Barbara Nowak: Ja się nie nadaję do takiej polityki
- Na ulicy minął mnie jakiś pan i krzyknął: "Babo, to nie ty sama się do tego sejmiku wybrałaś, ja na ciebie głosowałem, masz wracać" - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Barbara Nowak, radna województwa małopolskiego.
4 lipca Barbara Nowak ogłosiła, że zrzeka się mandatu radnej województwa małopolskiego. Był to efekt trzymiesięcznego pata w sejmiku małopolskim, gdy PiS mając większość, nie potrafiło wybrać marszałka. Radnych, którzy nie popierali Łukasza Kmity, wskazywanego przez Jarosława Kaczyńskiego, w partii wprost nazywano "zdrajcami".
W końcu nastała zgoda i na marszałka wybrano Łukasza Smółkę. Chwilę po głosowaniu była małopolska kurator oświaty zburzyła atmosferę święta, ogłaszając, że "zdrajcy zostali nagrodzeni", a dla niej "honor nie ma ceny".
Formalnej rezygnacji z mandatu Barbara Nowak jednak nie złożyła. Zamiast tego dwa dni po sesji sejmiku napisała na platformie X, że jest "jedną wielką rozterką" i docierają do niej prośby, by radną pozostała.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W końcu w poniedziałek 8 lipca ogłosiła zmianę decyzji: "Wydawało mi się, że sama mogę zmienić rzeczywistość na lepszą. Zapomniałam, że w Małopolskim Sejmiku znalazłam się nie własną decyzją, lecz z woli Wyborców. Dziękuję za lekcję pokory od moich Wyborców i Przyjaciół z całej Polski. Przepraszam za zamieszanie. Jestem dla Małopolan".
Paweł Figurski: Będzie pani mogła spokojnie spojrzeć w lustro?
Barbara Nowak: Oczywiście, że tak. W samej ocenie, że nie mogę tolerować zdrady, która jest nagradzana, nic się nie zmienia.
Coś się jednak zmieniło. Nie porzuca pani mandatu, choć miała pani to zrobić, by móc w to lustro patrzeć.
Dostałam wiele sygnałów, głównie ze strony stowarzyszeń patriotycznych i katolickich, nawołujących, że mam się zachować przyzwoicie. A według nich przyzwoicie oznacza być w miejscu, na które mnie wybrali.
Usiłowałam tłumaczyć moje podejście, ale po długich rozmowach z profesorami z całej Polski, osobami duchownymi i świeckimi uznałam, że to ja czegoś nie rozumiem i to ja powinnam zmienić decyzję. Bo ludzie we mnie uwierzyli i liczą, że będę w stanie zrobić coś dobrego. Oni powołali mnie do tej roli i ja się powinnam im podporządkować. Nie było to oczywiście dla mnie łatwe, ale powiedziałam, że tak musi być.
Ogłaszając decyzję o opuszczeniu sejmiku, powiedziała pani, że nie ma zwyczaju konsultować tego, co dotyczy pani honoru. Te konsultacje jednak się odbyły.
Musiałam stoczyć wielką wewnętrzną walkę, jednak zrozumiałam, że weszłam do sejmiku nie dlatego, że chciałam, ale dlatego, że mnie tam wybrano. Podjęłam zatem dyskomfortową decyzję, przeprosiłam, a w ramach pokuty wzięłam na siebie więcej obowiązków niż reszta radnych. Weszłam aż do pięciu komisji, w jednej jestem przewodniczącą, w drugiej wiceprzewodniczącą.
Kto panią namawiał do zmiany decyzji?
Profesor Przemysław Czarnek, Mieczysław Ryba z KUL, posłanka Suwerennej Polski Maria Kurowska. Mnóstwo osób.
Pisała pani o nakazach powrotu, grzecznych i tych mniej grzecznych. Interesują mnie te drugie.
Na ulicy minął mnie jakiś pan i nagle krzyknął: "Babo, to nie ty sama się do tego sejmiku wybrałaś, ja na ciebie głosowałem, masz wracać". Trudno powiedzieć, że to jest grzeczne. Pewna pani przez telefon się rozpłakała i pytała, co ja takiego zrobiłam.
