Anglia. Ratunek przez dziurę w płocie. Wolontariusze opowiadają o pomocy kierowcom uwięzionym na święta w Anglii
Sytuacja w angielskim Dover powoli się normalizuje. Hrabstwo Kent zaczęły opuszczać ciężarówki prowadzone przez kierowców, którzy mogą wykazać się negatywnym testem na koronawirusa. Nadal jednak tysiące pojazdów tkwią w kolejce. Codziennie przyjeżdża do nich wielu wolontariuszy - rozmawialiśmy z kilkorgiem z nich.
W opiekę nad kierowcami ciężarówek i busów, zatrzymanymi na brzegu przeprawy prowadzącej z Wielkiej Brytanii do Francji, zaangażowało się wiele Polek i Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii. Mówią Wirtualnej Polsce, że ich pomoc, zorganizowana natychmiast dzięki mediom społecznościowym, okazała się i nadal okazuje niezbędna.
W Dover, na prowadzącej do tego miasta autostradzie M20, na dawnym lotnisku Manston oraz w innych miejscach hrabstwa Kent w kolejkach stało przed świętami kilka tysięcy ciężarówek. Tydzień temu, w niedzielę, możliwość wyjazdu z Wielkiej Brytanii została zablokowana po tym, jak wykryta tam została nowa mutacja koronawirusa.
Michael Szydło jeździł z Londynu do Kent codziennie, odkąd nastał tam ten graniczny armagedon. W kolejnych dniach towarzyszyły mu Justyna Majek i Ula Albowicz.
Wszyscy oni wiedzą, że rozładowanie korków to długotrwała operacja strategiczna, więc - choć już mają informacje od kierowców, którzy zdołali się wydostać z tego impasu i zmierzają do domów - nadal spieszą na miejsce świątecznego megakorka.
Mówią WP, że panuje tam chaos, brak zorganizowanej pomocy i bałagan w rozprowadzaniu testów, które kierowcy muszą sami sobie wykonać, a potem pokazać je przy kontroli - to rodzaj urządzenia podobnego do testu ciążowego, które utrwala efekt próby.
Hrabstwo Kent. Nadal nie jest różowo. Pomoc wciąż potrzebna
- Teraz ruszyły testy, ruch powoli się upłynnia. Ale tysiące ciężarówek nadal stoi w gigantycznym korku na trasie, na parkingu przed portem i na lotnisku. Do wielu z nich nie można się dostać z pomocą. To, na co najbardziej narzekali kierowcy, z którymi rozmawialiśmy, to brak informacji. Najgorzej było na początku - nie było toalet, nikt nie potrafił niczego wyjaśnić, nie było testów - opowiadają wolontariusze.
Kierowcy nadal nie mają gdzie się umyć, brakuje im gazu do maszynek, potrzebnych do podgrzewania żywności. Są pozbawieni informacji i zawiedzeni brakiem pomocy od rządu. Jak bowiem twierdzą, wbrew deklaracjom i zachętom do kontaktowania się z polską ambasadą, dodzwonienie się na podane numery infolinii okazywało przed świętami się niemożliwe.
Najgorzej jednak, że zorganizowanych przez polską społeczność w Londynie transportów żywności i zaopatrzenia nie było jak dowieźć.
- Nie mogliśmy dostać się do wielu potrzebujących osób. Na lotnisko nikogo nie wpuszczano, zablokowana była i nadal jest droga M20. Policja zatrzymywała - kazali zostawić przywiezione towary. Chociaż sami przyznawali, że nie mają ludzi, by je rozwozić po całej blokadzie, więc pożywienie może się tam zepsuć i nie trafić do potrzebujących. A to, że byli tam głodni ludzi, wiedzieliśmy z przekazanych nam informacji - relacjonują Michał, Ula i Justyna. - Przywiezione produkty i posiłki spuszczane były więc na sznurkach z wiaduktów.
Dziury w pomocy, pomoc dzięki dziurom
- Na lotnisku, otoczonym płotem, trzeba było użyć sposobów. Nikogo nie wpuszczano, podawaliśmy wodę, jedzenie i pojemniki z gazem przez dziury w płocie - opowiadają wolontariusze. Zaznaczają, że cała ich grupa, złożona z pięciu osób, przetestowała się na COVID, by nie stanowić dla beneficjentów pomocy zagrożenia.
- Włączyliśmy się w działania natychmiast, jak tylko pojawiły się pierwsze informacje o tych dzikich sytuacjach na granicy. Bardzo dużo osób zorganizowało się na Facebooku. Działa też "Polonia 24" - aplikacja, która podobna do CB-radio. W Wigilię rano ruszyliśmy do pracy. Zebraliśmy 700 funtów, bardzo dużo darów dały polskie sklepy - opowiadają.
Polacy wspierają nie tylko polskich kierowców. W angielskim korku stoją też Macedończycy, Turcy, Ukraińcy. Wszyscy są bardzo wdzięczni za pomoc. W sobotę jedzenia już nie brakuje tak bardzo, jak w pierwszych dniach, ale nadal przydaje się troska.
- Tak naprawdę najgorszy jest ich stan psychiczny. Są wykończeni, załamani i upokorzeni. Kiedy pytaliśmy czy mają się jak umyć, wybuchnęli śmiechem, ale to oczywiście było zdecydowanie nieśmieszne. Jesteśmy pewni, że te traumatyczne święta wielu z nich będzie musiało ciężko odchorować. Napięcie było tak wielkie, że dochodziło do awantur, zdarzyła się też bójka kierowców - mówią.
Zobacz też: Orędzie premiera Mateusza Morawieckiego
Święta w największym korku. To będzie traumatyczne wspomnienie
Potrzebna jest więc opieka psychologiczna. Jak mówi Justyna, zdarzyło się już, że komuś udało się zorganizować telefoniczną pomoc psychologa dla jednego z kierowców, który miał problem i nie mógł się uspokoić, ale to pojedyncze incydenty.
Dlatego oprócz pomocy rzeczowej ci tkwiący w korku ludzie potrzebują takich zwykłych ludzkich relacji, rozmowy, poczucia, że ich los nie jest innym obojętny. Ta patowa sytuacja jeszcze potrwa. - Większość z kierowców nastawia się na to, że ruszyć do domów będą mogli dopiero w poniedziałek - czeka ich odprawa celna, a służby mają wolne.