PublicystykaAngela Merkel w Polsce. Jakub Majmurek: Berlin albo śmierć, czyli w co gra Kaczyński?

Angela Merkel w Polsce. Jakub Majmurek: Berlin albo śmierć, czyli w co gra Kaczyński?

Wizyta Merkel otwiera nowy rozdział w historii polskiej obecności Europie, w którym Niemcy będą mieć zdecydowanie więcej do powiedzenia niż kiedykolwiek wcześniej. Wszystkie integracyjne procesy będą miały teraz centrum w Berlinie. Nie będzie żadnego alternatywnego ośrodka integracji, z pewnością nie będzie nim budująca Między- albo Trzymorze Warszawa. Polska albo znajdzie miejsce przy wspólnym stoliku w Berlinie albo skaże się marginalizację. Politykę europejską streszcza dziś hasło „Berlin albo śmierć”. To ostatni dzwonek, by podjąć właściwą decyzję.

Angela Merkel w Polsce. Jakub Majmurek: Berlin albo śmierć, czyli w co gra Kaczyński?
Źródło zdjęć: © East News
Jakub Majmurek

07.02.2017 21:55

Angela Merkel odwiedziła Warszawę. Spotkała się z prezydentem Dudą, premier Szydło, oraz Jarosławem Kaczyńskim, „szeregowym posłem” faktycznie kierującym polską polityką. Czy wizyta okazała się sukcesem rządów PiS? Czy dowodzi – wbrew głosom krytyków – że plotki o międzynarodowej izolacji Polski pod wodzą Kaczyńskiego są co najmniej przesadzone?

Kac po Trumpie

Zanim odpowiemy na to pytanie, przypomnijmy sobie międzynarodowy kontekst wizyty kanclerz Merkel nad Wisłą. Wyznacza go przede wszystkim kac, w jakim Europa znalazła się po Trumpie i Brexicie. Gdyby nie dawna gwiazda reality tv w Białym Domu, nie wiadomo, czy w ogóle doszłoby do wizyty w tym kształcie i rozmowy szefowej niemieckiego rządu z prezesem PiS.

Niespodziewana dla wielu klęska Hillary Clinton, niepewny los wyborów we Francji, kryzys parlamentarny we Włoszech i Brexit, sprawiają, że Merkel zostaje na europejskiej scenie mocno osamotniona. Musi dokonać rewizji politycznych zasobów, jakimi dysponuje, dokonać przeglądu potencjalnych politycznych partnerów, negocjować nawet z tak kontrowersyjnymi politykami, jak Kaczyński czy turecki prezydent Erdoğan.

Sytuacja jest bowiem naprawdę poważna. Zjednoczona Europa zawsze była w swoich założeniach projektem transatlantyckim. Nawet, jeśli w takich momentach jak wojna w Iraku w 2003 roku, Europa występowała zdecydowanie przeciw amerykańskiej polityce (jak dziś widzimy - słusznie), to cały czas pozostawała zależna od amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa, od wspieranego przez Stany międzynarodowego porządku instytucjonalnego. Z kolei wszystkie amerykańskie administracje same stawiały na zjednoczoną Europę i gwarancje bezpieczeństwa dla Starego Kontynentu.

Czy administracja Trumpa zachowa ten kierunek? Nie wiadomo. Widać już, że Europa jest dla niej trzeciorzędnym frontem. Dwa główne wyzwania, jakie wydaje się stawiać sobie Trump i jego ludzie, to z jednej strony globalna walka z „radykalnym islamem”, z drugiej - rywalizacja z rosnącą potęgą Chin. Europa jest w małym stopniu istotna z punktu widzenia obu tych zmagań.

Niepokój budzi podejście Trumpa do Brexitu, jego wypowiedzi sprawiające wrażenie, jakby kibicował rozpadowi Unii Europejskiej, specjalne względy jakimi darzy wrogich europejskiemu projektowi polityków, takich jak Nigel Farage czy Marine Le Pen. Jednocześnie liczne wypowiedzi nowego lokatora Białego Domu pokazują, że zamiast przywiązania do tradycyjnych amerykańskich zobowiązań w kwestiach bezpieczeństwa, preferuje on czysto transakcyjne podejście do stosunków międzynarodowych, co może oznaczać radykalną redukcję zaangażowania Stanów w bezpieczeństwo Starego Kontynentu.

Wszystko to wymaga od zjednoczonej Europy przemyślenia podstawowych wytycznych projektu integracyjnego i polityki Unii. Na nowo trzeba określić, jak w zasadzie wyglądają współrzędne bezpieczeństwa kontynentu i jak odnieść się do nich może europejska polityka. Z drugiej strony erupcja poparcia dla mniej lub bardziej wprost nacjonalistycznych ruchów sprzeciwu wobec status quo, wymaga przedefiniowania założeń politycznej i gospodarczej integracji.

