HistoriaAnibal Milhais - ''żołnierz wart miliona ludzi''

Anibal Milhais - ''żołnierz wart miliona ludzi''

• Anibal Milhais był podczas Wielkiej Wojny żołnierzem Portugalskiego Korpusu Ekspedycyjnego w Belgii
• Dwukrotnie wykazał się wielką odwagą powstrzymując w pojedynkę atak dużych sił wroga
• Nadano mu przydomek ''Soldado Milhões'', czyli ''żołnierz wart miliona ludzi''
• Za swoje wyczyny otrzymał najwyższe portugalskie odznaczenie - Order Wieży i Miecza Odwagi, Wierności i Zasługi

Anibal Milhais - ''żołnierz wart miliona ludzi''
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons | Anibal Milhais z Orderem Wieży i Miecza Odwagi, Wierności i Zasługi na piersi

05.09.2016 12:11

Bohaterów I wojny światowej szukamy najczęściej wśród tych narodów, które wniosły w nią największy wkład. Państwa, które nie wystawiły wielkich armii i dołączyły do konfliktu później, z reguły schodzą na dalszy plan. Mało znana jest więc historia portugalskiego żołnierza Anibala Milhaisa.

Ku wojnie

Portugalia dołączyła do Wielkiej Wojny jako sojuszniczka aliantów w 1916 r. Miała w tym swój interes - Niemcy od jakiegoś czasu planowali przejęcie jej kolonii i próbowali uzyskać na to zgodę Brytyjczyków. Portugalczycy stawiali na zwycięstwo Ententy, a udzielając jej wsparcia, mieli nadzieję zachować swoje posiadłości - zwłaszcza Angolę i Mozambik.

W 1917 r. skierowali do Francji korpus ekspedycyjny. Nie został on jednak od razu rzucony do walki. Żołnierze używali karabinów Mauser-Vergueiro, ładowanych pociskami kalibru 6,5 mm, Brytyjczycy korzystali natomiast z Lee-Enfield z pociskami 7,7 mm. Uznano, że prościej będzie wyszkolić sprzymierzeńców z obsługi angielskiej broni, niż dostarczać na front różne rodzaje amunicji.

Pierwsze dni

Jednym z instruktorów był brytyjski major Hesketh-Prichard, który wydał po wojnie wspomnienia. Opowiada w nich między innymi o tym, jak podczas kursów poznał wyjątkowo zdolnego portugalskiego sierżanta, któremu w dowód uznania przed wysłaniem na front dał lunetę. Trzy tygodnie później jego podopieczny nieoczekiwanie zjawił się w szkole ponownie. Chciał pochwalić się, że dzięki podarunkowi wyśledził grupę niemieckich żołnierzy i skierował na nich ogień artylerii. Pokonał pieszo około dwudziestu kilometrów, aby podzielić się tą informacją!

Największą przeszkodą w przeprowadzeniu sprawnego szkolenia okazała się bariera językowa. Dwujęzycznych oficerów była garstka i podczas ćwiczeń rzadko obywano się bez tłumacza. Major Hesketh, jako jeden z nielicznych, zdecydował się nauczyć portugalskiego. We wspomnieniach opisał, jak postanowił sprawdzić w praktyce, ile już umie. Wyruszył z żołnierzami na ćwiczenia z maskowania się w terenie, tłumacząc im, że jeśli znajdą się w pobliżu lasu lub krzaków, mogą użyć liści i gałęzi, aby zamaskować hełm. Następnie polecił tak uczynić kilku wybranym osobom. Ci znikli za pobliskim wzgórzem na dłuższy czas. Kiedy Brytyjczyk zamierzał już po nich iść, nagle zza pagórka wynurzył się niewielki krzak, a za nim następne. Okazało się, że Portugalczycy wycięli kilka krzaków w całości i przywiązali je sobie do pleców, niespecjalnie rozumiejąc, o co chodzi dowódcy.

Żołnierze portugalscy we Francji, 1917 r. fot. Wikimedia Commons

Żołnierze korpusu ekspedycyjnego okazali się być niezwykle dobrymi zwiadowcami. Podczas wojny pozycyjnej obie strony wysyłały na ziemię niczyją patrole, które miały wybadać położenie przeciwnika, znaleźć miejsce do ewentualnego ataku i schwytać kogoś z oddziałów wroga. To ostatnie stało się domeną przybyszy z Półwyspu Iberyjskiego. Hesketh wspomina, jak podczas pierwszego patrolu natknęli się na niemieckich zwiadowców. Wywiązała się walka. Ośmiu Niemców zginęło, a pozostali trzej zostali wzięci do niewoli. Portugalczycy wrócili w komplecie.

Relatywnie niewielu z nich zapisało się w annałach wojny. Można to zrozumieć - ilu bohaterów pozostało bezimiennych wśród Francuzów czy Brytyjczyków, którzy zajmowali dłuższe odcinki frontu! Jednak ich nowy sojusznik szybko dał dowody męstwa i dobrego wyszkolenia. Dla przykładu w sierpniu 1917 r. podporucznik David Neto razem ze swoim przybocznym wziął do niewoli siedmiu Niemców podczas patrolu. Jednak najbardziej niezwykłego wyczynu dokonał zwykły szeregowy.

