Astronomiczne zarobki w NBP. W PiS wściekłość na Glapińskiego, prezes banku "wrzucony na grilla"
Politycy Zjednoczonej Prawicy o sprawie astronomicznych zarobków współpracowniczek prezesa NBP Adama Glapińskiego mówią krótko: "bulwersująca, szkodząca naszemu obozowi". Senator PiS uderza w czułą strunę i wysyła list do prezesa. Nowogrodzka grilluje starego, politycznego druha Jarosława Kaczyńskiego.
07.01.2019 | aktual.: 09.01.2019 15:47
Sejm, przełom listopada i grudnia. W kuluarach, na uboczu sali plenarnej, przechadza się poseł PO Marcin Kierwiński. Jak spod ziemi wyrasta Jan Maria Jackowski, senator PiS, który niemal codziennie jest przy Wiejskiej. Rozmawia z dziennikarzami, chętnie udziela "setek" do telewizyjnych kamer. Stały bywalec programów publicystycznych, twarz medialna PiS.
Nagle Jackowski podchodzi do Kierwińskiego, nachyla się do niego i półszeptem pyta: – Marcin, powiedz ty mi, co jest w końcu na "Glapę"?
Zobacz także
Niewygodne pytania i problem dla PiS
Kilka tygodni później senator wydaje oświadczenie, skierowane do prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego: "W związku z informacjami w mediach dotyczącymi zarobków miesięcznych Pana współpracowniczek w NBP, które zbulwersowały osoby zwracające się do mojego Biura Senatorskiego, zwracam się do Pana Prezesa z pytaniami, które zadają mi moi wyborcy" – napisał polityk PiS w oświadczeniu, które – co ciekawe – na stronach Senatu zostało opublikowane 28 grudnia (media zauważyły je dopiero 6 stycznia).
"Czy prawdą jest, że jedna z współpracowniczek Pana Prezesa zarabia 65 tysięcy zł miesięcznie? Jeżeli nie jest to prawdą, to jakie zarobki miesięcznie z uwzględnieniem wszystkich pochodnych, osiąga ta osoba w NBP? Jaki jest zakres obowiązków wzmiankowanej współpracowniczki i jakie posiada kwalifikacje merytoryczne, by realizować te zadania?" – zapytał Adama Glapińskiego polityk PiS.
O prezesie NBP głośno jest w mediach od czasu ujawnienia przez "Gazetę Wyborczą" tzw. afery KNF, w wyniku której za kratami wylądował były student i znajomy Adama Glapińskiego, Marek Ch. Były już szef Komisji Nadzoru Finansowego miał złożyć korupcyjną propozycję miliarderowi Leszkowi Czarneckiemu, a gdy wyszło to na jaw, Glapiński bronił Marka Ch. i nazywał "wzorem uczciwości". Zszokował tym samym polityków PiS. I samego prezesa Kaczyńskiego, jego starego politycznego druha jeszcze z czasów Porozumienia Centrum.
Potem media zaczęły prześwietlać sytuację w NBP. Zastanawiano się, czy i sam Glapiński nie został podsłuchany. Taśmy (przynajmniej na razie) z udziałem prezesa NBP nie wypłynęły, ale ujawniono za to coś innego: niebotyczne zarobki współpracowniczek prezesa banku centralnego. Sprawa nie schodzi z pierwszych stron gazet od kilku tygodni i trzęsie wizerunkiem obozu władzy, który przecież miał być emanacją "pokory, umiaru i skromności".
Informacje o zarobkach rzędu 70 tys. złotych dla jednej z dyrektorek w NBP i radnej PiS – bez odpowiednich kwalifikacji (magister filologii rosyjsko-ukraińskiej) – zszokowały opinię publiczną. I stały się wielkim problemem dla całego obozu Zjednoczonej Prawicy.
Jak ujawniliśmy niedawno w money.pl i WP, Najwyższa Izba Kontroli sprawdzi wykonanie budżetu banku centralnego i prześwietli wynagrodzenia. Wyniki będą znane w połowie czerwca.
Wytłumaczyć Polakom
Politycy – zarówno z klubu parlamentarnego PiS, jak i z rządu – zdali sobie wreszcie sprawę z wagi problemu.
