PolitykaB. piewca Pinocheta i towarzyszka prezesa to "Polska"?

B. piewca Pinocheta i towarzyszka prezesa to "Polska"?

Czego może dokonać liderka stowarzyszenia "Polska jest najważniejsza" (PJN) w asyście partyjnego intelektualisty, liberała, lojalnej i porzuconej towarzyszki prezesa, anachronicznego spin-doktora i dawnego piewcy Pinocheta? Czy Joannie Kluzik-Rostkowskiej uda się odczarować PO-PiS-ową wojnę? - zastanawia się Michał Sutowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.

B. piewca Pinocheta i towarzyszka prezesa to "Polska"?

Nowoczesne państwo to nie tylko galerie handlowe, lepsze samochody i swoboda podróżowania po świecie” – po tym zdaniu Joanny Kluzik-Rostkowskiej niemal chciałem się zapisać do jej Stowarzyszenia. I jeszcze po tym o rządzie Donalda Tuska, którego paliwem jest „bezradna, zajęta swoimi obsesjami opozycja”. Potem było gorzej. Trzęsienie ziemi na początek, a potem równia pochyła – w stronę wizjonera-Lecha Kaczyńskiego, potrzeby „konsensusu” i brytyjskich wzorców polityki społecznej.

Zaczynając od personaliów – o ile liderka „Polska jest najważniejsza” zawsze budziła szacunek wielu środowisk od lewa do centrum, o tyle z resztą kompanii PiS-owskich odrzuconych sprawa jest bardziej złożona. Paweł Kowal to partyjny intelektualista, krakowskiego chowu, z liberalnym „sznytem” – przez co akceptowany na salonach. Paweł Poncyljusz – kolejny liberał, trochę jakby przez przypadek w PiS-ie zamiast w PO. Elżbieta Jakubiak – lojalna do bólu towarzyszka prezesa, w końcu porzucona. Adam Bielan – skuteczny spin-doktor, acz nieco anachroniczny, sporo w tyle za ekspertami PO. I wreszcie Michał Kamiński – dawny piewca Pinocheta, nie lubi „pedałów”. Co z tego wszystkiego wynika? Pragmatyczny PiS, bez histerii – dużo wolnego rynku, obyczajówka nieco na lewo od Jarosława Gowina, sporo na prawo od Joanny Muchy.

Jeśli ktoś liczył na „prospołeczne” oblicze Joanny Kluzik-Rostkowskiej, srodze się zawiódł. Zaraz po wyszydzeniu platformianych galerii, płynnie przechodzi ona do „gospodarek przyjaznych dla biznesu”. Mówi dużo o demografii i koniecznej polityce prorodzinnej – ale nie wiadomo, co to miałoby znaczyć. „Nie tylko pomoc społeczna” – OK, to co jeszcze? Mowa jest o przedszkolach, ale o nich (słusznie!) mówią już wszyscy. Mamy podjąć wyzwanie, które rzucił nam David Cameron – stworzyć „najbardziej prorodzinny kraj w Europie”. Rzecz w tym, że rząd Camerona kolejno pozbywa się odpowiedzialności za politykę społeczną. Pod hasłami „decentralizacji” pozostawia jednostki i społeczności lokalne z masą zadań – wątpliwe, czy ze stosownymi na to środkami. Na poziomie języka współcześni Torysi są dość subtelni – na poziomie realiów Margaret Thatcher to przy nich wrażliwa społecznica. Cameron zawłaszczył socjaldemokratyczne hasło „wielkiego społeczeństwa”, jego duchowa mentorka mówiła, że społeczeństwa nie ma. Nie zmienia to
faktu, że w obu wypadkach chodzi o to samo – o przerzucenie na rodzinę i jednostkę odpowiedzialności za naprawę niedomagań rynku.

A co ma do tego Kluzik-Rostkowska? Sporo – w swym wystąpieniu gani Platformę między innymi za wzrost zadłużenia publicznego, zbyt małą przychylność dla biznesu i nadmierny rozrost administracji. Klasyczny repertuar... liberalnych ekonomistów z FOR czy Centrum Adama Smitha. PO jest niedobra, bo za mało liberalna, w domyśle – boi się „trudnych” reform.

Na deser – polityka zagraniczna. Podmiotowość, suwerenność i duma z wizjonera – Lecha Kaczyńskiego. Ukłon w stronę starego elektoratu – bo żaden „nowy” wyborca nie uwierzy, że kawaleryjska szarża w Tbilisi zakończyła się sukcesem.

Na polskiej prawicy mamy dziś biernych liberałów i histerycznych sarmatów. Krytyka rządu Donalda Tuska – a tak swoją misję widzi nowe stowarzyszenie – prowadzona będzie z pozycji zawiedzionych sierot po PO-PiS-ie. Poza przedszkolami – ani słowa o dramatycznych problemach społecznych, rosnących nierównościach czy powstających gettach. Słyszymy wołanie o „konsensus” w sprawach zagranicznych, demograficznych, rozwojowych. Powraca zatem liberalna mantra „porozumienia ponad podziałami” i technokratycznych – w domyśle – rozwiązań.

Czy cokolwiek dobrego z tego wynika?

Tak – ponieważ PO i PiS żyły dotychczas w symbiozie. Najważniejszym sojusznikiem Donalda Tuska są prywatne demony Jarosława Kaczyńskiego, które pozwalają premierowi nie robić nic i bez trudu wygrywać kolejne wybory. Histeryczna krytyka każdego posunięcia PO jako „zdradzieckiego” powoduje, że samo nie-bycie Jarosławem Kaczyńskim stanowi polityczny walor, a za całą retorykę PO wystarczy smutne kiwanie głową. „Tak, tak, biedny ten Kaczyński... Ale co my możemy?” Jak powiedział niedawno Jan Rokita – jedyną bazą społeczną dla obu partii jest „fałszywa świadomość”. Świadomość, że kraj jest areną realnej wojny polsko-polskiej. Jeśli uda się Joannie Kluzik-Rostkowskiej zmusić Donalda Tuska do merytorycznej odpowiedzi na jakikolwiek zarzut, będzie to w Polsce krok milowy. Jest zatem szansa na otwarcie debaty – i rysę na niemal nieskazitelnym dotąd obrazie „morderczego konfliktu”, w którym można tylko pluć na rywala bądź poklepywać dobrotliwie, niczym lekko upośledzonego psychicznie acz nieszkodliwego rozmówcę. A co
wejdzie w miejsce tego „otwarcia”? Co się stanie po „odczarowaniu” PO-PiS-owej wojny? Duch dziejów raczy wiedzieć...

Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (320)