Dwa kraje, dwa protesty, dwie różne rzeczywistości. I podobna reakcja policji: przemoc. Reakcja państwa w USA: bezkarność policjantów może się skończyć. Reakcja państwa w Polsce? Najwyraźniej taka, która nie powstrzymała policjanta w Głogowie przed biciem kobiety pałką.
Wiem, o czym myślisz. Wystrzelił sześć czy pięć razy? Szczerze mówiąc, w całym tym zamieszaniu, sam straciłem rachubę. Ale pamiętając o tym, że to Magnum .44 - najpotężniejszy pistolet na świecie, który z łatwością może odstrzelić ci głowę - musisz sobie odpowiedzieć na jedno pytanie: Czy jestem szczęściarzem? Więc? Jesteś, śmieciu?
Albuquerque, Nowy Meksyk, lipiec 2014 r. Pod kompleks budynków mieszkalnych podjeżdża Roxanne Torres. Odwozi znajomego do domu. Nagle w okno jej auta puka dwójka ubranych na czarno ludzi. Każą jej wysiąść. Roxanne, pewna, że chcą jej ukraść samochód, włącza silnik i rusza.
Para w czerni – oficerowie policji Janice Madrid i Richard Williamson, otwierają ogień. Pada 13 strzałów. Kilka trafia Roxanne w ramię, kobiecie udaje się jednak dojechać do szpitala.
Bohater pierwszej scenki dziś miałby grube kłopoty, a wówczas został klasyką kina. Detektyw "Brudny Harry" Calahan i jego Smith & Wesson Model 29, zwany 44 Magnum, pojawiali się jak mityczny szeryf tam, gdzie trzeba było "zrobić porządek". Pomysł na tę postać sięgał do świata Dzikiego Zachodu, gdy stróż prawa bywał, o ironio, buntownikiem przeciwko autorytarnemu systemowi, ale i sam od autorytarnych metod nie stronił. Dzięki Harry’emu w Ameryce utrwalił się szablon gliniarza, który nie przebiera w środkach, a koniec końców dobro wygrywa.
Jak wtedy, tak i dziś szeryfów Callahanów przekraczających w ramach pełnienia obowiązków granice oraz służbowe uprawnienia są tysiące. Przemoc policji stała się problemem społecznym, a dwie sprawy wywindowały ją w ostatnich latach do głównego nurtu amerykańskiej polityki.
TORRES KONTRA MADRID
Tego wieczora w Albuquerque funkcjonariusze Madrid i Williamson mieli aresztować kobietę. Nie miała nią być Roxanne Torres. Ale to jej prokurator postawił zarzuty niepodporządkowania się nakazowi policjantów oraz bycia wobec nich agresywną.
Torres nie przyznała się do winy. Jej adwokat wniósł pozew przeciw funkcjonariuszom. Oskarżył ich, że naruszyli prawa Roxanne do nietykalności osobistej, mieszkania, dokumentów i mienia wynikające z 4. poprawki do Konstytucji. W skrócie – że napadli kobietę, użyli nadmiernej siły, a ich zachowanie nie było uzasadnione okolicznościami.
Pod koniec marca amerykański Sąd Najwyższy większością 5 do 3 uznał te argumenty.
Przełomowy wyrok? Bat na brutalność policji w USA? Do ostatecznego zwycięstwa Torres jeszcze daleko. O temperaturze sporu niech świadczy, że trójka sędziów przeciwna wyrokowi nazwała interpretację słowa "seizure" autorów wyroku "schizofreniczną".
Przewodniczący Sądu Najwyższego John Roberts podkreślał, że: "Jedyne, co dziś rozstrzygamy, to to, że funkcjonariusze napadli na Torres, strzelając do niej z zamiarem ograniczenia jej ruchów". Nadal możliwe jest, że dalsze postępowanie ustali, że policja działała rozsądnie, bo wersje wydarzeń są sporne, lub że funkcjonariusze są chronieni przed odpowiedzialnością na mocy doktryny znanej jako kwalifikowany immunitet.
KWALIFIKOWANA BEZKARNOŚĆ?
Kwalifikowany immunitet, czyli usankcjonowana wcześniejszym wyrokiem Sądu Najwyższego bezkarność policjantów, gdy nadużywają oni siły, wykonując obowiązki służbowe, to głaz, o który rozbija się nie tylko publicystyka na temat przemocy policji, ale wszystkie pozwy w sprawach karnych czy o odszkodowanie. Przez ostatnich 40 lat sądy niższych instancji powoływały się na ten precedens i zwalniały funkcjonariuszy z odpowiedzialności nawet w przypadkach rażących nadużyć. Takich zaś amerykańskie media wyliczają dziesiątki.
