PolskaBiskupi i dziennikarze - nie obrażajcie dzieci!

Biskupi i dziennikarze - nie obrażajcie dzieci!

Rodzice dzieci poczętych drogą in vitro mają dość. Są oburzeni, że gdy sięgają po gazety lub włączają telewizor, ciągle słyszą, że mają „dzieci z probówki”. Dlatego apelują do dziennikarzy, aby ci przestali w końcu używać krzywdzących ich określeń „Nie istnieją dzieci z probówki, tak jak nie istnieją dzieci z penisa, czy pochwy. Są po prostu dzieci!” - czytamy w apelu. Stowarzyszenia obrońców metody in vitro kierują swój protest również do rzecznika praw dziecka i praw obywatelskich. Proszą o ochronę dzieci przed dyskryminacją.

Biskupi i dziennikarze - nie obrażajcie dzieci!
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

03.05.2009 | aktual.: 03.05.2009 18:07

Przeczytaj apel * *Kontrowersyjny projekt Gowina

O in vitro głośno zrobiło się jesienią ubiegłego roku. Stało się to, po zapowiedziach Ewy Kopacz o planach refundacji zabiegów. Później, na polecenie premiera, Jarosław Gowin zajął się tworzeniem projektu ustawy. Projekt ten był krytykowany, zarówno przez kolegów partyjnych, jak i członków innych partii. Negatywnie oceniły go też pary niepłodne, od lat walczące o dziecko. Najwięcej kontrowersji wzbudził zakaz mrożenia zarodków. Zdaniem lekarzy taki zapis znacznie zmniejszyłby skuteczność metody. Parom nie spodobało się też to, że komórki rozrodcze nie mogłyby być pobierane od osób trzecich i że z refundacji zabiegu skorzystałyby jedynie małżeństwa.

Rodzice pokładają nadzieję w obietnicy premiera

Jak na razie, temat in vitro jest jednak częściej wykorzystywany do politycznych przepychanek, niż realnych działań. Według nieoficjalnych doniesień mediów, projekt Gowina raczej nie zostanie przedstawiony w sejmie, bo jest zbyt restrykcyjny, aby został poparty przez kolegów z PO, czy zyskał przychylność opozycji. Co dalej? Pary starające się o dziecko liczą, że PO nie wycofa się z zapowiedzianej przez premiera całkowitej lub częściowej refundacji zapłodnienia in vitro.

Od czasu obietnicy premiera, media regularnie opisywały ten temat. Zdaniem obrońców in vitro, przez ostatnie pół roku wielu hierarchów Kościoła katolickiego i polityków dopuściło się do skandalicznych sformułowań pod adresem rodziców, którzy mają lub starają się o dziecko in vitro.

Apel do dziennikarzy i rzeczników stworzyło Stowarzyszenie „INVI” do obrony dzieci in vitro oraz Stowarzyszenie na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian”. Podpisali się pod nim wybitni profesorowie prawa, filozofii, medycyny a także ludzie kultury, w tym m.in. Krystyna Janda, Daniel Olbrychski, Magdalena Środa czy prof. Jacek Hołówka. Oba Stowarzyszenia domagają się od dziennikarzy większej rzetelności i odpowiedzialności w opisywaniu in vitro, a od rzeczników ochrony dzieci przed dyskryminacją.

O tym, jak bezbronni i odrzuceni czują się rodzice i dzieci, których bezpośrednio dotyczy ten problem, opowiada Małgorzata Saramonowicz, matka 11-letniej córki, która przyszła na świat dzięki metodzie in vitro i założycielka Stowarzyszenia „INVI”.

WP: Agnieszka Niesłuchowska: Co chcecie osiągnąć poprzez ten apel?