– Współczuję pisowcom, że muszą świecić za ten bajzel w NBP-ie – mówi nam w Sejmie polityk opozycji. I dodaje, z lekko seksistowskim podtekstem: – Chociaż gdyby te dziewczyny od "Glapy" nie rzucały się tak bardzo w oczy, może sprawa nie byłaby aż tak rozdęta. A tak, mamy zabawę.
Do śmiechu nie jest za to politykom PiS.
Wicepremier Jarosław Gowin w Sejmie przyznał w poniedziałek: – Jeżeli te informacje [o zarobkach współpracowniczek Glapińskiego - przyp. red.] się potwierdzą, to byłby to fakt niezwykle bulwersujący. Będę wtedy oczekiwał, że władze NBP przedstawią Polakom uzasadnienie tak szokująco wysokich zarobków.
Zaczepiony przez nas na sejmowym korytarzu poseł klubu PiS Tadeusz Cymański dorzuca: – Ta sprawa nam szkodzi, na pewno pośrednio tak. Nie możemy się odcinać od instytucji państwowych. Żaba się błota nie powinna wyrzekać. Nie zmieniamy rzeczywistości, nie udajemy Greka. Jest temat, jest problem.
Prezes grilluje prezesa
Nasi rozmówcy w Sejmie przekonują, że nie jest możliwe, by senator Jackowski sam, bez konsultacji z "górą", wyszedł z – bądź co bądź – atakiem na prezesa NBP. Bo w istocie tym jest właśnie wydane przez niego oświadczenie – podgrzewaniem tematu, podtrzymywaniem zainteresowania mediów, zwłaszcza tych – eufemistycznie mówiąc – mniej życzliwych wobec PiS. Po opublikowaniu pytań Jackowskiego do prezesa NBP dziennikarze byli wnieobowzięci. Karuzela się kręci.
Jednak gdy zapytaliśmy senatora Jackowskiego, czy konsultował swoją inicjatywę z kierownictwem PiS, stwierdził: – Nie. To moja inicjatywa wynikająca z moich praw jako parlamentarzysty.
Jackowski powiedział WP, że zgłaszali się do niego wyborcy, którzy mieli być absolutnie zszokowani informacjami o zarobkach w NBP. – Mówili mi i pisali, że nie tego oczekiwali od "dobrej zmiany" – przyznał w Sejmie polityk (który – jak słyszymy w PiS – nie ma oficjalnego pozwolenia biura prasowego na występowanie w mediach, a jednak to robi; bo może).
Ale ludzie znający politykę od kulis, wiedzą, że tak poważne inicjatywy, mające daleko idące konsekwencje polityczne i wizerunkowe, nigdy nie są podejmowane przez posłów i senatorów PiS bez konsultacji z prezesem partii. A jeśli są, to Jarosław Kaczyński nie ma skrupułów – wzywa delikwenta na dywanik i jest po człowieku.
Tyle że w tym przypadku tak nie jest. Wskazują na to coraz liczniejsze, publiczne wypowiedzi ważnych polityków PiS, którzy dają do zrozumienia, że inicjatywa Jackowskiego jest słuszna. A w NBP należałoby zrobić porządek. Bo koszty polityczne dla PiS w związku z całą sprawą rosną.
Czy to w ogóle możliwe? Czy zarobki w NBP mogą zostać "ścięte" na poziomie parlamentarnym? Obóz władzy ma akurat w tym przypadku związane ręce.
Ozłacane astronomicznymi pensjami współpracowniczki Glapińskiego podlegają jedynie prezesowi NBP. PiS nic z tym zrobić nie może. Nie może też odwołać formalnie samego Glapińskiego. Sam musiałby zrezygnować. W tej chwili nawet nie chce ujawnić oficjalnych zarobków w swojej instytucji. Bo nie i już.
– NBP to instytucja niezależna. Ani rząd, ani PiS, ani większość parlamentarna nie mają wpływu na to, jak jest zarządzana instytucja taka, jak NBP, i jakie zarobki się tam kształtują. Ale nie może być tak, że są osoby, które może odgrywają ważną rolę, ale jednak urzędniczą, i zarabiają tak wielkie pieniądze, jak słyszymy w mediach. To musi Polaków bulwersować – przyznał w poniedziałek szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Jacek Sasin.
I nic dziwnego. Ogromna część Polaków żyje za dwa tysiące miesięcznie. W NBP niektórzy też żyją za dwa tysiące. Dziennie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl