Bandery opuszczone po cichu. Koniec polskiej floty podwodnej
Polska flota podwodna istnieje już tylko na papierze. 14 grudnia 2021 roku po cichu, bez blasku fleszy, opuszczono bandery na dwóch ostatnich okrętach podwodnych typu Kobben. W linii pozostał jedynie ORP "Orzeł", który od lat znajduje się w remontach. Jaka przyszłość czeka polską flotę podwodną?
Na ostatnich dwóch okrętach podwodnych typu Kobben zostały właśnie opuszczone bandery. Okręty najpierw zostały pozbawione cech bojowych. Wiosną tego roku jako pierwszy do Stoczni Remontowej trafił "Sęp", a niedługo po nim "Bielik". Wymontowano z nich niemal wszystkie systemy istotne dla żywotności okrętu. M.in. akumulatory, systemy przeciwpożarowe.
Obie jednostki trafiły do Agencji Mienia Wojskowego, gdzie zostaną wystawione na sprzedaż. Okręty są wycenianie na 745-755 tys. złotych. Oznacza to, że na stanie Dywizjonu Okrętów Podwodnych pozostanie jedynie ORP "Orzeł", zwodowany w 1985 roku. Czy nad polską flotą podwodną krąży widmo likwidacji?
ORP Orzeł
Ostatnim okrętem podwodnym, który nadal służy pod polską banderą, jest ORP "Orzeł". Jednostka jest już wiekowa. Spośród 19 okrętów projektu 877 zwodowanych w 1985 roku, na świecie pozostały zaledwie trzy – rumuński "Delfinul", który od lat jest niesprawny i pozostaje w długotrwałej rezerwie, indyjski "Sindhughosh", służący do celów szkoleniowych, oraz polski "Orzeł". Ten jako jedyny jest jednostką bojową. Przynajmniej w teorii.
Największą bolączką "Orła" jest jego całkowite niedostosowanie do potrzeb współczesnej wojny morskiej. Przez ponad 30 lat służby nie przeszedł żadnej gruntownej modernizacji, a prowadzono jedynie remonty i przeglądy okresowe. Powoduje to, że załoga ma nie tylko znacznie mniejszą świadomość bojową, ale również nie jest w stanie w pełni wypełniać powierzonych zadań bojowych.
W ostatnich latach "Orła" prześladuje pech. W 2015 roku zderzył się z pływającym dokiem. Ministerstwo utajniło wyniki śledztwa, a jedynie dzięki postępowaniu, jakie rozpoczęła Komenda Portu Wojennego w Gdyni, można było się dowiedzieć, że w wyniku wypadku zostały powyginane półkluzy, uszkodzony kadłub lekki i śruba, którą trzeba było wymienić na nową. Dziś już nawet takie informacje nie są publikowane. MON pod rządami Antoniego Macierewicza i Mariusza Błaszczaka utajnia każdą możliwą informację.
W 2017 roku na pokładzie wybuchł pożar. Pojawiły się informacje, że okręt został zalany dużą ilością piany gaśniczej, co miało doprowadzić do zniszczenia wyposażenia elektronicznego. W mediach zaczęto przypuszczać, że naprawa okrętu może okazać się nieopłacalna.
Mimo to "Orzeł" został wyremontowany i nadal wychodzi w rejsy. Problem w tym, że posiada niesprawne uzbrojenie i niektóre systemy elektroniczne.
Podwodna mrzonka
Plany na rozwój Sił Zbrojnych zmieniają się niczym w kalejdoskopie. Jeszcze trzy lata temu zakup okrętów podwodnych miał być priorytetem. Obecnie priorytetowy jest program Miecznik – budowa nowych fregat rakietowych.
- Co będzie priorytetem za rok, jeszcze nie wiadomo – mówi jeden z oficerów MW. Od dawna obawiają się wypowiadać pod nazwiskiem. W czerwcu 2018 roku za słowa otwartej krytyki wobec polityków PiS kontradmirał Mirosław Mordel został odwołany ze stanowiska. Mówi się, że miał to być sygnał dla innych krytyków, aby publicznie nie komentowali działań ministerstwa.
- Nie można oczywiście winić tylko tego rządu. To efekt wieloletnich zaniedbań i braku lobbingu ze strony admiralicji – dodaje.
Faza analityczno-koncepcyjna programu Orka została zapoczątkowana za rządów koalicji PO-PSL. Wówczas Polska miała zamiar kupić trzy okręty podwodne. Od tego czasu pojawiło się kilka koncepcji, pomysłów i obietnic. Zwłaszcza za rządów ministra Antoniego Macierewicza. Najpoważniejsze były wspólne oferty Niemiec i Norwegii, a także szwedzka, do której dołączyła francuska.
