Andrzej Pilecki: zapalenie świeczki w miejscu, gdzie są szczątki ojca, to byłby luksus
Nadzieja raz odżywa, innym razem przygasa. Czasami myślę, gdzie może być pochowany i dochodzę do wniosku, że tak ważne osoby, jak generał August Fieldorf "Nil" czy nasz ojciec, zostały tak ukryte, by nie można ich było odnaleźć. Zresztą, chyba jest mi już wszystko jedno - Ewa Koszowska rozmawia z Andrzejem Pileckim, synem rotmistrza Witolda Pileckiego. We wtorek pojawiła się informacja, że zostały odnalezione szczątki generała Augusta Emila Fieldorfa "Nila", rotmistrza Witolda Pileckiego i pułkownika Łukasza Cieplińskiego.
08.11.2017 | aktual.: 08.11.2017 22:29
Ewa Koszowska: Nadzieja znowu odżyła?
Andrzej Pilecki: Dlaczego?
Najprawdopodobniej w końcu odnaleziono szczątki pana taty - rotmistrza Witolda Pileckiego.
Nikt z IPN-u ze mną na ten temat nie rozmawiał.
"Wierzymy, że wydobyliśmy już wszystkich - generała Nila, rotmistrza Pileckiego i pułkownika Cieplińskiego" - poinformował wiceprezes IPN prof. Krzysztof Szwagrzyk. Teraz czekają na identyfikację.
Mam umowę z prof. Szwagrzykiem, że jeśli ciało zostałoby odnalezione, to powiadomi mnie jako pierwszego. Mam nadzieję, że umowa nadal obowiązuje. Domyślam się, że nie powiedział mi nic, bo nie ma pewności. Są materiały, ale jeszcze niezbadane. W czasie długich jesiennych wieczorów mogą je sobie spokojnie badać gdzieś w laboratoriach.
Mówi to pan bez przekonania...
Nie po raz pierwszy taka ekshumacja ma miejsce. Podchodzę więc do tego bardzo ostrożnie. Tym bardziej, że dwa tygodnie temu byłem na wystawie "Kwatera Ł - Panteon narodowy pod cmentarnym murem" na łączce i rozmawiałem z jednym z policjantów, który działa w IPN. On twierdzi, że ojca w ogóle nie wyprowadzili z Rakowieckiej. Że tam został, zamurowali go. Inni znowu mówią, że go spalili. Także nie wiem. To jest tak duży wachlarz różnych informacji, że można się pogubić. Parę razy byłem napuszczany, bym gdzieś szedł, bo znaleźli szczątki taty, a potem okazywało się, że nic z tego.
Już pan nie czeka?
Cały czas się bujam, raz czekam, raz nie czekam... Nadzieja raz odżywa, innym razem przygasa. Czasami myślę, gdzie może być pochowany i dochodzę do wniosku, że tak ważne osoby, jak generał August Fieldorf "Nil" czy nasz ojciec zostały tak ukryte, by nie można ich było odnaleźć. Zresztą, chyba jest mi już wszystko jedno. Robimy wszystko, by go upamiętnić, a zapalenie świeczki w miejscu, gdzie są szczątki ojca, to byłby luksus.
Pana ojciec nie ma grobu. Komuniści nie wydali wam jego ciała. Jak sobie z tym dawaliście radę? Gdzie czciliście jego pamięć?
Długo się buntowałem, właśnie przeciwko temu, że chciano zabić pamięć o nim. Wypisywałem plakaty i przyklejałem klejem w miejscach publicznych: na kościołach i na cmentarzu na Powązkach. Na afiszach było napisane: "Pomódlmy się za duszę Witolda Pileckiego i pamiętajmy, że zamordowano go w więzieniu na Rakowieckiej". Nie ma grobu, ale od początku staraliśmy się zorganizować jakieś miejsca, na których można by było zapalić światełko, postawić kwiaty. Co roku we Wszystkich Świętych chodzimy na symboliczny grób taty w Panteonie Polski Walczącej na Powązkach Wojskowych. Grób jest bardzo dokładnie opisany, z nazwiskiem ojca i jego przynależnością organizacyjną.
Wybaczył pan oprawcom Witolda Pileckiego?
