Armia w zapaści
Były szef MON był dumny ze swojego planu profesjonalizacji wojska. Jednak wielu oficerów i ekspertów poddało go totalnej krytyce.A doświadczeni żołnierze po prostu odchodzą do cywila.
09.08.2011 | aktual.: 09.08.2011 10:13
Dwa miesiące przed końcem kadencji Bogdan Klich podał się do dymisji. Powód? Obraz armii w raporcie komisji Jerzego Millera, która badała katastrofę smoleńską, okazał się druzgocący. Były szef MON mówi: „Nie wiedziałem, że jest tak źle, nie byłem informowany”. Czy na pewno? Media, ale też wojskowi i eksperci, głośno wskazywali na zaniedbania, bałagan, czy wręcz skandale w ministerstwie. Klich, zamiast słuchać, wolał atakować każdego, kto ośmielił się chociaż wspomnieć, że w jego resorcie dzieje się coś złego.
Ale po odejściu Klicha jego następca Tomasz Siemoniak nie czekał długo z niezbędnymi decyzjami. W czwartek zlikwidował 36. specpułk, odpowiedzialny za loty z VIP-ami. Zrobił też personalne trzęsienie ziemi w MON i w armii. W resorcie stanowiska stracili najbliżsi współpracownicy Klicha na czele z wiceministrem obrony Czesławem Piątasem. Z wojskiem pożegnało się 13 wysokich rangą oficerów, w tym trzech generałów związanych ze szkoleniem w Siłach Powietrznych: Anatol Czaban, Leszek Cwojdziński i Zbigniew Galec.
Kompletny bałagan
Ostatnie trzy i pół roku to okres ciągłej reorganizacji, restrukturyzacji i zmian w polskim wojsku. – Często bardzo nieprzemyślanych i chaotycznych, prowadzących przede wszystkim do obniżenia zdolności obronnych państwa – mówią oficerowie. Znaczy to tyle, że armia nie jest w stanie obronić granic własnego państwa, choć po to jest utrzymywana z pieniędzy podatników (przypomnijmy, że budżet MON to 1,95 proc. PKB, średnio ok. 25 mld zł rocznie). – Nasze wojsko dysponuje siłą korpusu, a zakłada się, że może on bronić terytorium 200 km kw., czyli dwóch województw – podkreśla gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych.
Minister Klich, w pożegnalnym dodatku do tygodnika „Polska Zbrojna” czy wydanym trochę wcześniej biuletynie „Armia 2012”, przekonywał, że proces zmian, który zainicjował, „przyczyni się nie tylko do unowocześnienia Wojska Polskiego, a co za tym idzie podniesienia zdolności obronnych państwa, lecz także do tego, że Polacy będą jeszcze bardziej dumni z posiadanych sił zbrojnych nowoczesnych i w pełni porównywalnych z armiami sojuszników z NATO i Unii Europejskiej”. Były już szef MON ocenił też niedawno, że plan reform armii, który sobie założył, został już wykonany w ponad 95 proc.
Tymczasem fantastyczny zdaniem Klicha plan profesjonalizacji wojska nie podoba się żołnierzom. – Nastroje w armii są tak złe, jak chyba jeszcze nigdy – mówi jeden z podoficerów z południowej Polski. Nie dziwi się temu gen. prof. Bolesław Balcerowicz z Akademii Obrony Narodowej. – Armia znajduje się w tej chwili w przełomowym momencie reformowania. Można powiedzieć, że zaaplikowano jej tzw. końską kurację. I nawet jeśli w przyszłości ma ona służyć zdrowiu, to na razie jest bolesna – uważa.
Czy ta „końska dawka” reform zaaplikowana wojsku będzie rzeczywiście w przyszłości służyć jego zdrowiu? – To nie jest żadna reforma, to jest kompletny bałagan – zauważa gen. Skrzypczak. – Nikt dziś tak naprawdę nie wie, co zlikwidowano, a co zostawiono. Po tym wszystkim armii pilnie potrzebny jest audyt – uważa.
Jaką armię Klich zostawia następcy? Po pierwsze – zawodową. Od ponad dwóch lat w polskim wojsku nie służą już żołnierze z poboru, ale są tylko ci, którzy trafili tam z własnej woli. Eksperci dobrze oceniają tę zmianę. Ale wielu z nich uznaje, że decyzja o uzawodowieniu wojska została podjęta zbyt pochopnie. – To, co inne kraje robiły przez kilka lat, minister Klich postanowił zrobić w rok – grzmiał z mównicy sejmowej.