W Wisconsin uniewinniono policjanta, który przez przypadek zabił dziesięcioletnie dziecko, strzelając do jego psa, zresztą niestwarzającego żadnego zagrożenia. Strażnicy więzienni z Missisipi zostali oczyszczeni z zarzutów tortur po tym, jak zamknęli na kilka dni więźnia bez dostępu do wody i jedzenia w karcerze przepełnionym ekskrementami. Konsekwencji nie ponieśli też członkowie ekipy SWAT, którzy obrzucili granatami gazowymi dom starszej kobiety, jak się później okazało, niesłusznie podejrzewanej. W Idaho nie postawiono nawet zarzutów urzędnikom sądowym za to, że niezgodnie z przepisami przetrzymywali w areszcie 14-latka, zanim stanął on przed sądem. Nie zapewniono mu dostępu do adwokata ani kontaktu z rodziną. W Wyoming kary nie poniósł policjant, który niepełnosprawnego umysłowo konwojowanego więźnia dosłownie wyrzucił z radiowozu na autostradzie. Człowiek ten zginął pod kołami innego auta. Jest też sprawa z New Jersey, czyli "krainy Soprano", słynącej ze stałych powiązań władzy z mafią. Tam nie postawiono zarzutów funkcjonariuszowi policji, który przywłaszczył sobie 225 tys. dol. i zasłonił się "immunitetem kwalifikowanym".
I być może proces Torres kontra Madrid nie miałby szans wywołać wielkich zmian, gdyby nie druga tocząca się w tym samym czasie sprawa. Przed sądem w Minneapolis odpowiada Derek Chauvin, były policjant, który próbował 25 maja 2020 r zatrzymać na ulicy niejakiego George’a Floyda.
46-letni Floyd został posądzony o próbę zapłacenia w sklepie sfałszowanym banknotem. Nie był uzbrojony. Wychowywał dwie córki. Wychowywał się w ubogiej okolicy, w czasach szkolnych był niezłym koszykarzem, jako dorosły zaliczył kilka odsiadek, min. za narkotyki i kradzieże oraz za napad z bronią w ręku. Wyroki odsiedział, w 2014 r. przeprowadził się do Minneapolis, gdzie pracował jako kierowca ciężarówki i ochroniarz. Obie posady stracił w 2020 r. tę drugą w ramach zwolnień spowodowanych kryzysem wywołanym przez epidemię COVID-19.
Sąd w Minneapolis nie rozpatruje jednak jego dawnych przestępstw, ale to, że na filmach nakręconych z komórek przez świadków wydarzenia widać, że funkcjonariusz Chauvin dusi człowieka do nieprzytomności. Nagrania obiegły cały świat. Sędziów przysięgłych czeka konfrontacja twierdzeń prokuratora, że Chauvin dwukrotnie wyczuł, iż Floyd nie ma pulsu i nie reaguje na bodźce, a mimo to nie zwolnił uścisku, oraz linii obrony prezentowanej przez adwokata Erica Nelsona, który chce ustalić przyczynę śmierci Afroamerykanina – domyślnie: że nie zabił go Chauvin. Czeka ich spór o fakty i ich interpretację.
FAKTY I ICH INTERPRETACJA
Brzmi znajomo? Spór o fakty i ich interpretację wyprowadził w pandemicznym roku 2020 na ulice zarówno społeczeństwo tak amerykańskie, jak i polskie. Przez Amerykę po śmierci Floyda przetoczyły się protesty ruchu Black Lives Matter. Przez Polskę przeszły marsze kobiet, strajkujących przeciwko zaostrzeniu ustawy aborcyjnej.
W Stanach chodziło o tzw. profilowanie rasowe. Chodzi o to, że Afroamerykanie są częściej podejrzewani o przestępstwa kryminalne tylko dlatego, że są czarnoskórzy. Ten problem jest starszy o prawie sto lat od Stanów Zjednoczonych, bo już w 1693 r. filadelfijski sędzia kolonii Pensylwania wydał wyrok, na mocy którego można było zatrzymywać czarnych, by sprawdzać, czy nie są zbiegłymi niewolnikami.