Zgody i rozbieżności

Jak do tych problemów Europy odnoszą się Polska i Niemcy? W wielu kwestiach nasze interesy są wspólne. Warszawie i Berlinowi zależy na tym, by nie dopuścić do rozpadu UE. Dla Berlina klęska zjednoczonej Europy (od której dziś dzielą nas już tylko wygrane przez populistów wybory we Francji i Włoszech) to załamanie projektu, któremu Niemcy poświęciły ostatnie ponad pół wieku własnej historii. Zjednoczona Europa miała w końcu rozwiązać problem przekleństwa niemieckiego losu trapiącego naszych sąsiadów od czasów Bismarcka: Niemiec zbyt silnych, by być jednym z wielu państw na kontynencie, a przy tym zbyt słabych, by całkowicie go zdominować.

Także dla Polski rozpad UE oznaczałby rozbicie najkorzystniejszej od wieków geopolitycznej koniunktury. Polska obecność w UE pozwala zakorzenić nasz kraj w zachodniej sferze stabilności, pokoju i dobrobytu, daje szanse na przełamanie przekleństwa polskiego losu, jakim jest bliskość imperialnej Rosji.

W sytuacji Brexitu, kryzysu politycznego we Włoszech, słabości rządu Rajoya w Hiszpanii to właśnie Warszawa, Berlin i Paryż stają się tymi trzema stolicami, których zaangażowanie będzie kluczowe dla reformy i uratowania Europy.
Polskę i Niemcy łączą też więzy szczególnie ścisłe więzy gospodarcze. Niemcom zależy na utrzymaniu gładkiej współpracy z podwykonawcami z Polski. Nam na tym, by współpraca z Niemcami wiązała się z szerszym transferem wiedzy, technologii, know-how, długoterminowo inwestowanego kapitału – można tu znaleźć wspólny grunt. Do tego dochodzi żywotne zainteresowanie obu państw jakąś formą unii obronnej, gwarantującej Europie stabilność i bezpieczeństwa, nawet w sytuacji „Europejskiego resetu” nad Potomakiem.

Z drugiej strony, w naszych stosunkach są też oczywiste rozbieżności. Część niemieckich elit uważa, iż wobec kryzysu relacji transatlantyckich, konieczny jest wyzerowanie relacji z Rosją i budowa obszaru współpracy gospodarczej i politycznej od europejskiego wybrzeża Atlantyku po Ural. Europa wniosła by do niego kapitał, know-how, innowację, Rosja – w zamian za uznanie części swoich interesów w Europie Wschodniej – głównie tanią energię. W naszym interesie jest taka polityka wobec Niemiec, która nie dopuści do zwycięstwa tej koncepcji w Berlinie. Jasne, my też potrzebujemy dobrych relacji i współpracy z Rosją, ale nie kosztem restauracji jej imperialnej pozycji w naszych bezpośrednich granicach.

Nawet bez niemieckiego resetu relacji z Rosją, pozostają kwestie sprzecznych interesów w sprawach polityki energetycznej, Nordstreamu, solidarności energetycznej w UE.

Błędne diagnozy PiS

Na ile obecny układ rządzący jest w stanie zdiagnozować te wszystkie wspólne interesy i punkty sporne? Choć zdaje on sobie sprawę z kluczowego znaczenia Berlina dla przyszłości Polski, to w wielu kwestiach dotychczasowa polityka rządu wobec Niemiec pozostawała dziecinna, nieodpowiedzialna i podporządkowana sprawom wewnętrznym, nie realizacji strategicznych celów.

Obóz rządowy jako kluczowe dla relacji z Niemcami stawia całkowicie nieistotne z punktu widzenia długoterminowej racji stanu kwestie – rzekome prześladowania polskiej mniejszości w Niemczech oraz walkę z określeniem „polskie obozy Zagłady”. Obie skutecznie mobilizują podatnych na nacjonalistyczne wzmożenia wyborców partii w kraju, ale nie załatwiają nam niczego, co w relacjach z Niemcami naprawdę ważne.

Co gorsza, jak pokazują wypowiedzi premier Szydło po rozmowie z Merkel i udzielony przed wizytą niemieckiej kanclerz wywiad prezesa Kaczyńskiego dla prestiżowego „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, elity PiS często fundamentalnie błędnie postrzegają wyzwania współczesnej polityki europejskiej.