Ludwik Dorn, poseł związany z PiS, uzasadniając w lutym tego roku wniosek o jego odwołanie. Ale gen. Stanisław Koziej, szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego, jest zdania, że kolejni ministrowie obrony przed Klichem bali się podjąć taką decyzję. Dlatego, jego zdaniem, należy pochwalić postawienie kropki nad i przez byłego szefa MON w sprawie likwidacji poboru.
Jakie zmiany wprowadził Klich w latach swojego urzędowania? Gdy obejmował stanowisko jesienią 2007 r., armia liczyła 150 tys. żołnierzy razem z poborowymi. Żołnierzy zawodowych było ok. 80 tys. Ówczesny prezydent śp. Lech Kaczyński chciał, by ta liczebność została zachowana po jej uzawodowieniu. MON początkowo zaproponowało, by żołnierzy było 120, potem 110 tys. Dziś armia ma liczyć 100 tys. żołnierzy i 20 tys. ochotników z tzw. korpusu Narodowych Sił Rezerwowych (nie jest on jeszcze skompletowany).
Według oficjalnych danych MON tzw. stan ewidencyjny żołnierzy w Siłach Zbrojnych na 31 stycznia 2011 r. to ponad 99,7 tys. żołnierzy zawodowych. W tej liczbie jest ponad 21,5 tys. oficerów (w tym 120 generałów), ponad 39 tys. podoficerów i 36,5 tys. szeregowych zawodowych. Kandydatów do zawodowej służby wojskowej – elewów i podchorążych – jest 2343. Nadal 100-tysięczne wojsko ma więcej generałów w służbie czynnej niż armia II Rzeczypospolitej, choć wówczas dywizji było dziesięć razy więcej niż obecnie (teraz są cztery: w Szczecinie, Elblągu, Żaganiu, a warszawska dywizja jest w trakcie rozwiązywania). Specjaliści nie mają wątpliwości, że ciągle jest za dużo „wodzów w stosunku do Indian”, czyli mamy za dużo oficerów w stosunku do szeregowych i podoficerów.
Rejterada żołnierzy
Jest jeszcze jeden kłopot z liczebnością armii. – Tak naprawdę nie wiadomo, ilu żołnierzy w danej chwili w niej służy – podkreśla Janusz Walczak, niezależny ekspert wojskowy. – Są w wojsku trzy określenia odnośnie do liczebności. Pierwsze to liczebność etatowa, czyli informacja na temat tego, ile i dla jakich żołnierzy armia ma etaty. Liczebność nominalna – czyli ile pieniędzy dostaje dowódca na obsadzenie etatów, które ma. I liczebność rzeczywista, która pokazuje, ile de facto służy w niej żołnierzy – wylicza Walczak.
Dlatego dane podane przez resort obrony wcale nie muszą dziś być aktualne. W ostatnim roku z armii odeszło ponad 6,5 tys. żołnierzy – najwięcej od lat 90. ubiegłego wieku. A w ciągu ostatniego półrocza już prawie 3 tys.
Co gorsza, odchodzą najbardziej doświadczeni żołnierze: komandosi z jednostek specjalnych, lotnicy, skoczkowie spadochronowi, saperzy. Są to najczęściej podoficerowie i szeregowi zawodowi z kilkunastoletnim stażem, po misjach bojowych m.in. w Iraku i Afganistanie. – To jest sól polskiej armii, ich wyszkolenie i doświadczenie jest bezcenne – uważa Walczak. – Marnujemy ten potencjał i pieniądze, pozwalając im odejść. Ich miejsca zajmą młodzi, niedoświadczeni żołnierze, w których trzeba będzie sporo zainwestować, by osiągnęli poziom ich poprzedników.
Żołnierze odchodzą z kilku powodów. – Jeden to niepewność związana ze zmianami w systemie emerytalnym służb mundurowych – opowiada Jarosław Bąder, prezes stowarzyszenia Niezależne Forum o Wojsku. – Drugi to brak stabilności służby. Żołnierz, który na przykład wrócił z misji, chce wierzyć, że będzie miał zapewnione stanowisko. A nie zawsze tak jest – podkreśla Bąder.
Ta niepewność wynika m.in. z tego, że liczba garnizonów jest ciągle redukowana, a jednostki są łączone i przenoszone. Od ubiegłego roku zamiast 123 mamy 112 garnizonów, a docelowo ma ich być 103. Niektóre zmiany są nieuniknione i trudno je krytykować, np. redukcję liczby Wojskowych Komend Uzupełnień (jest mniej żołnierzy, więc tych instytucji też powinno być mniej). Trudno też dziwić się np. likwidacji 2. Ośrodka Szkolenia Kierowców w Ostródzie. Tamtejsze koszary były w złym stanie i nie nadawały się do szkolenia kierowców wojskowych. Dlatego zadania ostródzkiego ośrodka przejmie Centrum Szkolenia Logistyki w Grudziądzu.