W końcu nie doszło do podpisania żadnej umowy. Tymczasem koncern thyssenkrupp Marine Systems podpisał z agencjami uzbrojenia Norwegii i Niemiec kontrakt o wartości około 5,5 mld euro na budowę sześciu okrętów projektu 212CD. Polska zignorowała zaproszenie do tego programu. Podobnie umarły plany zakupu jednostek we Francji i Szwecji.
MON zapowiedział wówczas szumnie, że na razie, zamiast kupować nowe jednostki, zamierza nabyć jedną używaną, drugą zaś w ramach ewentualnej opcji. Rozpoczęto rozmowy ze Szwedami, którzy zaoferowali okręty typu A-17 "Södermanland" i "Östergötland", które weszły do służby w 1989 roku.
Negocjacje dość szybko wyhamowały. Zaczęły się pojawiać informacje, że okręty zostaną wydzierżawione. W końcu temat umarł śmiercią naturalną, gdy okazało się, że Polacy uważają ofertę za zbyt drogą.
W styczniu 2015 roku pisałem: "Zgodnie z programem, pierwszy nowy okręt podwodny ma trafić do służby nie później niż w 2020 roku, a trzeci, ostatni, w 2030 roku. Pytanie jedynie, czy polscy podwodnicy do tego czasu jeszcze będą mieli na czym pływać?". Dziś jest już pewne, że nie będą mieli na czym służyć.
Brak czasu
Ministerstwo od dwóch lat utrzymuje, że "załogi okrętów podwodnych będą podtrzymywały swoje nawyki oraz umiejętności podczas szkolenia morskiego na ORP ‘Orzeł’". Ten jednak nie tylko nie jest w stanie zapewnić ciągłości szkolenia, ale także za kilka lat nie będzie się nadawał do żadnej służby.
Okrętu podwodnego nie kupi się z półki jak Abramsów, MRAPów, czy S-70i Black Hawk. Na świecie nie ma zbyt wielu producentów tego specyficznego sprzętu, a kolejka jest długa. Samo postępowanie zakupowe przeprowadzone zgodnie z prawem może zająć, patrząc bardzo optymistycznie, trzy lata. Potem czekanie na wolne moce przerobowe w stoczniach. Następnie budowa, która może pochłonąć kolejne trzy lub cztery lata na jedną jednostkę. Jest to minimum siedem lat, a realnie patrząc 10.
Obserwując jednak, jak "intensywnie" MON prowadzi procedurę zakupową, można się spodziewać, że nowe okręty nie pojawią się nawet za 15 lat.
- Dekad zaniedbań nie sposób nadrobić w kilka lat – mówi Marcin Ogdowski, dziennikarz "Tygodnika Przegląd" i ekspert ds. wojskowości. - Tyle że już co najmniej od 2013 roku sytuacja budżetowa wojska pozwalała na rozpoczęcie programów modernizacyjnych tego rodzaju sił zbrojnych. Tak naprawdę dziś powinniśmy być przy końcówce realizacji programu Orka i fakt, że jest inaczej, wynika przede wszystkim z fatalnego zarządzania Ministerstwem Obrony Narodowej.
Smutna przyszłość?
Polska może stracić największy potencjał dywizjonu - świetnie wyszkolonych marynarzy. Odbudować kadrę będzie naprawdę ciężko. Żeby służyć na okręcie podwodnym, trzeba wykazać się niezwykłymi predyspozycjami i silną psychiką. Dlatego tak ważna jest ciągłość szkolenia.
MON i Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych cały czas zapewniają, że "prace komisji przetargowej, powołanej przez Inspektorat Uzbrojenia w celu pozyskania okrętów podwodnych zdolności pomostowej nie zostały wstrzymane". Nie oznacza to jednak, że uda się pozyskać okręty. Jak pokazało doświadczenie, niektóre programy mogą się ciągnąć przez kilka dekad.
Mimo zapewnień, nie zapowiada się, aby do Marynarki Wojennej w najbliższych latach trafiły nowe okręty. Po latach miotania się i braku decyzji Polska została na lodzie. Obecnie szybka dzierżawa używanych jednostek jest właściwie jedynym sposobem, aby zatrzymać elitarnych specjalistów w służbie. W innym przypadku Dywizjon Okrętów Podwodnych nie doczeka fety na stulecie istnienia.