Niewolnictwa nie ma od 150 lat, ale problem nie zniknął. W sprawie Floyd przeciwko City of New York w zbiorowym pozwie przedstawiciele afroamerykańskiej i latynoskiej mniejszości oskarżyli nowojorską policję o to, że funkcjonariusze zatrzymują ich, legitymują i przeszukują tylko dlatego, że są właśnie Afroamerykanami lub Latynosami.
Obliczono wówczas, że około 90 proc. osób prewencyjnie zatrzymywanych w Nowym Jorku, szczególnie w "złych dzielnicach" jak South Bronx, Brownsville, Bedford-Stuyvesant i East New York, to młodzi ludzie z mniejszości etnicznych. Na rozprawie zeznawali policjanci, którzy nie godzili się na takie praktyki. Jeden z nich, Pedro Serrano, który sam jako wychowywany na Bronksie chłopiec doświadczył profilowania rasowego, potajemnie nagrał rozmowę z przełożonym, Christopherem McCormackiem.
Sędziowie usłyszeli, jak inspektor mówi, że Serrano ma zatrzymywać "czarnych mężczyzn", ponieważ "są problemem". W innej rozmowie każe zatrzymywać i legitymować „właściwych ludzi we właściwym czasie i właściwym miejscu”. Według prawników specjalizujących się w sprawach dyskryminacji rasowej to słowny szyfr oznaczający właśnie mniejszości etniczne. A nowojorska (i nie tylko) policja używa takich określeń, aby uniknąć oskarżenia o rasizm.
Inni policjanci zeznali, że dowódcy domagają się wykonywania norm liczbowych zatrzymań i aresztowań. Ci, którzy owych norm nie wykonywali, byli karani odbieraniem nadgodzin, przeniesieniami do komisariatów daleko od miejsca zamieszkania i obniżaniem ocen okresowych, od których zależą premie. Ostatecznie zapadł wyrok zakazujący takich praktyk, z powołaniem na czwartą poprawkę do ustawy zasadniczej.
TEORIA ROZBITEJ SZYBY
Tylko co z tego, gdy polityka "stop and frisk" ("zatrzymaj i przeszukaj"), jest od dawna oficjalną praktyką nie tylko w nowojorskiej policji. Agresywna prewencja sięga korzeniami połowy lat 90., kiedy w Nowym Jorku zawadiacki jak szeryf z Dzikiego Zachodu burmistrz Rudy Giuliani rozpoczął krucjatę przeciw przestępczości. Jego strategia opierała się na teorii „rozbitej szyby”, zgodnie z którą należy w zarodku tłumić wszelkie, nawet drobne przejawy naruszania prawa i porządku. Nawet kosztem łamania praw obywatelskich Afroamerykanów.
Strona fatalencounters.org dokumentuje śmierci, do których doszło przy okazji próby aresztowania w ciągu 20 ostatnich lat w USA. Było ich ponad 26 tysięcy, średnio ponad 1300 rocznie. Na przykład w 2016 r. policja zabiła 574 białych, 266 Afroamerykanów, 183 Latynosów, 24 rdzennych Amerykanów i 21 osób pochodzenia azjatyckiego.
Jednak, jeśli się przyjrzeć uśrednionym statystykom, na każdy milion ludności policja zabiła 10,13 rdzennych Amerykanów, 6,66 Afroamerykanów, 3,23 Latynosów, 2,9 Białych Amerykanów i 1,17 Azjatów. W 2017 r. odnotowano 1147 zabójstw z ręki policjantów, z czego tylko w 13 przypadkach funkcjonariuszom postawiono zarzuty popełnienia przestępstwa. 640 spośród wspomnianych zgonów spowodowanych przez przedstawicieli służb w owym roku miało miejsce w związku z wykroczeniami bez użycia przemocy.
Liczbę śmierci w wyniku interwencji policji oraz ich skalę i proporcje między USA a Polską trudno porównywać. Protesty w USA i w Polsce mają oczywiście całkiem inne podłoże, dynamikę, motywację protestujących i inny kontekst polityczny, ale dwa elementy mają podobne: jedne i drugie wybuchły w obronie praw określonej grupy społecznej i jedne i drugie spotkały się z brutalną reakcją funkcjonariuszy. I spór o fakty i ich interpretację.
ZNAJ PROPORCJĘ
Ten problem w Polsce – tak jak i w USA – nie zaczął się wczoraj. Z raportu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji sporządzonego w 2015 r. wynika, że 45 proc. funkcjonariuszy policji Polskiej przyznało, że brali udział w interwencjach, w których działanie części z nich mogło być postrzegane jako przejaw nieuzasadnionej, a wręcz agresji. Prawie 13 proc. przebadanych stwierdziło, że do takich sytuacji dochodziło w co najmniej jednej piątej interwencji.