Małgorzata Saramonowicz: Chodzi nam o to, by ludzie, którzy tak bezpardonowo atakują in vitro, uświadomili sobie, że broniąc hipotetycznego życia, uderzają w dzieci, które nie są hipotetyczne, które od 21 lat legalnie rodzą się w Polsce. Te dzieci mają takie samo prawa, jak wszyscy inni Polacy i nie można ich dyskryminować ze względu na sposób poczęcia.

WP: Dlaczego zwracacie się akurat do mediów?

- Ponieważ język debaty toczącej się w mediach jest niedopuszczalny. Dziennikarze powinni zwracać większą uwagę na to, w jaki sposób opisują in vitro. Chodzi o uczciwość, rzetelność i nie przejmowanie języka przeciwników.

WP: Macie na myśli język konkretnych mediów?

- Nie. To ogólna tendencja. Media często zdają się mówić głosem m.in. prominentnych hierarchów Kościoła, którym często zdarza się powiedzieć rzeczy karygodne. Dziennikarze przytaczają zdania duchownych, ale nie ośmielają się zwrócić im uwagi. Wystarczy wspomnieć słowa biskupa Tadeusza Pieronka, który stwierdził, że pierwowzorem in vitro był Frankenstein. Gdyby to powiedział ktoś inny, w odniesieniu do innej grupy społecznej, taka publiczna wypowiedź z pewnością spotkałaby się z natychmiastową reakcją mediów, polityków. A tu nic, totalne milczenie, mimo, że sformułowanie dotyczyło nie tylko osób, które z niepłodnością walczą, ale również dzieci poczętych w ten sposób. Nikt się nie zastanawia, co one czują, słysząc takie słowa.

WP: Które z określeń pojawiających się w odniesieniu do in vitro uważacie za najbardziej bulwersujące?

- Przede wszystkim „zakamuflowane aborcje” oraz kłamliwe stwierdzenie, że życie dziecka in vitro jest okupione śmiercią jego sióstr i braci. Takie słowa uderzają w dzieci, które czują się mordercami. Inne godzące w nas określenia to te, że jako rodzice dzieci in vitro jesteśmy nastawieni do życia konsumpcyjnie. Bolą oskarżenia, że nasze dzieci są „kupione” i „nie powstały w wyniku miłości”. Zarzucanie ludziom, którzy wiele lat poświęcają na leczenie niepłodności, że fundują sobie „dziecko z probówki” z czystej wygody, jest okrutną i bezmyślną manipulacją. WP: Ile polskich dzieci przyszło na świat za pomocą metody in vitro?

- Nie ma precyzyjnych danych. Szacuje się, że to kilkadziesiąt tysięcy dzieci.

WP: A ilu rodziców dotyka ten problem?

- W Polsce jest ok. 3 mln osób niepłodnych i ciągle ich przybywa. Do tego dochodzą rodziny tych osób, które również dotyka cierpienie z powodu braku dzieci.

WP: Wielu księży mówi, że jeśli para nie ma dziecka, to powinna pogodzić się z losem. Jak odbieracie te słowa?

- To wyjątkowo okrutne słowa jak na przedstawicieli religii, która głosi miłość bliźniego. Również poseł Gowin, pytany o to co, jeśli nie in vitro, ma do zaoferowania parom niepłodnym, odpowiedział: cierpienie. Zostawię to bez komentarza.

WP: Ale słowa są głównie wypowiadane przez najwyższych przedstawicieli Kościoła jak chociażby kardynała Dziwisza, który mówił m.in., że „poczęcie w probówce trudno uznać za ludzkie”.

- Rozumiem, że jeśli ktoś jest katolikiem, może nie akceptować tej metody, ale przecież nie żyjemy w państwie wyznaniowym. Jeden światopogląd nie może wpływać na stanowienie prawa dla wszystkich obywateli. Gdyby świadkowie Jehowy usiłowali prawnie zakazać transfuzji krwi, jako zabiegu niezgodnego z ich światopoglądem, wszyscy pukaliby się w głowę.