Specjalnie nie ma komu wybaczać. Na procesie, który IPN wytoczył w 2002 roku, Czesław Łapiński [podpułkownik, prokurator sądów wojskowych, uczestniczył w tzw. sądach doraźnych, w których zapadało bardzo wiele wyroków śmierci, był oskarżycielem w pokazowym procesie Witolda Pileckiego - przyp. red.] nie okazywał żadnych wyrzutów sumienia. Był nadal butny. Mówił, że chodził wtedy w mundurze i wykonywał rozkazy. Nie wytrzymałem i krzyknąłem: "Aleś pan splamił ten mundur!". Sędzia zagroził, że jeśli jeszcze raz coś powiem niepytany, to wyrzuci mnie z sali. Siostra Zosia jeszcze dodała: "Nasz ojciec żył krótko, ale pięknie, a pan długo, lecz plugawie". Łapiński umarł dwa lata później, tym samym uniknął wyroku. Historia za to sobie z niego zakpiła, bo zmarł w warszawskim szpitalu przy ulicy Rotmistrza Witolda Pileckiego.
Byliście na procesie?
Nie. Mama jeździła na proces, ale na samo ogłoszenie wyroku nie odważyła się pójść. Na sali była ciotka, nasza wujenka Ostrowska, która wszystko nam przekazała. I przede wszystkim były tam także media: prasa i radio. Stąd wiemy, że szczuto podsądnych. Padały nie do przyjęcia przez nas inwektywy w rodzaju: "szpieg", "sługus Andersa". Mama była tym wszystkim bardzo zmartwiona.
Jak sobie z tym wszystkim radziła?
Bardzo to przeżywała, ale nie dawała tego po sobie poznać. Nie narzekała, była silna i bardzo odważna. Tylko czasami wpadała w nastrój przygnębienia. "I znów trzeba się ukrywać i spotykać po kryjomu. Po co on to robi?". Ja jej wtedy mówiłem: "Mamo, przyjdzie taki czas, że wszyscy będą mówić o ojcu. W końcu wyjdzie z cienia".
Pamięta pan ostatnie spotkanie z ojcem?
Pamiętam. To było jakiś miesiąc przed jego aresztowaniem w 1947 roku. Przyjechał do nas z okolic Czerwonego Boru koło Zambrowa, gdzie miało miejsce tzw. rozładowywanie lasu, czyli rozwiązywanie oddziałów partyzanckich. Tata namawiał młodych żołnierzy do wyjścia z lasu, ale nie chcieli go słuchać. Zdawali sobie sprawę z tego, że po ujawnieniu czeka ich więzienie i prześladowania. Zresztą on to rozumiał, bo ten kto wracał, był represjonowany. Ojciec po powrocie był nieobecny, zamyślony. Mało się odzywał, zamykał się w saloniku, gdzie było pianino i grał. Przeżywał w samotności swoją porażkę. Było mu szkoda młodzieży, którą las deprawował.
W młodzieży pokładał wielkie nadzieje?
Był człowiekiem czynu, nie lubił siedzieć z założonymi rękami. Po wojnie, wiosną w 1946 roku, pojechałem z ostrowskim hufcem harcerskim na odgruzowywanie Warszawy. Później dowiedziałem się od drużynowego Dziuńka Radwańskiego, że był tam mój ojciec. Podszedł do moich kolegów i pochwalił ich: "Wykonujecie dobrą robotę". Mnie obserwował z ukrycia, nie chciał się dekonspirować. Może bał się, że nie będę umiał utrzymać emocji na wodzy.
Kiedy dowiedzieliście się, że Witold Pilecki nie żyje?
Dokładnie nie pamiętam, oficjalnie nikt nas o tym nie powiadomił. Mama cały czas miała nadzieję, że uda się go uratować. Przecież to był wielki patriota. Posiadał wiele potrzebnych informacji. Myślała, że może będzie siedział do końca życia w więzieniu, może go gdzieś wywiozą, ale nie zabiją. Pewnego dnia poszła, jak zwykle, zanieść mu paczkę z żywnością do więzienia i dowiedziała się, że "Pileckiego już tu nie ma". Wszystko to stało się bardzo szybko. Zazwyczaj karę śmierci wykonywano dopiero po kilku, kilkunastu miesiącach od skazania. W przypadku taty były to dwa miesiące i dziesięć dni.
Tata już po ogłoszeniu wyroku śmierci oddał mamie swój metalowy grzebyk?
Tak, mam go do dzisiaj.
Zalecił też mamie, by czytała wam książkę średniowiecznego mistyka Tomasza z Kempis "O naśladowaniu Chrystusa".
To ciężka lektura, do dziś do niej wracam. Można ją otworzyć na dowolnie wybranej stronie i czytać z dowolnego miejsca. Wiele z prawd tam zawartych zanotowałem sobie w głowie i stosuję się do nich.
Dlaczego władze PRL z taką determinacją chciały się go pozbyć, a potem także pamięci o nim?
