Białoruś: zatrzymania dziennikarzy po demonstracjach w Mińsku
O co najmniej kilkuset osobach, w tym reporterach, zatrzymanych w sobotę podczas protestu w Mińsku informują przedstawiciele niezależnych białoruskich mediów. Wcześniej milicja rozbiła manifestację opozycji z okazji nieoficjalnego Dnia Wolności.
25.03.2017 17:03
- Kilkadziesiąt wypełnionych ludźmi więźniarek widziałem na własne oczy; myślę, że można mówić bez przesady o zatrzymaniu co najmniej kilkuset osób - powiedział PAP Waler Kalinouski, dziennikarz Radia Swaboda, jeden z reporterów tej stacji, którzy prowadzili relację z sobotniej akcji protestu.
Jako "nadzwyczaj dużą" Waler Kalinouski ocenił również liczbę wysłanych na ulicę milicjantów, w tym funkcjonariuszy oddziałów specjalnych OMON, którzy byli wyposażeni w tarcze i pałki, a według niektórych doniesień także uzbrojeni. - To samo można powiedzieć o ilości sprzętu. W swojej ponad 20-letniej pracy reportera taką liczbę więźniarek, polewaczek i innych wozów milicyjnych widziałem może kilka razy - ocenił Waler Kalinouski.
Była to odpowiedź białoruskich władz na manifestację opozycji. Mimo braku zgody władz, ludzie spontanicznie zgromadzili się na Prospekcie Niepodległości w Mińsku, po tym jak nad ranem doszło do zatrzymania jednego z liderów opozycji Uładzimir Nieklajeu. Kandydat na prezydenta Białorusi w wyborach w 2010 roku został zatrzymany podczas powrotu do kraju z Polski. Uładzimir Nieklajeu uczestniczył w spotkaniu w Sejmie.
Milicja próbowała nie dopuścić do manifestacji. W tym celu, dostęp na planowane miejsce zbiórki pod Narodową Akademią Nauk został wcześniej zablokowany. Na pobliskich ulicach pojawiły się milicyjne pojazdy i odziały. Funkcjonariusze nikogo nie przepuszczali w okolice Narodowej Akademii Nauk.
Organizatorzy o decyzji władz zakazującej manifestacji w tym miejscu dowiedzieli się w piątek. W zamian za to pozwolono na demonstrację w oddalonym od centrum miejskim parku. Opozycjoniści zrzekli się odpowiedzialności za manifestacje i apelowali o przybycie w pierwotne miejsce, czyli pod Narodową Akademię Nauk blisko centrum miasta.
Zatrzymania dziennikarzy
Milicyjne odziały OMON wtargnęły również w sobotę do biura niezależnego Centrum Obrońców Praw Człowieka "Wiasna" i zablokowały dostęp do niego. Podczas akcji zatrzymano 57 osób, w tym dziennikarzy. Przedstawiciel organizacji, Walancin Stefanowicz, wyraził obawę, że mogło dojść do zatrzymania lidera "Wiasny" Alesia Bialackiego.
Centrum Obrońców Praw Człowieka "Wiasna" od połowy lutego prowadzi specjalną listę osób poszkodowanych w wyniku zatrzymań organizatorów i uczestników opozycyjnych manifestacji. Władze Białorusi wprowadziły wtedy w życie dekret o pasożytnictwie, który zobowiązuje osoby niepracujące do płacenia specjalnego podatku.
O zatrzymaniu swoich reporterów poinformowały m.in. Biełsat (sześć osób), portal TUT.by, agencja informacyjna BiełaPAN. Początkowo dziennikarzy nie zatrzymywano i jako jedynych wpuszczano na miejsce zbiórki uczestników nieuzgodnionego z władzami protestu. Później jednak doszło do ich zatrzymań.
Pojawiają się także kolejne informacje o zatrzymanych działaczach opozycji, m.in. Dzianisie Sadouskim z Białoruskiej Chrześcijańskiej Demokracji i Jurym Mielszkiewiczu z Ruchu o Wolność. W
Władze zapowiadały aresztowania
Już w czwartek prezydent Aleksandr Łukaszenka zapowiedział jak najsurowsze zapobieganie łamaniu prawa. Zapewnił też, że władze nikogo się nie boją. - Nikomu nie zatykamy ust, ale krok w lewo czy krok w prawo od przepisów prawa będą jak najsurowiej udaremniane – mówił prezydent Białorusi.
Aleksandr Łukaszenka zaznaczał, że władze nie mają zamiaru nikogo zastraszać. Podkreślił, że bardzo go niepokoją informacje, które otrzymuje i których tylko „drobna część” jest przekazywana mediom. Prezydent mówił to kilka dni po tym, jak białoruskie media poinformowały o zatrzymaniu około 20 „bojowników, którzy przygotowywali prowokację z użyciem broni”.