymy do nich grupę chuliganów i bandytów, to o jakim święcie mówimy…. - uważa Krzysztof Liedel.
Zdaniem eksperta, w dużej mierze wiąże się to z zachowaniem części polityków.
- Mimo formalnego zakazu wysyłają sygnały, że można demonstrować. Podejmują negocjacje z organizatorami, puszczają do nich oko. Kończy się to takimi obrazkami, jakie widzieliśmy 11 listopada - kończy Liedel.