Z jakichś powodów zamordowanie go było potrzebne stalinowskiej Polsce. Byliśmy pod wpływem terroru. A on nie pasował do modelu, który był nam narzucony. Był poddawany strasznym torturom. Złamali mu oba obojczyki. Mama na spotkaniach z nim widziała, że ma porozrywane paznokcie. Tata mówił nawet, że "Auschwitz przy tym to była igraszka". Najbardziej go bolało, że w czasie niemieckich prześladowań czy podczas pobytu w obozie, wróg był widoczny. Była możliwość ucieczki. A tu nie było żadnej możliwości, żadnej nadziei. Był osaczony. Widział tę dysproporcję między tym, co doświadczył w walce z Niemcami a PRL-owską władzą.
Byliście rodziną po "zdrajcy ludu". Jak wyglądało wasze życie po jego śmierci?
Od razu to odczułem, zresztą Zosia też. Byliśmy już w tym wieku, gdy zbliżała się matura. Trzeba było znikać, zmienić miejsce. Pierwsze takie zdarzenie, po którym wiedziałem, że nie będzie łatwo, miało miejsce wtedy, gdy chciałem nauczyć się latać. Robiłem modele szybowców i byłem w tym dobry. Marzyłem o skończeniu kursu pilotażu szybowców. Miałem przeszkolenie, wspólnie z kolegą wszystko zaliczyliśmy. Pozostała tylko formalność - zaświadczenie z lokalnej placówki Służby Polsce (SP). Kolega dostał papierek, a ja nie. Powiedziano mi: "Pilecki, daj sobie spokój". Wystraszyłem się, że nie pozwolą mi zdać także matury i zmieniłem szkołę. Przeniosłem się do technikum radiowego koło Warszawy. Po zdaniu matury nie mogłem iść od razu na studia. Powiedziano mi, że każdy rok nauki w technikum muszę odpracować w ramach nakazu pracy. "Państwo cię nauczyło, to teraz zapłać". Odbębniłem trzy lata w Zakładach Radiowych im. Marcina Kasprzaka, gdzie składałem odbiorniki radiowe. Potem przerzuciłem się na wyświetlanie filmów w kinie, zostałem kinooperatorem.
A co ze studiami?
Próbowałem się dostać na studia cztery lub pięć razy. Ale zobaczyłem, że nie tędy droga. Zatrudniłem się w końcu w Instytucie Maszyn Matematycznych przy ulicy Śniadeckich w Warszawie, gdzie budowałem pierwszy polski komputer.
Jak duży był ten komputer?
Ten pierwszy zajmował... 200 metrów kwadratowych! Budowaliśmy go z niczego (śmiech). Jak się zorientowali, że wszystko mi tam wychodzi i jestem nie najgłupszy, skierowali mnie na Wydział Elektroniki Politechniki Warszawskiej. Miałem już wtedy żonę i dwójkę dzieci. Skończyłem wszystko w czasie regulaminowym w pięć lat. Potrzebne mi były pieniądze, miałem przecież rodzinę na utrzymaniu. Zostałem głównym inżynierem chemii przy ośrodkach obliczeniowych. Ponieważ nie byłem partyjnym, nie mogłem sięgać dalej niż na inżyniera. Tak więc do emerytury byłem głównym inżynierem elektronicznych maszyn cyfrowych w Ośrodkach Obliczeniowych Ministerstwa Przemysłu Chemicznego. Ale przez cały ten czas - mam to chyba po ojcu - byłem pogodny i wesoły. Nigdy nie płakałem, że nie zawsze udawało mi się osiągnąć to, co chciałbym.
Rozmawiała Ewa Koszowska, WP Opinie
Andrzej Pilecki -_ syn rotmistrza Pileckiego. Ma dziś 83 lata. Absolwent Wydziału Elektroniki Politechniki Warszawskiej. Pracował w Instytucie Maszyn Matematycznych, zajmował się komputerami w Polfie, a potem jako główny inżynier elektronicznych maszyn cyfrowych w Instytucie Chemii Przemysłowej i Ośrodkach Obliczeniowych Ministerstwa Chemii._
Witold Pilecki - urodzony 13 maja 1901 w Ołońcu. Walczył z bolszewikami w 1920 roku. Bronił Polski we wrześniu 1939. Był jednym z pierwszych organizatorów konspiracji. Na ochotnika poszedł do Auschwitz, by zaświadczyć o ludobójstwie. Po ucieczce służył w AK i walczył w Powstaniu Warszawskim. Gdy upadło, trafił do Sił Zbrojnych na Zachodzie. Ale wrócił do kraju. By nie dopuścić do wyniszczenia narodu. Tu dopadli go agenci UB. Polska Ludowa odpłaciła mu hańbiącym procesem, torturami i strzałem w tył głowy. Zmarł 25 maja 1948 w Warszawie.