Orkiestry muszą grać
Inne pomysły resortu obrony trudno zrozumieć. Jakie były powody decyzji o przeniesieniu 13. Pułku Przeciwlotniczego z Elbląga do Gołdapi. Koszt przeprowadzki według ekspertów to kilkadziesiąt milionów złotych. Specjaliści są zaskoczeni, bo z dobrej lokalizacji jednostkę przenosi się do miejsca położonego 5 km od granicy z Rosją. Dzięki temu Rosjanie będą mogli bez problemu zdobywać dane na temat jednostki. Jak? Śledząc szkolenie żołnierzy, a nawet wszelkie ruchy w koszarach. Będą mogli też bez większego kłopotu podsłuchiwać ich telefony komórkowe. Dodatkowo pułk ma trafić do 13-tysięcznego miasteczka, które nie ma nawet połączeń kolejowych. – Powinno się zmierzać do konsolidacji sił zbrojnych w dużych garnizonach, a nie rozdrabniać armię w małych – oceniał gen. Koziej. – Nie ma to też żadnego uzasadnienia strategicznego, chyba że MON chce bronić obwodu kaliningradzkiego.
Tymczasem okazało się, że z lokalnymi dygnitarzami z Gołdapi przyjaźni się premier Donald Tusk i to on obiecał im, że wojsko z ich miasta nie zniknie. I jak widać nie zniknęło, będzie go wręcz więcej.
Klich uległ też naciskom politycznym swoich partyjnych kolegów i koleżanek, gdy chciał zlikwidować orkiestry wojskowe. W coraz mniejszej armii jest ich ponad 20. Na każdą wydaje się średnio 1,6 mln zł rocznie. Czyli łącznie 32 mln zł. Orkiestry jednak zostaną.
W planach restrukturyzacji MON jakoś zapomniano o biurokracji. Zamiast likwidować zbędne struktury, powstają ciągle nowe, na przykład Inspektorat Uzbrojenia. Wiele się dubluje, na przykład odpowiednie departamenty w MON. Zajmują się praktycznie tym samym, co zarządy w Sztabie Generalnym. – Biurokracja paraliżuje prace tego resortu – uważa Janusz Zemke, były wiceminister obrony, obecnie eurodeputowany SLD.
Co miesiąc przez biurka dowódców przechodzą tysiące dokumentów. – Nikt nie jest w stanie takiej ilości papieru przerobić – mówi jeden z nich. I przyznaje, że tzw. papierologia nasiliła się w ostatnich latach.
Kiepska kondycja marynarki
A co z uzbrojeniem wojska? Mamy 900 czołgów. Są to T-72, czyli polski Twardy (to zmodernizowana u nas w połowie lat 90. radziecka konstrukcja z lat 70. XX w.) oraz niemieckie Leopardy 2. Te ostatnie są najsprawniejsze. Pochodzą jednak z lat 80., więc należałoby je także zmodernizować. Nie da się tego zrobić, bo to dar od armii niemieckiej. W darze nie otrzymaliśmy licencji na jakiekolwiek zmiany w konstrukcji tych wozów. Tymczasem ze 123 leopardów tylko niewiele ponad 20 nadaje się do operacji nocnych. Reszta niezmodernizowana takich zdolności nie ma.
Natychmiastowej wymiany wymagają bojowe wozy piechoty, którym niebawem kończy się okres użytkowania, tzw. resursy. Modernizacji potrzebuje też nasza artyleria. Tak wygląda sytuacja w Wojskach Lądowych, które mogą się jednak pochwalić nowoczesnymi transporterami opancerzonymi Rosomak. Te pojazdy, które bardzo chwalą przede wszystkim żołnierze na misji w Afganistanie, zostały kupione jeszcze przez śp. Jerzego Szmajdzińskiego i Janusza Zemkego, ministrów obrony w rządzie SLD.
Znacznie gorzej jest z kondycją Marynarki Wojennej. Tam od lat niczego nowego nie kupiono ani nie unowocześniono. A budowa korwety Gawron, która miała być wizytówką marynarki, ciągnie się w nieskończoność. – Minister Klich chciałby, aby była to budowa bezkosztowa, co byłoby ewenementem na skalę światową – ironizuje Walczak, były oficer marynarki.
Okręty podwodne Kobben służą już prawie 50 lat, są zatem tak stare, że powinny już dawno zostać wycofane. – A my nadal je modernizujemy, sztucznie przedłużając ich życie. Niestety, mogą one służyć już tylko na pokaz albo do szkolenia – podkreśla Walczak.