Z roli do koszar

Anibal Milhais pochodził z rolniczej rodziny, urodził się na północy kraju. W 1915 r. rozpoczął służbę wojskową, a dwa lata później wszedł w skład Portugalskiego Korpusu Ekspedycyjnego (CEP) w Belgii. 2 Dywizja Piechoty, w której służył, po przeszkoleniu trafiła na front do Flandrii, gdzie ponosiła spore straty. Był to zarówno efekt walk, jak i często urządzanych przez Portugalczyków zwiadów i nocnych rajdów na niemieckie pozycje. Brakowało odwodów, przez co niektórzy żołnierze mieli wstrzymywane urlopy i pozostawali w okopach nawet pół roku bez przerwy.

Brytyjskie dowództwo zamierzało wysłać ich na tyły, ale plany te pokrzyżowali Niemcy, którzy rankiem 9 kwietnia 1917 r. rozpoczęli wyjątkowo silną ofensywę, znaną jako bitwa pod La Lys lub pod Estaires. Na portugalskie pozycje, zajmowane przez trzy brygady 2. Dywizji oraz jedną brygadę 1. Dywizji jako rezerwę, łącznie ok. 20 tys. żołnierzy, ruszyło 100 tys. Niemców, w dwóch falach po cztery dywizje każda. Obrońcy zostali szybko wyparci z okopów. Rozpoczął się bezładny odwrót. Portugalska artyleria około godz. 11 straciła ostatnie działa.

Anibal Milhais na krótko przed śmiercią, ok. 1970 r. fot. Wikimedia Commons

Na południowym odcinku frontu opór stawiały 13 i 15 batalion 3 Brygady. Brytyjczycy wysłali im posiłki, ale następnego ranka Portugalczycy musieli się wycofać. Anibal Milhais był żołnierzem 15. batalionu. Nie uległ panice. Pozostał w okopach, sam z lekkim karabinem maszynowym Lewis, i mimo silnego ostrzału otworzył ogień, powstrzymując natarcie dwóch niemieckich regimentów. Wkrótce Niemcy zerwali się ponownie do ataku - i ponownie przygniótł ich do ziemi ostrzał bohaterskiego Portugalczyka. Sądząc, że mają przed sobą cały batalion, postanowili go obejść. Rychło w czas, ponieważ Milhaisowi kończyła się amunicja. W ten sposób znalazł się na tyłach frontu, bez zapasów broni i żywności. Przez trzy dni błąkał się po okopach, żywiąc się resztkami migdałów, jakie dostał w paczce od rodziny przed bitwą. Trzeciego dnia uratował przed utonięciem w bagnie szkockiego oficera i we dwóch dotarli do linii brytyjskich.

Początkowo nic nie wiedziano o wyczynach Milhaisa, ponieważ… on sam nic nikomu nie powiedział. Był z natury bardzo nieśmiały. Rozsławiła go dopiero opowieść ocalonego oficera oraz kilku jego kolegów, którzy uszli Niemcom.

To nie wszystko. Kilka miesięcy później historia się powtórzyła - Milhais, znów samotnie, uzbrojony w karabin Lewisa, osłaniał odwrót Belgów z pierwszej linii okopów. Walczył do końca wojny. Jako jedyny portugalski żołnierz w historii, otrzymał najwyższe odznaczenie swojego kraju - Order Wieży i Miecza Odwagi, Wierności i Zasługi - na polu walki, zamiast na uroczystej ceremonii w Lizbonie. Jeszcze w trakcie służby w Belgii nadano mu przydomek ''Soldado Milhões'', czyli ''żołnierz wart miliona ludzi''. Po raz pierwszy użył go major Ferreira do Amaral w dzienniku jego batalionu.

Po wojnie

Anibal Milhais wrócił do kraju w lutym 1919 r. Ożenił się, ale perspektywy nie rysowały się najlepiej. Portugalia stanęła w obliczu poważnego kryzysu, wielu ludzi znalazło się bez pracy, ponadto nadal panował ferment polityczny. Przez następne 9 lat Milhais żył w wiosce, w której się urodził, i prosił władze o pomoc, mając kłopoty z utrzymaniem licznej rodziny (doczekał się dziewiątki dzieci). Zamiast tego parlament odwdzięczył się przez zmianę nazwy jego rodzinnej miejscowości. Urodzony w Valongo, mieszkał teraz w Valongo de Milhais, równie biedny jak przedtem. Co prawda ściągnął na siebie uwagę prasy, ale dla jego skromnej, cichej natury był to raczej ciężar.

W 1928 r., w trosce o lepszy byt, Anibal wyjechał do Brazylii, stając się jednym z wielu robotników w Rio de Janeiro. Tam również znano jego wojenne dokonania. Lokalna społeczność portugalska przyjęła go entuzjastycznie, a kiedy dowiedziano się o jego kłopotach, emigranci zebrali dużą ilość pieniędzy, aby ufundować mu powrót i spokojne życie w ojczyźnie. Po powrocie otrzymał w końcu skromną pensję jako kawaler Orderu. Wrócił do swojego zawodu - na rolę. Zmarł w 1970 r. Na jednym z jego ostatnich zdjęć widzimy łysawego, starszego mężczyznę z przyjaznym uśmiechem i medalami na piersi, a wśród nich najważniejszym - Orderem Wieży i Miecza, z którego był najbardziej dumny. Najcenniejszą chyba pamiątką po nim, czymś w rodzaju rodzinnej relikwii, jest nagranie, na którym na prośbę córki opowiada o swoich walkach we Flandrii.

Kamil Książek, Histmag.org

Źródło artykułu:histmag.org
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)