Z tego wszystkiego wynika, że mam jeszcze większy problem, bo oczekiwania wobec mnie są ogromne i muszę bardzo się starać. Nie wiem, czy jestem w stanie te oczekiwania spełnić.
Czyli te niegrzeczne nakazy nie pochodziły z partii?
Nie.
To jednak nie powód do niepokoju? Pani ogłasza rzucenie mandatu, a partia o panią nie walczy, Jarosław Kaczyński nie dzwoni. Nie jest pani smutno?
Myślę, że mam już taką gębę dorobioną, że niektórzy po prostu nawet się boją do mnie odezwać się, zwrócić mi uwagę, bo nie zostaję dłużna.
Co do przekonywania. Widziałam, jak to wyglądało na klubie. Przyjeżdżali posłowie i próbowali pewne rzeczy naprawić. To nie były nakazy, choć ja uważam, że powinny być twarde. To było takie przekonywanie, że pamiętajcie, komu służycie, że powinniśmy być razem. To, co mnie poraziło to to, że na klubie, jak żeśmy sobie rozmawiali i ustalaliśmy, jak głosujemy, nie było żadnej osoby, która wstałaby i powiedziała: "A ja nie będę głosował, mam innego kandydata, mam inny pomysł". Skoro nie ma sprzeciwu, to idziemy głosować. A tu znów szok, nasi członkowie głosują przeciwko naszemu kandydatowi.
I to nie dotyczy tylko PiS. Dwie ostatnie sesje były zwoływane przecież na prośbę opozycji, która ostatecznie nie wystawiła swoich kandydatów, bo się nie dogadali. To ogólna degrengolada, bardzo przykry obrazek polskiej polityki. Tłumaczono mi, że to gra o władzę i taka jest polityka. To ja takiej polityki nie chcę, ja przeciwko niej występuję.
Powiedziałam, że jak nie umiemy się dogadać, to rozpiszmy nowe wybory. Wie pan, co usłyszałam? Że nie, bo ktoś wydał na kampanię 100, 200, czy 300 tys. zł. To jak on ma teraz zrezygnować? Poczułam się z tym bardziej źle, bo prawda jest taka, że ja wydałam 6,5 tysiąca, a mam jeszcze 10 tys. ulotek z kampanii, których nie rozdałam. Ja tego nie rozumiem, bo nie poszłam do sejmiku, by zarobić, ale żeby wykonywać zadania.
Choć zarzut wobec pani jest teraz taki: przekonywała pani, że honor nie ma swojej ceny, ale ostatecznie pecunia non olet i dla kilku tysięcy złotych diety jednak nie rezygnuje pani z mandatu.
Ludzie mają prawo do takich wniosków, jednak to nieprawda. Może mi być przykro, ale mają prawo tak powiedzieć, więc nie będę z tym walczyć.
Gdy pani ogłaszała odejście z sejmiku i mówiła o zdrajcach, w tym samym momencie, kilkanaście metrów dalej, posłowie Łukasz Kmita i Małgorzata Wassermann przekonywali o jedności w PiS. Senator Marek Pęk otwarcie pisze o skłóconej partii oraz kryzysie przywództwa, lojalności i elementarnej przyzwoitości.
Na pewno dzieją się różne złe rzeczy i nie będę tego bronić. Na pewno jest kryzys przywództwa, bo na listach lądują niewłaściwie osoby. Myślę, że to jednak nie dotyczy przywództwa krajowego, a tego w Małopolsce.
Będę polemizował. Łukasz Kmita, kandydat Jarosława Kaczyńskiego na marszałka, przepadł. Jedynki w wyborach do Parlamentu Europejskiego wskazane przez Jarosława Kaczyńskiego przegrały. W międzyczasie PiS straciło władzę na Podlasiu.