Nie tylko z okrętami marynarka ma problem. Potrzebuje też pilnie śmigłowców do ratownictwa na morzu – teraz tych zadań nie ma po prostu czym wykonywać. Walczak uważa, że jeśli politycy nie podejmą stosownych decyzji w sprawie zakupu nowego sprzętu, polska MW może przestać istnieć już za trzy, cztery lata. Rychły jej schyłek prorokują też dwaj profesorowie Akademii Marynarki Wojennej, były wieloletni szef sztabu MW wiceadmirał Henryk Sołkiewicz oraz jego zastępca kontradmirał Zbigniew Badeński.
Lotnictwo ma jastrzębie, czyli samoloty F-16 kupione w tzw. kontrakcie stulecia przez rząd SLD. Jest ich 48 i są rzeczywiście wizytówką Sił Powietrznych. Niestety, nadal nie ma samolotu, na którym piloci mogliby się szkolić. Minister Klich wielokrotnie zapowiadał, że je kupi, ale na obietnicach się skończyło. Samolot szkolno-bojowy miał zastąpić wysłużone Su-22, które niebawem lotnictwo będzie musiało wycofać z użycia. Siłom Powietrznym brakuje też dużego samolotu transportowego (są jedynie średnie transportowce CASA).
– Co prawda Amerykanie „uszczęśliwili” nas starymi herculesami, ale po pierwsze, nie dostarczają ich w terminie, po drugie, ich stan techniczny pozostawia wiele do życzenia – mówi jeden z oficerów lotnictwa.
Konferencje zamiast zakupów
Polskie wojsko pilnie potrzebuje nowego sprzętu. Tymczasem przez ostatnie cztery lata nie kupiono prawie niczego. Do wyjątków można zaliczyć pięć śmigłowców Mi-17. Miały one być zakupione w ramach tzw. pilnej potrzeby operacyjnej i „pakietu afgańskiego”. Ale ta bardzo szybka procedura ciągnęła się kilkanaście miesięcy. W trakcie negocjacji zmieniano zasady i do dziś nie wiadomo, ile kosztowały kupione w Rosji śmigłowce.
Na tych samych zasadach podpisano umowę na dostawę dwóch zestawów samolotów bezzałogowych Aerostar z izraelską firmą Aeronautics Defense System. Ale jak ujawniła niedawno „Rzeczpospolita”, kontrakt może zostać zerwany, bo producent aerostarów nie dotrzymał terminów dostaw sprzętu. Zestaw samolotów bezzałogowych średniego zasięgu miał trafić do naszych żołnierzy w Afganistanie we wrześniu 2010 r. (drugi miał w kraju służyć do szkolenia). Do dziś ich nie ma. Na konto „sukcesów” zakupowych resortu obrony można jeszcze zapisać średnie samoloty transportowe Bryza i Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy Marynarki Wojennej. Jak mówią wojskowi, oba te nabytki przydadzą się armii „jak psu na budę”, choć kosztowały ponad miliard złotych.
Przypomnijmy, że chodzi o zawarty bez przetargu przez MON z PZL Mielec kontrakt na dostawę samolotów M28 Bryza. W grudniu 2008 r. podpisano umowę na dostawę 12 maszyn, które miały kosztować 635 mln zł. „Rzeczpospolita” ujawniła, że MON zobowiązało się wpłacić ogromną zaliczkę – 254 mln zł, czyli 40 proc. wartości umowy. Kontrakt po paru miesiącach renegocjowano. Ministerstwo zamówiło w PZL Mielec już tylko osiem maszyn, zrezygnowało też z części ich kosztownego wyposażenia. Dzięki temu wartość umowy stopniała do ok. 400 mln zł. Kontraktem interesowały się służby specjalne. Skrytykowała go też Najwyższa Izba Kontroli. Podobne kontrowersje pojawiły się przy zawieraniu umowy na wspomniany już dywizjon rakietowy.
– Przez te niespełna cztery lata wydano setki milionów złotych na nieplanowane zakupy, ale przede wszystkim na sprzęt zupełnie wojsku niepotrzebny – uważa gen. Skrzypczak. – Nie znaleziono zaś pieniędzy na pilne programy modernizacyjne, m.in. dla Afganistanu czy dla Marynarki Wojennej. Poza tym nawet te umowy, które MON zawarło, i tak zostały źle sformułowane.
Także Zemke podkreśla, że z modernizacją armii były minister sobie nie radził. – Ale za to tyle konferencji prasowych, ile zorganizowano, by pochwalić się tym, jaki sprzęt MON zmierza kupić, nie widziałem jeszcze nigdy – ironizuje.
Edyta Żemła