WP: Dlaczego, skoro od 21 lat rodzą dzieci in vitro, dopiero teraz zrobiła się głośno na ten temat?

- Myślę, że z powodów politycznych. Część polityków świadomie wykorzystuje spór wokół in vitro, by lansować siebie i swoją partię.

WP: Co chcą w ten sposób ugrać?

- Przede wszystkim poparcie Kościoła. W czasie wyborów, ta teoretycznie apolityczna instytucja, stanowi ogromną siłę. To potęga, po którą każdy polityk chętnie sięga.

WP: No tak, ale ten temat dzieli Kościół. Nie wszyscy katolicy potępiają in vitro.

- To prawda. Spotkałam wielu katolików, nawet księży, którzy nie zgadzają się z oficjalnym stanowiskiem Kościoła. Uznają, że jeśli Bóg chce, to może dać życie także przez in vitro.

WP: Jak się ta manipulacja w mediach przekłada na życie przeciętnej polskiej rodziny, w której urodziło się dziecko in vitro?

- Moje dziecko jest na tyle duże, że świadomie czyta artykuły, ogląda telewizję i nie rozumie tego, co się dzieje wokół niej. Pyta mnie: „Mamo, dlaczego biskupi mówią, że nie powinno mnie być na świecie?”. Nie umiem na to odpowiedzieć. Zwracałam się nawet o pomoc do psychologa, bo myślę, że wymaganie od 11-latki, by broniła swojego prawa do istnienia, to stanowczo za wiele. Mam świadomość, że i tak jesteśmy w dobrej sytuacji, bo żyjemy w wielkim, anonimowym mieście. Obawiam się jednak, że w mniejszych miejscowościach to może być poważny problem. Jeśli co tydzień z ambony słyszy się krytyczne opinie na temat siebie i własnego dziecka. To musi być horror. WP: Czy przez tę nagonkę rodzice decydują się nie mówić dzieciom in vitro o tym, w jaki sposób zostały poczęte?

- To się zdarza. Bywa, że rodzice po udanym zabiegu w klinice zacierają swoją tożsamość, urywają kontakt z lekarzami. O niczym nie mówią też rodzinie. Niestety negatywna atmosfera wokół in vitro wzmaga poczucie lęku takich osób. Rodzice obawiają się wykluczenia społecznego, ostracyzmu, dyskryminacji.

WP: Jesienią premier obiecał, że in vitro będzie refundowane. Na razie jednak nie wiadomo, czy PO nie wycofa się ze swojego projektu ustawy. Macie jeszcze nadzieję?

- Tak i chcielibyśmy, aby PO nie rezygnowała z planów refundacji. Wypowiedź premiera rozbudziła wielkie nadzieje, bo wielu ludzi nie stać na opłacenie tak drogiego leczenia. Na ogół bowiem na jednym zabiegu in vitro się nie kończy. Trzeba pamiętać, że przyszli rodzice muszą wydać nawet po kilkadziesiąt tysięcy złotych, aby obdarzyć życiem swoje dziecko. Refundacja in vitro jest praktykowana w wielu krajach, więc mamy nadzieję, że będzie również u nas.

WP: Załóżmy, że w przyszłości będzie możliwość refundacji zabiegów in vitro. Komu pani zdaniem powinno być fundowane takie leczenie. Pytam, ponieważ np. poseł Gowin, mówił, że wyłącznie małżeństwom. Z sondażów opinii publicznej również wynika, że Polacy są bardziej przychylni finansowaniu zabiegów u małżeństw, niż osób samotnych.

- Prawo do zdrowia, a tym samym leczenia niepłodności, powinien mieć każdy, bez względu na swój stan cywilny. Przecież człowiek, który trafia do szpitala z zawałem, nie jest pytany o stan cywilny, płeć czy wyznanie. Tak samo powinno być z in vitro.

Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
rodzicedziecikościół
Zobacz także
Komentarze (452)