Pan, jako dziennikarz, patrzy szerzej i robi analizę, ja patrzę z perspektywy Małopolski. Tutaj nie było błędu Jarosława Kaczyńskiego. Dla mnie Łukasz Kmita miał najlepsze kompetencje do objęcia funkcji marszałka i był dla mnie gwarancją zmian i że pieniądze pójdą we właściwym kierunku. I też, żeby było jasne, ja nie wiem, czy szły w złym kierunku, ale znam się na edukacji i zarządzanie nią przez ostatnie władze województwa mi się nie podobało. Stąd też mój udział w komisji rewizyjnej.
A to pani będzie teraz rozliczać zdrajców, którzy podejmowali decyzje w poprzedniej kadencji?
Nie, nie będę ich rozliczać, bo ja nie jestem od rozliczenia. Ja jestem od pewnego monitoringu, sprawdzania i jeżeli cokolwiek zobaczę nie tak, zdecydowanie będę to nagłaśniać.
To jak pani sobie wyobraża współpracę z osobami, które wprost nazwała zdrajcami?
Oni są w zarządzie, kierują Urzędem Marszałkowskim, a ja jestem radną i nie jestem skazana na żadną współpracę.
Zasiadacie w jednym klubie.
Tak, oczywiście, w ramach klubu różne sprawy będą uzgadniane. Nie mam pojęcia, czy będziemy mieli przeciwne głosy, czy nie.
Nie obawia się pani, że skoro już raz zdradzili, to zrobią to po raz kolejny?
Oczywiście. Ktoś, kto raz zdradził, może zrobić to po raz kolejny. Już w jakieś układy weszli, z całą pewnością były jakieś ustalenia z PO, PSL czy Trzecią Drogą. Jakieś informacje zostały przekazane.
Po tych trzech dniach, od rezygnacji do powrotu, nie boli panią kręgosłup?
Dlaczego?
Bo jakkolwiek by pani tego nie przedstawiała, to jednak godzi się na współpracę z osobami, o których ma pani jak najgorsze zdanie.
Będę wykonywać swoje obowiązki radnej. Nie ślubowałam wierności zarządowi.
Na który jednak pani głosowała.
Tak, zgodnie z ustaleniem klubowym. Jestem lojalna.
Ryszard Terlecki powiedział, że szantaż okazał się skuteczny i chce rozliczeń. Jak te rozliczenia mają wyglądać?
Nie wiem, nie jestem osobą funkcyjną w tej partii.
Ale jest pani obserwatorką. Zdrajcy już nigdy nie powinni wystartować z listy PiS?
Tak. Według mnie oczywiście tak to powinno wyglądać. Tylko co, oni mają wiedzieć, że już nigdy od nas nie wystartują i nadal z nami współpracować? Józef Gawron i Piotr Ćwik, radni Zjednoczonej Prawicy rzucili legitymacjami PiS. Okej, ale skoro wyszli z PiS, to powinni swoje mandaty oddać tym ludziom, którzy będą program PiS realizować.
Rozmawiała pani z buntownikami, na przykład z Piotrem Ćwikiem?
Na klubie rozmawiamy, wymieniamy się opiniami, natomiast osobistych rozmów nie miałam. Myślę, że mają bardzo dużo pretensji do mnie. Mnie było bardzo ciężko odnaleźć się w tej sytuacji. Patrzyłam dosłownie z otwartą buzią, jak toczyły się te rozmowy, jak następowały powroty i kto dostał nagrodę.
Tej nagrody dla zdrajców nie byłoby bez wiedzy Jarosława Kaczyńskiego. Czy pani nie ma żalu do kierownictwa partii?
Nie. Ja nie uznaję się za rasowego polityka, bo myślę, że nie spełniam wymagań stawianych takim politykom, bo nie jestem elastyczna. Natomiast, jak mówimy o ludziach z samej góry, to myślę, że oni świetnie mają to opanowane i wiedzą, że trzeba pójść na ileś kompromisów, żeby coś uzyskać. Partia jest po to, żeby mieć władzę, to jest jej główny cel. Dlatego mówię, ja się nie nadaję do takiej polityki, bo ja jednak nie uważam, że są rzeczy, które można odpuścić.
Paweł Figurski, dziennikarz Wirtualnej Polski