"Bilet to strata pieniędzy". Opłaca się jazda na gapę?
- Nie kupuję biletów, bo to strata pieniędzy. Na trasie do mojej pracy kontrolerzy nie jeżdżą - mówi Wirtualnej Polsce Adam z Warszawy, który na gapę podróżuje od ponad roku. Takich osób stołeczną komunikacją jeździ więcej. - Mamy świadomość przypadków notorycznego uchylania się od płacenia za przejazd - tłumaczy Magdalena Potocka z Zarządu Transportu Miejskiego.
02.04.2015 | aktual.: 02.04.2015 15:47
- Kiedyś regularnie kupowałem bilet 3-miesięczny. Przestałem, gdy straciłem pracę i musiałem ciąć budżet. Znalazłem nowe zatrudnienie, ale biletu już nie kupuję, bo mam ważniejsze wydatki - opowiada Adam. I dodaje: "kontrolerów spotyka się najczęściej raz na trzy miesiące". - To oznacza, że nawet jak dostanę mandat, wychodzę na zero, bo tyle samo zapłaciłbym za bilet okresowy - wyjaśnia.
Podobnie uważa Kamil, student Uniwersytetu Warszawskiego. - Bilet to strata pieniędzy, a jazda na gapę, choć ryzykowna, pozwala zaoszczędzić kilka stówek. W Warszawie jest tak mało kontrolerów, że trzeba mieć pecha, aby dostać mandat - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską.
Kamil zawsze miał szczęście. Bez biletu jeździł pół roku. Przestał, bo dostał pracę w korporacji. - Muszę chodzić w garniturze, eleganckich butach i z laptopem. W takim stroju nie chciałbym zostać złapany za jazdę bez biletu - tłumaczy.
Jak to jest dostać karę za brak biletu wie Adam. - Spotkało mnie to już dwa razy. Na rok jazdy to i tak dobry wynik. Z ekonomicznego punktu widzenia jestem na plus - mówi wyraźnie zadowolony z siebie.
Kara za jazdę bez biletu w Warszawie wynosi 266 złotych. Osoby, które uiszczą opłatę na miejscu kontroli zapłacą mniej, bo niecałe 160 złotych. Bilet 3-miesięczny kosztuje 280 zł. Biorąc przykład Adama, wychodzi na to, że rzeczywiście może to być opłacalne, ale nie każdy może mieć tyle szczęścia.
- Nie odważyłabym się jechać bez biletu. Nie ma miesiąca, w którym nie spotkam kontrolerów. Czasem sprawdzają mi bilety nawet kilka razy w ciągu dnia - mówi Wirtualnej Polsce pasażerka podróżująca autobusem linii 187. Skąd tak odmienne opinie u naszych rozmówców?
Z komunikacji miejskiej w Warszawie każdego dnia korzysta trzy miliony osób. Kontrolerów jest tylko 166. Mimo to ZTM zapewnia, że pracowników sprawdzających bilety można spotkać wszędzie. - W rozliczeniu miesięcznym na terenie aglomeracji warszawskiej kontrolowanych jest 99 lub 100% linii - mówi Wirtualnej Polsce Magdalena Potocka z biura prasowego. Czy są linie, które upodobali sobie kontrolerzy?
Zdaniem pasażerów zwrot "proszę bilet do sprawdzenia" najczęściej usłyszymy w metrze. - Stacja Centrum, tam bez ważnej karty przejazdu lepiej się nie zapuszczać. Najwięcej pasażerów, najwięcej potencjalnych gapowiczów. Kontrolerzy o tym wiedzą. Myślę, że po otwarciu II linii metra ich nowym bastionem może stać się Świętokrzyska - mówi Adam. Z tą opinią nie zgadza się ZTM. - Wyznaczamy kontrolerom rejony pracy, nie mogą ich wybierać dobrowolnie - tłumaczy Potocka. I dodaje, że każdego dnia są to inne miejsca.
- Miałem swoją metodę. Stałem przy kasowniku z biletem i obserwowałem ludzi na przystanku. Kontrolerów łatwo rozpoznać, bo są charakterystycznie ubrani. Ciemna kurtka, torba na ramieniu i podejrzliwie spojrzenie - opowiada Kamil.
ZTM zdaje sobie sprawę, że nie wszystkich gapowiczów można wyłapać. Tłumaczy też, dlaczego warto być uczciwym. - Korzystając z transportu publicznego bez wnoszenia opłat działamy na niekorzyść wszystkich pasażerów. Wpływy z biletów pozwalają na utrzymanie komunikacji miejskiej na obecnym, wysokim poziomie - mówi Potocka. I przypomina: "w przypadku notorycznych gapowiczów na policję kierowane są zawiadomienia o popełnieniu wykroczenia polegającego na trzykrotnym wyłudzeniu przejazdu".