Białoruś: Milicja oddała strzały ostrzegawcze. Dziesiątki zatrzymanych
Jak w każdą niedzielę Białorusini wyszli tłumnie na ulice. Tym razem protestujący wybrali się do podmińskiej Kuropaty, gdzie znajduje się cmentarz ofiar stalinowskiego reżimu. Milicja próbowała powstrzymać przemarsz.
01.11.2020 | aktual.: 01.03.2022 14:33
Już niemal trzy miesiące trwają protesty na Białorusi. W niedzielę, mieszkańcy Mińska po raz kolejny tłumnie wyszli zaprotestować przeciwko władzy Aleksandra Łukaszenki. Doszło do interwencji milicji, która chciała przerwać demonstrację. Jak podało Centrum Praw Człowieka "Wiasna" zatrzymanych zostało 230 osób.
Białoruś. Marsz na Kuropaty
Kuropaty to bardzo ważne miejsce dla białoruskiej historii. To tam znajdują się masowe groby ofiar, rozstrzelanych przez NKWD w latach 1937-1941. Nie ma zgody co do liczby ofiar zamordowanych na Białorusi w okresie "wielkiej czystki". Zajmujący się tym tematem historycy wahają się w szacunkach podając liczby od stu tysięcy do nawet ćwierć miliona ofiar.
Białorusini co roku odwiedzają Kuropaty na przełomie października i listopada. W tym czasie, poza Dniem Wszystkich Świętych przypada także Dzień Pamięci Ofiar Represji Politycznych. W tym roku marsz na uroczysko odbywał się pod hasłem "Dziady przeciwko terrorowi". Już około południa agencja Interax-Zapad podała, że doszło do pierwszych zatrzymań. Milicja miała też oddać strzały ostrzegawcze wobec demonstrantów.
Następnie niezależne białoruskie media (serwis tut.by) informowały o eskalacji przemocy ze strony milicji. Ta miała używać granatów hukowych i gazu łzawiącego. Zatrzymani zostali przedstawiciele mediów, m.in. operator telewizji Biełsat Zmicier Sołtan (miał stracić kamerę i telefon).
Pomimo oporu milicji około 10 tysięcy osób dotarło na Kuropaty. Na miejscu składano kwiaty i zapalano znicze. Na miejscu protestujący utworzyli "żywy łańcuch" łapiąc się za ręce. To nie pierwsza taka inicjatywa. Podobny happening na Kuropacie miał miejsce w sierpniu, kilka dni po wyborach prezydenckich.
Białoruś. Ultimatum Cichanouskiej
W niedzielę 25 października minął termin ultimatum, jakie wciąż przebywająca na emigracji liderka opozycji Swietłana Cichanouska postawiła przed urzędującym prezydentem Aleksandrem Łukaszenką. Cichanouska, podobnie jak dziesiątki tysięcy Białorusinów wychodzących na ulice w każdy weekend, jest przekonana, że wybory zostały sfałszowane. Dlatego wezwała Łukaszenkę do dymisji i rozpisania nowych wyborów. W przeciwnym wypadku miał się rozpocząć strajk generalny.
Ponieważ Aleksander Łukaszenka zignorował wezwanie, od poniedziałku 26 października strajk wybuchł w wielu zakładach przemysłowych kraju. Według komentatorów jeśli uda się go utrzymać, cierpliwość Moskwy wobec niepotrafiącego stłumić protestów Łukaszenki może się skończyć.