Wywiad Kaczyńskiego pełen jest zupełnie sprzecznych ze sobą, nieskładających się w żadną spójną wizję przyszłości Europy, twierdzeń. Z jednej strony prezes PiS głosi głęboko ekscentryczne (by najuprzejmiej rzecz określić) wizje Europy jako zbrojnego mocarstwa atomowego; z drugiej - żąda osłabienia instytucji wspólnotowych, wzmocnienia państw narodowych, cofnięcia integracji faktycznie do poziomu sfery wolnego handlu (to samo po spotkaniu z Merkel mówiła premier Szydło). Przepraszam, panie prezesie, ale jedno nijak nie składa się z drugim. Albo europejskie łodzie podwodne z głowicami atomowymi z gwiazdkami UE albo „Europa narodów”. Obu mieć nie można.

Elity PiS wypowiadają się, jakby naprawdę wierzyły, że to „dyktat Brukseli” był przyczyną antyeuropejskiego resentymentu w Europie. A to nie Bruksela, a przynajmniej nie tylko ona, jest problemem. Elity PiS nie dostrzegają problemu ekonomii politycznej Unii jako źródła karmiącego populistów. Ekspansja UE i pogłębianie się integracji łączyło się ze spadkiem udziału płac w PKB krajów członkowskich, dumpingiem socjalnym, rosnącym zadłużeniem krajów europejskiego Południa. Częściowo odpowiedzialność ponosi kształt sfery euro i polityka Niemiec, z jej tłumieniem popytu wewnętrznego, orientacją gospodarki na eksport i daleko idącymi cięciami socjalnymi.

W tej kwestii faktycznie warto było (już w czasach Tuska i Kopacz) i warto dziś sprzeciwiać się Berlinowi. Jeśli Angela Merkel ma ocalić Europę, to nie zrobi tego z polityką ekonomiczną symbolizowaną przez Wolfganga Schäuble. Europa potrzebuje socjalnej korekty, głębszej integracji fiskalnej i społecznej. PiS nie tylko nie dostrzega tego problemu, ale – jak ostatnio zapowiadał minister Waszczykowski – zamierza przeciwstawiać się wszelkim próbom pogłębienia integracji w tym zakresie.

W co gra Kaczyński?

W co właściwie Jarosław Kaczyński gra więc z Merkel? Co ma mu dać spotkanie z nią? W wymiarze wewnętrznym z pewnością ma wysłać sygnał do polskiej opinii publicznej. Propagandowa machina PiS wykorzysta wizytę niemieckiej kanclerz jako kolejny dowód najwyższej politycznej mądrości Wielkiego Stratega z Nowogrodzkiej. Patrzcie, to do niego najpotężniejsza kobieta w Europie przychodzi po radę i polityczny układ, Polska prawdziwie wstała z kolan! – „wSieci” basować będzie w ten ton „Do Rzeczy”, a TVP „Gazecie Polskiej”.

W wymiarze europejskim chodzi z grubsza o to samo. O pokazanie, że PiS nie jest grającym na rozbicie UE szkodnikiem, tylko poważnym partnerem, z którym można wynegocjować sensowne rzeczy przy wspólnym stoliku. W krótkim czasie ma to też z pewnością zminimalizować ryzyko sankcji wobec Polski ze strony Komisji Europejskiej. Bez politycznej zgody Berlina, Komisja nic za to co się w Polsce dzieje z Trybunałem, rządowi PiS nie zrobi. A Merkel może uznać, że bardziej jest jej w sytuacji kryzysowej potrzebny Kaczyński chętny do współpracy niż mobilizujący polską opinię publiczną hasłami walki „z interwencją Brukseli w polską suwerenność”.

Wizyta Merkel otwiera nowy rozdział w historii polskiej obecności Europie, w którym Niemcy będą mieć zdecydowanie więcej do powiedzenia niż kiedykolwiek wcześniej. Wszystkie integracyjne procesy będą miały teraz centrum w Berlinie. Nie będzie żadnego alternatywnego ośrodka integracji, z pewnością nie będzie nim budująca Między- albo Trzymorze Warszawa. Polska albo znajdzie miejsce przy wspólnym stoliku w Berlinie albo skaże się marginalizację. Politykę europejską streszcza dziś hasło „Berlin albo śmierć”. To ostatni dzwonek, by podjąć właściwą decyzję.

Czy rządy PiS zdają sobie sprawę z jej wagi? Czy będą potrafiły rozróżnić między kwestiami o znaczeniu egzystencjalnym (wzmocnienie obronnego wymiaru UE, socjalna integracja Europy), fundamentalnym (bardziej korzystna dla nas forma współzależności z niemiecką gospodarką), a sprawami błahymi (polska mniejszość za Odrą)? Kilkanaście miesięcy rządów dobrej zmiany nie napawa optymizmem. Ale jak źle politycznie nie życzylibyśmy Jarosławowi Kaczyńskiemu, w sprawie Niemiec trzeba trzymać kciuki, by zwyciężył w nim rozsądek.

Jakub Majmurek dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)