Według Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka policjanci regularnie sięgają po nieproporcjonalne środki przymusu, a także nie informują zatrzymanych o ich prawach, między innymi o tym podstawowym, mówiącym o możliwości skontaktowania się z adwokatem. Generalnie w Polsce brakuje procedur zapobiegających policyjnej agresji, a taką byłby np. obowiązek instalacji kamer na mundurach, co stosuje się m.in. we Francji, by nagrywać policyjne czynności.
Tymczasem eksperci Biura Rzecznika Praw Obywatelskich od 23 października do 14 grudnia 2020 r. rozmawiali z zatrzymanymi po demonstracjach kobiet w pomieszczeniach policyjnych. Ludzie ci należą do zespołu Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur. Ich zadaniem jest przeciwdziałania okrutnemu traktowaniu i torturom, a działają na mocy protokołu dodatkowego do Konwencji ONZ o zakazie tortur. Po owych rozmowach sporządzono raport.
Jego autorzy najbardziej są zaniepokojeni brutalnością reakcji policjantów w czasie interwencji, nieuzasadnionym stosowaniem gazu, niepotrzebnym i długotrwałym użyciem kajdanek, biciem pałkami oraz używaniem wobec zatrzymywanych obelg. Osoby zatrzymywane nie były też odpowiednio informowane o przysługujących im prawach, np. nie miały często dostępu do opieki lekarza. Zespół Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur zaleca szkolenia dla funkcjonariuszy o tym, jak należy traktować zatrzymanych oraz bezwzględne przestrzeganie przez funkcjonariuszy obowiązku traktowania osób zatrzymanych, w sposób respektujący ich godność.
Głogów. Policjant bił pałką kobietę. Teraz KGP zabrała głos
### PRZYZNANIE SIĘ DO WINY
Polskim Harrym Callahanem chce chyba zostać inspektor Mariusz Ciarka, rzecznik prasowy Komendanta Głównego Policji. Kiedy w listopadzie zeszłego roku w trakcie protestów Strajku Kobiet pod MEN policjanci zatrzymali, wrzucili do radiowozu i wywieźli w nieznanym kierunku fotoreporterkę Agatę Grzybowską, insp. Ciarka ich tłumaczył: „Legitymacja prasowa czy jakikolwiek inny dokument nie zwalnia nas z odpowiedzialności za podejrzenie popełnienia przestępstwa”.
Z relacji obecnych na miejscu świadków zdarzenia wynika, że jednak trudno było nie wiedzieć, że Grzybowska jest tam służbowo i wykonuje swoje zawodowe obowiązki. W grudniu w rozmowie z Anną Wiejak „polski Harry” mówił tak:
„Oni się z tym nawet nie kryją podczas konferencji, w różnego rodzaju komentarzach na swoich forach, że muszą prowokować, muszą tworzyć sytuacje, które będą publicznie powtarzane, aby ludzie wiedzieli, że oni cały czas protestują. Im jest na rękę, żeby atakować policjantów, wyzywać ich, żeby policjanci używali środków przymusu bezpośredniego w momencie ataku, bo to jest jedyna możliwość, żeby niektóre media w ogóle o tym mówiły".
wydarzenia w Głogowie skomentował słowami:
„Powiedzmy sobie otwarcie. To byli kibole w Głogowie. Obojętnie jak nazwiemy ten protest, tam spośród wylegitymowanych osób niemal 100 proc. to znane osoby ze środowiska kibicowskiego”.
W rozmowie z WP przyznał jednak, że "Komendant Główny Policji zlecił, aby Biuro Kontroli dokładnie wyjaśniło okoliczności związane z tą sytuacją".
Tymczasem szef policji w Minneapolis Medaria Arradondo zeznał kilka dni temu w sprawie Chauvina, że Derek Chauvin naruszył zasady i wartości, którymi kieruje się policja. Arradondo, który jest pierwszym afroamerykańskim szefem policji w tym mieście, podkreślał, że - przyciskając kolanem leżącego na ziemi i skutego kajdankami Floyda - Chauvin postępował w sposób niezgodny z przepisami. Zdaniem Arradondo nie było to zgodne z zasadami i szkoleniem funkcjonariuszy policji, jak też z ich etyką i wartościami. Wyrok w sprawie Torres kontra Madrid to kolejna cegiełka rzucona w okno muru z napisem „bezkarność policji” w USA. W Polsce mur stoi.